Nowy Jork za 623zł, Tokio za 799zł, Brazylia za 1247zł, Dubaj z Pragi za niecały tysiąc, a Malediwy z Europy za niewiele ponad tysiąc. Nawet w pięciogwiazdkowym hotelu można przenocować za 180 zł. Zaświeciły się oczy?
A to tylko niektóre i na prędce wyszukane tanie oferty, jakie można upolować w internecie. Wszystkie loty oczywiście w dwie strony, a w cenie doby hotelowej wliczone śniadanie. Co więcej – o czym zaraz się przekonacie – to i tak nie najtaniej. Trudno więc nie wierzyć tym, którzy przekonują, że podróże wcale nie muszą rujnować naszych kieszeni. Najważniejsze to chcieć odkleić się od kanapy, zapomnieć o biurach podróży, mieć odrobinę cierpliwości oraz… refleksu. Reszta pójdzie jak z płatka.
Każdy może trafić do swojego raju za naprawdę niewielkie pieniądze – przekuje Michał Cessanis, dziennikarz "National Geographic Traveler", podróżnik, facet wiecznie na walizkach, którego nie było jeszcze tylko na Antarktydzie. Może go znacie, a jeśli nie – warto go poznać.
Właśnie ukazała się jego książka „Na walizkach. Opowieści z pięciu stron świata” (Dlaczego z pięciu? Zajrzyjcie do niej). A warto, bo jest czymś więcej niż kolejną książką podróżniczą. To zaraźliwa lektura, po przeczytaniu której zaczyna się nerwowo przebierać nogami i planować podobny – jeśli nie taki sam – wyjazd.
Być może także dlatego, że autor nie jest skąpy i chętnie dzieli się sprawdzonymi radami, podaje adresy, ceny, patenty, konkretne miejsca i konkretnych, dobrych ludzi, dzięki którym nie tylko mamy szansę poznać nieopisane w żadnym przewodniku miejsca i historie, ale także często właśnie dzięki nim oszczędzamy na wielu codziennych wydatkach.
To jak? Ruszamy w podróż? Michał podpowiada, jak to zrobić „po taniości”.
Biurom podróży mówimy dziękuję
Wyjazd z biurem jest jak oglądanie morza przez lornetkę zamiast rozłożenia się na plaży. Na szczęście Polacy coraz częściej wychodzą z podobnego założenia. – Spotykam ich na lotniskach, ale także w różnych niekoniecznie typowych miejscach na świecie. Przyjeżdżają sami, z własnym pomysłem na podróż. Innym też szczerze radzę: nie ulegajcie złudzeniu, że wykupienie wycieczki w biurze podróży będzie lepsze, bo to wcale nie oznacza, że nie będziecie musieli o wiele rzeczy się martwić – mówi Cessanis.
Bo czy na pewno? A ci wszyscy ludzie w jednym autokarze? Skupisko turystów (raczej przez małe „t”), dla których wycieczka fakultatywna za kosmiczne pieniądze to superokazja? Skazani na jeden hotel, jedną stołówkę, aerobik w basenie i wieczorne tańce z animatorem. – To z pewnością uproszczenie – bo od takiego peletonu zawsze można się oderwać, jednak nasza wolność i tak jest zdecydowanie ograniczona, poza tym zapłaciliśmy przecież i tak już kupę pieniędzy. Sam byłem ostatni raz na takim wyjeździe 13 lat temu, w dodatku biuro nas oszukało i nie mieliśmy hotelu – śmieje się Michał.
I choć dziennikarz dostał później odszkodowanie, od tamtej pory sam planuje wszystko od początku do końca – a co ważniejsze: wielokrotnie taniej i o wiele ciekawiej. Jak?
Najważniejszy jest tani lot… Co powiecie na Gambię za 780 zł?
Pierwsza zasada Cessanisa brzmi: żeby zacząć w ogóle myśleć o jakiejkolwiek podróży, musisz mieć wyszukany tani lot. – Stałem się na tym punkcie wręcz maniakiem, ale to niezwykle opłacalne. I tak na przykład znalazłem lot do Gambii – bezpośrednio z Warszawy, była to wyprzedaż czarterów z Rainbow Tour, za… 900 zł w obie strony. Żeby było śmieszniej, nieco wcześniej widziałem taką samą ofertę za 780 zł. Widziałem także lot – też z Warszawy – do któregoś z miast Wietnamu za 290 złotych. W obu przypadkach to loty w czarterze, dostępne tylko dlatego, że nie sprzedały się miejsca na wycieczkę – opowiada. Takie przykłady oszałamiająco niskich cen lotów jest w stanie mnożyć jeszcze długo.
