Przez lata Alternatywa dla Niemiec ciułała kolejne punkty głównie dzięki poglądom eurosceptycznym i populistycznym. Szansa na prawdziwy sukces w niemieckiej polityce pojawiła się jednak dopiero, gdy inicjatywę wśród liderów tego ugrupowania przejęła Beatrix von Storch. To ona zamieniła AfD w ugrupowanie przede wszystkim antyislamskie i dokonała tego w najlepszym momencie, gdy w Niemcy uderzyła fala muzułmańskiej imigracji ściągnięta przez kanclerz Angelę Merkel.
Wielkie nadzieje
To w dużej mierze właśnie jej AfD zawdzięcza świetny wynik, który udało się osiągnąć w tzw. Super-Sonntag, czyli wyborach regionalnych, które 13 marca odbywały się jednocześnie w aż trzech landach. W Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie prawicowi populiści po raz pierwszy w historii weszli do landtagów i to od razu w roli trzeciej najpotężniejszej siły. Jeszcze lepiej było jednak w Saksonii-Anhalt, gdzie Alternatywa dla Niemiec zajęła drugie miejsce, depcząc po piętach chadekom z CDU i zostawiając daleko w tyle socjaldemokratów z SPD i zawsze silnych w tym regionie socjalistów z Lewicy.
"Merkel musi odejść!" krzyczeli więc w niedzielny wieczór zebrani w sztabie wyborczym AfD, z bijącą od nich wiarą, że wkrótce naprawdę mogą się do takiej zmiany na niemieckiej scenie politycznej przyczynić. A kiedy tak znienawidzona przez nich za "islamizację Niemiec" kanclerz Angela Merkel już odejdzie, kto miałby ją zastąpić? Na czele AfD wciąż stoją drezdeńska biznesmenka Frauke Petry i ekonomista z Essen Jörg Meuthen. Prawdziwą gwiazdą i motorem napędowym ostatnich sukcesów stała się jednak wiceprzewodnicząca AfD Beatrix von Storch.
Przymiarki do kanclerskiego fotela
Jest ona swego rodzaju niemiecką wersją Jarosława Kaczyńskiego. Lidera polskiej prawicy populistycznej przypomina nie tylko prezentowanymi poglądami, ale i sposobem bycia. Tak samo, jak faktyczny przywódca Polski zwykle jest chłodna i oszczędna w ekspresji. Jednocześnie potrafi jednym zdaniem rozpalić emocje rzeszy zarówno zwolenników, jak i przeciwników.
Jak wtedy, gdy wzywała do "absolutnej obrony granic" przed "napastnikami", za których ma uchodźców i imigrantów. Von Storch nie zawahała się wzywać, by Niemcy strzelali nawet do kobiet z dziećmi. Zasugerowała jedynie zabijanie matek tak, by nie ucierpiały maluchy. – Musimy się bronić przed najazdem – grzmiała. Ku uciesze milionów Niemców, którzy nie rozumieją, dlaczego Angela Merkel postanowiła uczynić ich ojczyznę bezpiecznym domem dla uchodźców z Syrii i innych pogrążonych w wojnie i biedzie państw.
Beatrix von Storch mówi to samo, na czym popularność ruchu PEGiDA zbudował Lutz Bachmann, a może i jest od niego nawet bardziej zdecydowana. Ale wielu Niemców przyciąga do AfD bardziej niż Bachmann do PEGiDA, bo w przeciwieństwie do niego nie jest pracującym w rzeźni prostakiem z bogatą kryminalną kartoteką. Poglądów von Storch nie wstyd podzielać, bo to przecież gruntownie wykształcona prawniczka z arystokratycznymi korzeniami.
Nieco mniej prestiżowe nazwisko von Storch polityk przymierzana przez sympatyków AfD do kanclerskiego fotela nosi po mężu. Sama pochodzi tymczasem z wsławionego rodu Oldenburgów. Co oznacza, że jest krewną na przykład księcia Filipa Mountbattena, czyli męża brytyjskiej królowej Elżbiety II. Niejednokrotnie pomagało to jej w działalności lobbystycznej, którą przez wiele lat z powodzeniem się zajmowała.
Wtedy polityczne zaplecze budowała przy formacji reprezentującej poglądy całkowicie odmienne od eurosceptycyzmu, ksenofobii i tego ducha III Rzeszy, na których Beatrix von Storch punktuje dzisiaj. Za nią bowiem wiele lat działalności w liberalnej FDP. Tam nie miała jednak zbyt wiele okazji, by poświęcać się walce z mniejszością muzułmańską, ani swojej drugiej idée fixe, czyli walce z gender, homoseksualizmem i "seksualizacją niemieckiego społeczeństwa".
Kolejne sukcesy czekają na AfD, ale...
