Nie ma jednego modelu, sposobu odżywiania, który byłby zdrowy, bezpieczny dla każdego. Jesteśmy niepowtarzalni, a powody naszego tycia, chudnięcia czy złego samopoczucia mogą być rozmaite. Profilowanie zaleceń dietetycznych uwzględniających predyspozycje organizmu i styl życia pacjenta to podstawa planowania terapii. Bardzo ważne narzędzie programu żywieniowego, opracowywanego dla konkretnej osoby – podkreśla Agnieszka Piskała, dietetyk.
Z jakimi problemami przychodzą do Pani pacjenci. Czy chodzi tylko o odchudzanie?
Pacjenci przychodzą do mnie z bardzo różnymi problemami. Zaczynając od nadwagi, otyłości lub skrajnego niedożywienia, a kończąc na poważnych konsekwencjach zaniedbań wobec organizmu typu: zawał, udar. Pracujemy wtedy nad przeformatowaniem stylu życia, próbujemy zmienić pewne nawyki. To często mozolny proces.
Odwiedza mnie też wiele osób zaniepokojonych swoimi złymi wynikami badań np. podwyższonym cholesterolem, zbyt wysokim poziomem cukru we krwi. Nie zignorowali sygnałów ostrzegawczych, ale potraktowali je w kategoriach impulsu do zmian, które mogą mieć wpływ na zmniejszanie ryzyka choroby, tzw. lepszą przyszłość zdrowotną. Właśnie to zmotywowało ich do większej czujności.
Cieszą mnie też pozytywne zmiany w sposobie myślenia o diecie. Mam coraz więcej pacjentów, którzy proszą o wsparcie, fachową ocenę swoich poczynań żywieniowych. Jest też silna grupa, którą określam mianem „beauty”. To osoby szukające skutecznych sposobów niwelowania problemów z trądzikiem, cellulitem, wypadającymi włosami. Kompleksowo dbające o pielęgnację.
Trudne są przypadki pacjentów z zaburzeniami odżywiania np. objadaniem kompulsywnym. Tu wielką rolę odgrywa wyciszenie negatywnych emocji i wzmocnienie psychiki, wiary w pozytywne zmiany.
Jednym słowem mamy modę na zdrowie i piękno
Dobrze, że do tematu dbałości o urodę podchodzi się holistycznie. Jeśli np. ktoś ma trądzik i oprócz stosowania leczenia zewnętrznego skóry będzie właściwie się odżywiał, dostarczał organizmowi odpowiednich składników, to ten pożądany przez niego efekt "marzeń" stanie się łatwiejszy do osiągnięcia, a przede wszystkim zadziała długofalowo.
Coraz częściej jestem zapraszana na spotkania czy konferencje analizujące metody wspierające np. walkę z cellulitem. Tłumaczę zasady modyfikacji żywieniowych, które mogą zyskać status „zapobiegawczy”.
No dobrze, ale jest część pacjentów, którzy już są chorzy. Cierpią np. na cukrzycę albo nadciśnienie tętnicze. Mają zaleconą dietę przez lekarza. Mogą też taką dietę znaleźć np. w internecie. Dla wszystkich chorych na dane schorzenie ta dieta jest taka sama. Często chorzy nie widzą jej efektów. Dlaczego?
Nie można wszystkich mierzyć taką samą miarą. Skuteczna zmiana nawyków żywieniowych opiera się między innymi na indywidualnych zaleceniach, predyspozycjach bazowych, stylu życia i osobistym rytmie, zdolności stosowania się do proponowanych zaleceń. „Dieta dla wszystkich” nie ma racji bytu, jest ryzykowna.
Podam ciekawy przykład. Jak wiadomo rekomendowana kuracja odchudzająca to dieta 1000 kcal. Specjaliści określili, że energia dostarczana na tym poziomie pokrywa zapotrzebowanie organizmu, bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Jedna z moich pacjentek walcząca
z otyłością pokusiła się o zastosowanie wspomnianej diety i zamiast pożądanego spadku wagi, zauważyła, że tyje. Dopiero po dodatkowych badaniach m.in. ustaleniu jej poziomu podstawowej przemiany materii w specjalnej komorze kalorymetrycznej okazało się, że pani ma podstawową przemianę materii na poziomie 400 kcal. Żeby mogła schudnąć, trzeba było dla niej opracować dietę na poziomie 400 kcal. To właśnie dowód na to, uniwersalne nie zawsze oznacza – odpowiednie dla każdego.
