– Z taką eskalacją napięcia już dawno w Polsce nie mieliśmy do czynienia – tak rozpoczął swój program Jan Pospieszalski. Widzowie mieli pewnie dowiedzieć się, że KOD "podpala" Polskę, a organizatorzy marszów mogą doprowadzić do rozlewu krwi. Okazało się jednak, że to zdanie jedynie prowadzącego, bo nawet goście nie byli w stanie zgodzić się z tak postawioną tezą. – Jaka wojna? – pytali zdziwieni.
Jan Pospieszalski mówił jedno, a robił drugie. Teoretycznie, program miał dać odpowiedź czy i jak da się rozwiązać konflikt polityczny w Polsce. W rzeczywistości redaktor usiłował podgrzać emocje wokół KOD, stawiając marsze obywatelskie w złym świetle.
Mieli mu w tym pomóc "pewniacy", czyli goście, którzy z pewnością będą bronić "dobrej zmiany". Pospieszalski liczył, że powiedzą, jak bardzo niebezpieczne są działania Komitetu Obrony Demokracji. Ci pewniacy to Bronisław Wildstein (pisarz, publicysta tygodnika wSieci) oraz jeden z największych wrogów Lecha Wałęsy i dawny opozycjonista Krzysztof Wyszkowski.
Z krwi i KOD-u
Pospieszalski już na początku programu mówił o "krwi na ulicach", cytując słowa Jerzego Stępnia, a także o rzekomej wojnie domowej, o której z kolei mówił niedawno Wałęsa. Dziennikarz nie stronił od retoryki wojennej i wskazywał na "arsenał" mocnych określeń. Miało być mocno i było. Aż do czasu, gdy głos zabrali goście.
Pierwszy z nich nie zaskoczył. Członek zarządu.Nowoczesnej Paweł Rabiej był na sobotniej demonstracji KOD, która była bardzo spokojna. Jego zdaniem trudno przyznać, aby przebiegała ona pod hasłem hejtu, czy wojny domowej – do czego próbował przekonać prowadzący. Pospieszalski oddał więc głos Bronisławowi Wildsteinowi. – Czy rzeczywiście one są takie spokojnie? – pytał.
– One są raczej spokojne – odpowiedział publicysta. Jego zdaniem, demonstracje KOD skoncentrowane są na negatywnym przekazie, przeciwko władzy. Mówił o obsesji "Kaczora", którą dostrzega u przeciwników obecnej władzy.
Taśmy Pospieszalskiego
Pospieszalski sięgnął zatem po najcięższe działo, jakim miał być jego materiał z demonstracji KOD. Udał się na niego osobiście wiedząc, że jego obecność może wywoływać emocje. I jak można się spodziewać, mało kto chciał z redaktorem rozmawiać. Demonstrujący zdawali sobie sprawę, po co naprawdę Pospieszalski przyszedł na marsz KOD – by prowokować. Nikt jednak nie był agresywny, nie doszło do rękoczynów, krew się nie lała...
– Wydaje mi się, że tu nie ma żadnej wojny – powiedział Krzysztof Wyszkowski. Jego zdaniem, mamy do czynienia ze sporem politycznym. Mówił o "wytrzymałej młodzieży z partii Razem", która demonstrowała pod kancelarią premiera. – To było bardzo przyzwoite spotkanie – stwierdził Wyszkowski. Działania aktywistów, którym nie podoba się zachowanie rządu, nazwał "bardzo pięknymi". – Jaka wojna?! – pytał.
– Nie ma groźby wojny – odpowiedziała prof. Jadwiga Staniszkis, która podkreślała inny, rzeczywisty problem, jakim może być za chwilę izolacja Polski w Europie.
Na to błyskawicznie zareagował Pospieszalski, który zaczął przedstawiać swoją wizję ostatniej demonstracji KOD. Mówił o "temperaturze wystąpień" z mównicy i o wiele bardziej radykalnej, zabarwionej nutą agresji postawie uczestników demonstracji. Pospieszalski skarżył się, że wiele osób nie miało ochoty z nim rozmawiać. – Proszę puścić przemówienie prezydenta Dudy w Otwocku. Znacznie bardziej obrażające i ostrzejsze – zripostowała Staniszkis.