Tak, wbrew powszechnemu nad Wisłą przekonaniu o bardzo liberalnym charakterze niemieckiego społeczeństwa, według najnowszych sondaży i wyników ostatnich wyborów, spory odsetek zachodnich sąsiadów Polaków popiera ugrupowanie, którego liderzy bez problemu powinni znaleźć wspólny język z obecną ekipą rządzącą w Warszawie.
Doświadczenie Beatrix von Storch i innych liderów AfD sprawia, że w najbliższej przyszłości pozycja tej partii na politycznej mapie Niemiec powinna jeszcze bardziej się umocnić. W kolejnych wyborach regionalnych na pewno mogą liczyć na powtórzenie sukcesu z Saksonii-Anhalt. Szczególnie w bardziej podatnych na skrajne poglądy landach dawnego NRD. Czy gwiazda Alternatywy dla Niemiec ma jednak realne szanse stać się realną alternatywą dla Merkel?
Marzenia niemieckiej prawicy populistycznej o odesłaniu Żelaznej Kanclerz na emeryturę są po ostatnim sukcesie zrozumiałe, ale i... nierealne. Super-Sonntag nazwano w mediach "sądnym dniem" i "horrorem" dla Angeli Merkel, ale więcej w tym tabloidowego wyścigu o tanią sensację niż prawdy. Nadzieje "alternatywnych" zza Odry na to, że prawdziwa władza jest i dla nich rozwiewa rzut oka na kilka liczb i faktów, które umknęły w tle tego, że AfD wchodzi do kolejnych landtagów.
Marzenia kontra twarde dane
Te najważniejsze dane świetnie przypomniał w zaledwie jednym tweecie Henrik Enderlein z berlińskiego Instytutu Jacquesa Delorsa. Jego wpis pokazuje, jak wielu głosujących w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i Saksonii-Anhalt odrzuciło populizm i popadanie skrajności.
Poza tym, oceniając wyniki niedzielnych wyborów w Niemczech warto zauważyć, że choć uprawnionych do głosowania w tych trzech landach było łącznie prawie 16 mln Niemców, to absolutna większość z nich głosowała w 11-mln Badenii-Wirtembergii. I dała zwycięstwo Zielonym, którzy zanotowali wynik 30,3 proc. Kolejne 27 proc. okazało tam dalsze zaufanie CDU. Owszem, AfD stało się w tym ladndzie trzecią siłą, ale zdobyło tylko 15,1 proc. głosów. Podobnie było w 4-mln Nadrenii-Palatynacie, gdzie CDU przegrało z SPD stosunkiem 31,8 proc do 36,2 proc., a AfD trzecie miejsce zagwarantowało sobie tylko niespełna 13-proc. poparciem.
Nieco ponad 5 punktów procentowych AfD do zwycięstwa i ośmieszenia CDU zabrakło jedynie w Saksonii-Anhalt. Zdobyte tam 24,2 proc. to bez wątpienia świetny wynik, ale uzyskany w najmniejszym z głosujących landów, który zamieszkuje zaledwie 2,3 mln Niemców. Do tego frekwencja była tam najniższa.
Szanse na sukces Alternatywy dla Niemiec w walce o władzę w całej RFN oceniane na podstawie twardych danych nie wyglądają więc na zbyt duże. W skali kraju poparcie dla populistów utrzymuje się na kilkunastoprocentowym poziomie i zdaje się powoli osiągać "szklany sufit". Beatrix von Storch być może i zostanie więc nową kanclerz, ale co najwyżej w sercach zwolenników AfD. To i tak wielki polityczny kapitał i szansa na zwiększenie wpływów, ale prawdziwa władza w Niemczech nie dla niej.
"Merkel musi odejść" i o tym wie
Co nie oznacza, że powtarzane przez nią, jak zaklęcie "Merkel musi odejść" wkrótce się nie ziści. Przypomnijmy bowiem, że Angela Merkel na stanowisku kanclerza Niemiec prawdopodobnie zostanie tylko do przyszłego roku. W Berlinie mówi się, że po kolejnych wyborach do Bundestagu sama zrezygnuje, pomimo tego, że nic wielkiego nie powinno zagrozić kierowanej przez nią wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD.
Dlaczego? Bo od lat powtarza, że 10 lat to maksymalny okres, przez który jeden polityk powinien rządzić krajem. Była zaciekłym krytykiem słynnego Helmuta Kohla, który fotela kanclerza trzymał się tak długo, aż odebrała mu go opozycja. Co zresztą charakterystyczne było także dla wszystkich innych poprzedników Angeli Merkel. Ona jedna ma szansę zejść ze sceny niepokonana. – To ją bardzo ekscytuje – zdradzał dziennikarz Nikolas Blome, który uchodzi za naprawdę nieźle poinformowanego w sprawie planów Żelaznej Kanclerz.