Trzeba też pamiętać o czynniku psychicznym, tzw. osobistych zasobach motywacji. Czasami człowiek myśli: nie będzie mi ktoś mówił, że w środę o 15.00 mam zjeść rybę z ryżem, to rodzi naturalny bunt wobec pewnego rodzaju reżimu. Dieta ma wtedy marne szanse na powodzenie. Proporcje powinny być jasne – ewolucja pokonuje rewolucję. To działa skuteczniej. Pacjent chętniej współpracuje, jeśli ma poczucie, że sam zarządza swoim talerzem, a dietetyk jest tylko zaufanym doradcą, poddaje pomysły. Ten układ lepiej się sprawdza w praktyce. Wędka ma po prostu większą moc.
Jak jest z tymi osobami, które chciałyby zapobiec chorobie? Oczywiście wiedzą, że powinny się zdrowo odżywiać, ale co to tak naprawdę znaczy?
Nie ma jednego modelu zdrowego odżywiania. Jak coś jest dla wszystkich to znaczy, że jest dla nikogo. Przyszła do mnie kiedyś pacjentka i skarżyła się na problemy żołądkowo - jelitowe. Powiedziała, że codziennie na śniadanie je płatki owsiane z mlekiem i bananem. Twierdziła, że już rano, zanim dojedzie do pracy, pojawiają się u niej problemy gastryczne. Od słowa do słowa okazało się, że ma uczulenie na białka mleka i nietolerancję laktozy. Zapytałam więc dlaczego je rano mleko. Odpowiedziała - bo to przecież jest takie zdrowe. Dla kogoś oczywiście jest zdrowe, ale akurat nie dla niej.
Zdrowe odżywianie jest pojęciem bardzo pojemnym i dla każdego może co innego oznaczać. Oczywiście, tak jak rekomenduje Instytut Żywności i Żywienia, zdrowe odżywianie powinno opierać się na piramidzie zdrowego żywienia. Jednak, tak jak to miało miejsce ostatnio, nawet piramida zdrowego żywienia ulega zmianom. Choć oczywiście jest to punkt wyjścia dla dietetyków.
Jednak praca z pacjentami, którzy zdecydowali się na badania genetyczne, analiza raportu oceniającego 1000 osób, które sprawdziły swoje DNA, pokazują że piramida zdrowego żywienia jest tak naprawdę odpowiednia dla 52 proc. Polaków. Pozostali wymagają modyfikacji piramidy zdrowego odżywiania, pozamieniania pewnych poziomów w ich jadłospisie. Oczywiście są zasady uniwersalne np. to, że warto ograniczać produkty wysoko przetworzone.
Każdy z nas rocznie zjada ok. 8 kg substancji dodatkowych, które są w żywności. One są dopuszczone do stosowania, ale jak mówi definicja tych środków, są to substancje, które zgodnie ze stanem naszej dzisiejszej wiedzy nie zagrażają zdrowiu i życiu konsumenta. Niestety, nie wiemy jaki będzie w przyszłości stan naszej wiedzy, dlatego warto jednak jeść jak najmniej przetworzonej żywności.
Wysokie przetwarzanie żywności powoduje również, że traci ona swoje walory sensoryczne, a w związku z tym są dosalane, dosładzane. Bazują na tym wszystkie dania fast foodowe, a niepodważalne jest to, że np. spożywanie cukru, soli w nadmiarze może być przyczyną cukrzycy czy nadciśnienia tętniczego lub niewydolności nerek. Są więc takie grupy produktów, których ograniczenie jest wskazane dla wszystkich.
Jakie, Pani zdaniem, są podstawy zdrowego odżywiania?
Dla mnie zdrowe odżywianie oparte jest na trzech filarach: quality, quantity, frequency – ilość, jakość i częstotliwość.