Niesforni goście...
Gdy rozmowa zaczęła schodzić na boczny tor, Krzysztof Wyszkowski przypomniał: – Tematem rozmowy jest, czy w Polsce jest wojna, czy nie ma wojny. Ja twierdzę, że nie ma tej wojny – powiedział, po raz kolejny rozczarowując prowadzącego. Na ratunek przyszedł tym razem Wildstein. – Coś w rodzaju zimnej wojny mamy – powiedział, po czym przeszedł do krytyki "dyżurnych" wrogów prawicy – Stefana Niesiołowskiego i "Gazety Wyborczej".
Chwilę później również Wyszkowski zreflektował się, bo w końcu program miał udowodnić że działania KOD-u prowadzą do wojny domowej. I powiedział: – Rzeczywiście można powiedzieć, że mamy do czynienia z wojną słowną – mając na myśli język używany w mediach społecznościowych. Pospieszalski dorzucił, że ludzie są wyciągani na ulice (przez bliżej nieokreślone siły) przez "niechęć, nienawiść i agresję".
Podczas trwania programu można było wziąć udział w sondzie: Czy czujesz się uczestnikiem wojny polsko-polskiej? Po przeszło 40 minutach programu udało się znaleźć kogoś, kto przyznał że mamy do czynienia z "wojną". Był to... działacz młodzieżówki PiS. Według niego, główne twarze akcji hejt-stop są jednymi z największych agresorów polskiej sieci. To właśnie te osoby są zdaniem młodego prawicowca motorami tego wojny polsko-polskiej. – To jest straszne – stwierdził.
Wspomógł go... członek Klubu Gazety Polskiej który na wstępie nazwał członkinię partii .Nowoczesna "całkowicie oderwaną od rzeczywistości albo zakłamaną", po czym poskarżył się, że rzekomo został ofiarą przepychanek w czasie demonstracji KOD. Ale nawet Jan Pospieszalski przyznał, że w końcu był na demonstracji KOD i wrócił z nich w całości. – Jestem cały, zdrowy i nic mi się nie stało – powiedział. Po czym dodał słowo "ale", i zaczął dalej atakować.
Nie ma wojny? A Stuhr? A Niemcy?
Pospieszalski przypomniał wystąpienie Macieja Stuhra w czasie wręczenia "Orłów" (aktor żartował między innymi z "zamachu smoleńskiego"). Dziennikarz pytał, czy takie żarty, ten "rechot" są na miejscu. A jego goście raz jeszcze zawiedli... – Nie przesadzajmy – powiedział Wildstein. – Mi się nie podoba ten rechot, ale proszę bardzo, jeśli ktoś ma takie poczucie humoru – powiedział gość. I znowu pudło.
Efekt? Szybka zmiana tematu. Prowadzący miał nadzieję, że goście przynajmniej skrytykują wybuczenie Piotra Glińskiego w Filharmonii. – Celebryci w lakierkach i smokingach tak przywitali premiera polskiego rządu – powiedział Pospieszalski. I dodał: Znamienne było to, że gdy przywitano ambasadora Niemiec wybuchły frenetyczne, radosne owacje.
– To jest cena, jaką płaci władza, która nie zdobyła autorytetu – skwitowała Prof. Jadwiga Staniszkis, która od bardzo dawna zna Piotra Glińskiego. Dodała, że jej zdaniem Stuhr powinien zostać wygwizdany, bo jego wystąpienie uważa za niesmaczne. Jej zdaniem, również Gliński zasłużył na buczenie.
Pospieszalski znów nie był usatysfakcjonowany odpowiedzią i drążył. – Czym w takim razie była tak radosna i taka wielka owacja, która przywitała ambasadora Niemiec? To był hołd lenny? – dopytał. Jednak nawet Bronisław Wildstein szybko uciął ten wątek.
Gdybyśmy mieli użyć języka prawicy, "znamienne jest", że prowadzący nie odczytał na koniec programu wyników swojej własnej sondy. 77 proc. widzów stwierdziło, że nie czują się uczestnikami wojny polsko - polskiej.