Jeśli chodzi o jakość, to w ciągu tygodnia powinniśmy sięgać po 60 różnych produktów czyli raz marchewka, raz seler, raz ryż, raz kasza itd. Natomiast przeciętny Polak je ok. 15 produktów tygodniowo. Nie urozmaicamy diety. Najczęściej sięgamy po przysłowiową „bułę” – z serem, szynką, w porze obiadowej wygrywa natomiast schabowy z kartoflami itd.
Kolejna sprawa to wielkość porcji. Wielu zaskakuje, że w momencie narodzin żołądek jest wielkości naszej pięści. Doroślejemy, a on jest cały czas proporcjonalny, zatem zjedzenie posiłku odpowiadającego objętości dwóch naszych pięści powinien dawać nam poczucie sytości. Pacjenci często się dziwią, że to wystarczy, można przecież swobodnie zjeść całą pizzę i popić ją dwoma piwami. Zalecane przeze mnie porcje nazywają „homeopatycznymi”. To tylko pokazuje jak bardzo nasze żołądki są rozciągnięte. Trzeba jeść mniej, ale częściej.
Nie jestem natomiast zwolennikiem stygmatyzowania produktów oraz dzielenia ich na zdrowe i niezdrowe. Żywność dopuszczona do sprzedaży nie może zagrażać zdrowiu i życiu konsumenta. Jeśli np. co jakiś czas zjemy kilka chipsów, to naprawdę nic złego nam się nie stanie. Z drugiej strony, będąc na diecie wysokobiałkowej i jedząc 7 jogurtów naturalnych dziennie, możemy zaszkodzić naszym nerkom. Choćby dlatego nie lubię dzielenia produktów na zdrowe i niezdrowe.
Bardzo ważna sprawa to częstotliwość spożywania posiłków. Mamy z tym duży problem. Gubią się nawet osoby, które prowadzą dzienniczek i dokładnie zapisują co oraz kiedy zjadły. Do jakości posiłków zwykle nie mam zastrzeżeń, natomiast jeśli chodzi o częstotliwość, to ręce opadają. Rano jest kawa, później długo, długo nic, później jakaś kolacja. Choć są tacy, którzy mają tych posiłków więcej, rekordziści deklarują nawet 16.
Aż tak dużo razy jedzą?
To kwestia definicji. Posiłkiem nazywamy każdą porcję pokarmu. Wszystko, co trafia do naszych ust, a nie jest to woda, powoduje uruchomienie całego procesu trawienia.
Posiłki powinny być regularne. To trochę jak z pensją. Jeśli dostajemy ją regularnie, to jesteśmy w stanie wydatki rozłożyć, czasami zaszaleć. Natomiast, jeśli pieniądze wpływają nieregularnie i nigdy nie wiemy czy będzie to 5 tys. zł czy 50 zł, to zaczynamy oszczędzać. Identycznie zachowuje się nasz organizm. Jedząc nieregularnie – nawet niewielkie ilości pożywienia są przerabiane na tłuszcz, bo organizm traci miarowy rytm zaspokajania potrzeb.
Z wieloma moimi pacjentami, którzy chcieli schudnąć, wspólny sukces osiągnęliśmy dzięki dyscyplinie czasowej. Prosiłam ich wręcz, by ustawiali sobie przypomnienia o posiłku
w telefonie komórkowym i stosowali się przykładnie do zalecanych pór jedzenia.
Wiem, że prowadzi Pani pacjentów, którzy wykonali badanie genetyczne Genodiet, które pozwala m.in. na określenie profilu metabolicznego i precyzyjne planowanie diet. Czym różni się praca z nimi, łatwiej osiągają efekty niż te osoby, które nie znają predyspozycji własnego DNA?
Załóżmy, że porównujemy dwóch pacjentów, którzy chcą schudnąć. Jeden wykonał badanie genetyczne, a drugi nie. Dla tego, który go nie wykonał, program żywieniowy opracowuję na bazie wywiadu, wszystko odbywa się metodą prób i błędów. Przypuśćmy, że po analizie dotychczasowego stylu odżywiania, proszę pacjenta, żeby zwiększył w diecie ilość białka, żeby podkręcić metabolizm, zmniejszył ilość węglowodanów, a ilość tłuszczów zostawił na niezmienionym poziomie i czekam do następnej wizyty z nadzieją, że to zadziała.
Z pacjentami, którzy zrobili badanie genetyczne np. moduł Genodiet Slim jest dużo łatwiej. Wiem, co ich organizm dobrze metabolizuje, a z czym ma problem. Czasami dochodzi do sytuacji wcześniej dla mnie nieprawdopodobnych. Mam pacjentów, którzy chudną jak im zwiększę ilość tłuszczów w diecie, bo tłuszcz u niektórych jest głównym składnikiem metabolicznym. „Podpałką” jest niewielka ilość węglowodanów, bez nich nie da się tego przeprowadzić. Jednak u tych osób podstawą jest tłuszcz zwierzęcy i roślinny, z naciskiem na roślinny. Nie jest to oczywiście skrajna dieta Kwaśniewskiego. Wszystkie radykalne diety są złe.
Odkryciem było dla mnie to, że widząc w wynikach badania, że pacjent dobrze metabolizuje tłuszcz i zalecając mu zwiększenie jego ilości w diecie, mogłam go trwale i zdrowo odchudzić. To nie są już jakieś tylko przewidywania. Sprawdziłam w praktyce, że kierowanie się tymi wynikami badań genetycznych przy komponowaniu diety daje naprawdę dobre efekty.
Odchudzanie to jedno, ale czy np. pacjent, który je więcej tłuszczu, oczywiście chudnie, nie zaczyna podupadać na zdrowiu?
Tu ważna jest kolejna sprawa. W badaniu genetycznym sprawdzamy nie tylko to, jak człowiek radzi sobie ogólnie z trawieniem tłuszczów, ale jak się to ma w przypadku trawienia tłuszczów roślinnych i tłuszczów zwierzęcych. To kolejny element, który pokazuje mi pełny obraz organizmu pacjenta.
Jeśli widzę np., że dobrze radzi sobie z trawieniem dobrych tłuszczów omega-3 i omega-6 to wiem co powinno dominować w jego diecie, a co mam ograniczyć. Nie będzie mógł bezkarnie zajadać golonki, jego dietę oprę raczej na nasionach oleistych, orzechach, rybach, ale z naciskiem na to, że nie wszystkie tłuszcze będą z tych pokarmów dla niego odpowiednie.
Skrojenie zaleceń dietetycznych na miarę potrzeb, na podstawie testów genetycznych, pozwala pacjentowi nie tylko lepiej się poczuć i wyglądać, ale ma również pozytywny wpływ ma wiele innych parametrów jego organizmu. Widać to chociażby po wykonaniu morfologii krwi. Poprawiają się próby wątrobowe, poziom cholesterolu. Wszystko się stabilizuje.
Osoby, które wykonały badanie genetyczne i przestrzegają rzetelnie moich zaleceń, zauważają istotne zmiany w swoim samopoczuciu i radzą sobie lepiej np. z utrzymywaniem optymalnej masy ciała. Nie wracają z reklamacjami (śmiech).
Czy wśród tych osób są takie, które wcześniej miały wiele niepowodzeń w leczeniu nadwagi i otyłości?
Tak. Często były to osoby, które próbowały już wielu rozwiązań dietetycznych, tych dedykowanych „wszystkim”, albo modnych w danym czasie typu dieta paleo, dieta Dukana, dieta Atkinsa. Dla nich te badania były ostatnią deska ratunku, dały nadzieję na zmianę
i poprawę formy.
Te osoby utrzymują wagę po odchudzaniu?
To właśnie jest dla mnie fenomen tych testów genetycznych. Mam 14 letnie doświadczenie dietetyczne, obserwowałam wielu pacjentów, prowadziłam przeróżne przypadki. Zwykle, jak opracowywałam zalecenia, pacjent przyjmował je, czasami dyskutował, protestował, że czegoś nie lubi, na pewno nie będzie tego jadł itp.
Natomiast, jak przychodzą do mnie pacjenci z wynikami testów genetycznych obserwuję dobrą postawę. Widzę, że oni mają w sobie pewnego rodzaju pokorę, są ciekawi wyniku tego badania. Dociera do nich, że odwołujemy się do bazowych, wrodzonych predyspozycji. To już nie tylko słowa pani dietetyk, to nasz organizm podpowiedział konkretne wytyczne. Komu warto wierzyć, jeśli nie jemu?
Jeśli mówię np. nie radzi sobie pan z tłuszczami nienasyconymi, trzeba pana wspomóc dietetycznie, żeby ochronić przed chorobami sercowo-naczyniowymi, to dla pacjenta nie jest to do zakwestionowania. Pyta wtedy często: no dobrze, to co ja mam w takim razie jeść?
I to są najlepsze podwaliny naszej przyszłej, owocnej pracy.
Jak reagują pacjenci na wieść, że maja gen otyłości?
Tak, to najbardziej kontrowersyjny punkt badania. Mogą tu być trzy wyniki: nie ma genu otyłości, jest bardzo aktywny albo jest pośredni. Wiele osób na wieść, że nie ma genu otyłości oddycha z ulgą. Pacjenci z tym genem zwykle reagują: no wiedziałem…
Zdarza się jednak, że posiadacze genu otyłości są szczupli…
Ja należę do tej grupy. Oczywiście, jako dietetyk nie mogę sobie pozwolić na nadwagę. Zresztą posiadanie tego genu z niczego mnie nie tłumaczy. Muszę po prostu więcej uwagi poświęcać opracowywaniu najwłaściwszego dla mnie programu żywieniowego, bardziej się kontrolować. Mój 9-letni syn nie ma genu otyłości. Je tyle co ja, a jest bardzo szczupły. Niektórzy uważają, że osoby, które mogą dużo jeść i nie tyją są szczęśliwsze.
Przyznam szczerze, że nie dostrzegam w tym jakiegoś powodu do radości. W końcu, co to za przyjemność jeść, a raczej opychać się bez umiaru. Jedzenie ma być przyjemnością. Trzecie ciastko smakuje przecież tak samo jak pierwsze, a bywa, że powszednieje…
Oboje z synem czerpiemy taką samą przyjemność z jedzenia, ale ja mam z tyłu głowy to, że muszę na siebie bardziej uważać. Kiedyś ważyłam 64 kg, teraz dobiłam do 49 i dobrze mi z tym. Czuję się lepiej, a sylwetka też na tym zyskała.
Często pytam moich pacjentów dlaczego jedzą tyle słodyczy. Odpowiadają, że sprawia im to przyjemność. Próbuję wtedy ustalić proporcje – czas trwania tej przyjemności w stosunku do późniejszych wyrzutów sumienia po zjedzeniu kolejnej paczki ciastek. Zawsze dochodzimy do wniosku, że ta transakcja się nie opłaca (śmiech).
Czy wszyscy dietetycy korzystają z badań genetycznych przy leczeniu swoich pacjentów?
Ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie. Niektórzy nie są jeszcze przekonani, uważają, że to trochę wróżenie z fusów. Dla mnie badania genetyczne są narzędziem, w które wierzę, bardzo przyspieszają, ułatwiają rozwiązywanie konkretnych problemów pacjentów. Mają znaczący udział w profilaktyce chorób dietozależnych.
Zresztą jak podczas wykładów mówię studentom o nutrigenetyce, nutrigenomice, patrzą na mnie zdziwieni. To mnie utwierdza w przekonaniu, że jeszcze trochę czasu musi upłynąć, żeby ludzie oswoili się z tematem nowoczesnej diagnostyki.
Być może cena badań jest problemem dla pacjentów?
To prawda, nie są tanie. Przekonuję jednak, żeby wykonać takie testy przynajmniej dzieciom. Badanie jest nieinwazyjne, nie ma ograniczeń wiekowych. Pomaga ukształtować nawyki żywieniowe najmłodszych, które będą działały na ich korzyść przez całe życie. To cenna wiedza przed wprowadzaniem stałych posiłków. Genodiet ocenia m.in. predyspozycje organizmu dziecka, jego potencjał antyoksydacyjny.
Czasami rodzice, dziadkowie, nie mają problemu, żeby wydać 3 tys. zł na wózek, mimo że za rok trzeba będzie go już wymienić na spacerówkę. Więc może to nie są najlepiej wydane pieniądze. Badanie genetyczne (robi się je tylko raz w życiu) przynoszą wiedzę aktualną do końca naszych dni, więc może lepiej tak inwestować w dziecko.