Ten wyprzedażowy typ wyszukiwania ofert na loty czarterowe docenią szczególnie ci, którzy mogą sobie pozwolić na wyjazd niemal z dnia na dzień, ponieważ bilet można kupić dopiero na dobę przed wylotem. Dla pozostałych Cessanis poleca bardziej regularne loty i wyszukiwarkę Kayak.pl. Po ustawieniu konkretnego połączenia i daty, otrzymamy alert, jeśli akurat pojawią się tańsze oferty.
– Polowanie na tanie bilety warto zacząć z wyprzedzeniem. Sam akurat szukam okazyjnych lotów do Wietnamu już na listopad. Na zakup jest jeszcze ciut za wcześnie – ale już w tej chwili obserwuję ceny – to, jak one się zmieniają, kiedy pojawiają się promocje, a dzięki temu, gdy zbliży się termin, który mnie interesuje, będę miał dużo większe szanse na trafienie naprawdę dobrej oferty.
Przy takich podchodach Cessanisowi zdarzyło się polecieć za 1100 zł do Peru przez Mediolan i Bogotę – i to był jego cenowy rekord. – Podobną zresztą kwotę zapłaciłem niewiele później za lot do Brazylii – dodaje podróżnik.
Kiedy szukać tanich lotów i czym są błędy systemowe
To oczywiste, że w środku wakacji będzie drożej niż jesienią czy wiosną. Ale promocje pojawiają się też często zupełnie znienacka – nawet w środku sezonu. Warto więc węszyć i stale obserwować strony z tanimi lotami, bo mogą trafić się też oferty, które są błędami systemowymi. Przerażające? Niekoniecznie. Zdarzają się co prawda sytuacje, że ten okazyjny dla nas lot jest odwoływany. Ale wcale nie musi.
– Mam koleżankę, która za sprawą błędu systemowego poleciała bez przeszkód za 500 zł do Japonii i z powrotem. Inna z kolei poleciała do Nowego Jorku za 430 zł – Cessanis rzuca przykładami jak z rękawa. I nie skąpi rad: – Wyszukiwarki tanich połączeń są genialne. Ale polecam też serwis flipo.pl, a zwłaszcza ich stronę na Facebooku, gdzie informują o nowościach na stronie. Właśnie dzięki nim udało mi się polecieć za pół ceny do Australii. Autorzy strony sami tworzą różne trasy i udaje im się uzyskać naprawdę ciekawe zniżki – opowiada dziennikarz.
Gdy masz już bilet, od razu zadbaj o logistykę
W podróży daj się zaskakiwać, ale tylko miło. Staraj się jak najwięcej spraw logistycznych związanych z wyjazdem załatwić jeszcze w Polsce przez internet. To kolejna zasada planowania podróży, którą wyznaje Cessanis. A planując, bądź przezorny.
– Sam zawsze mam ze sobą kolorową kopię paszportu i dwa wydrukowane zdjęcia na wypadek, gdybym musiał wyrobić nowy dokument. Nie oszczędzam też na ubezpieczeniu i zawsze – powtarzam, zawsze – kupuję najdroższy pakiet – taki, który zawiera maksymalną pomoc medyczną, z możliwie najwyższymi limitami dotyczącymi kosztów. A do tego w razie sytuacji kryzysowej pozwoli także na pomoc prawną na miejscu. Gdy zgubicie portfel, przytomnie pomyślcie o Western Union – radzi Cessanis.
Co warto przede wszystkim załatwić jeszcze z Polski? Jeszcze jakiś czas temu Michał starał się z kraju ogarnąć właściwie wszystko – łącznie z noclegiem na każdym etapie podróży – i to jest dobra rada dla wszystkich początkujących. – Teraz już wystarcza mi, kiedy mam zapewniony nocleg przynajmniej na dwie pierwsze doby, głównie po to, żeby się wyspać i zaaklimatyzować do nowych warunków – mówi podróżnik. Ale zaznacza, że do szukania noclegu na miejscu potrzeba jednak trochę doświadczenia. Jak więc znaleźć dobre miejsce jeszcze w Polsce?
– Tu również przydaje się kayak.pl, ale także profil na Booking.com – co daje możliwość zbierania punktów, a z czasem pojawia się szansa na wyświetlanie ofert ze zniżkami nawet do 40 proc. Kiedy pojawia się dobra oferta, rezerwujcie ją od razu – pamiętając, że zwykle mamy 5 dni na rezygnację, więc do tego czasu wciąż możemy szukać jeszcze lepszych okazji. Udało mi się kiedyś wykupić w ten sposób pięciogwiazdkowy hotel w Hanoi za… 180 zł – Cessanis, opowiadając o podróżach i ich planowaniu, nigdy nie zapomina o podstawie, czyli liczeniu. Bo przecież pieniędzy na wyjazd zawsze mamy mniej, niżbyśmy chcieli.
Tanie spanie, czyli namiot w… salonie
Teraz Michał powoli odchodzi od spania w hotelach. Robi to właściwie tylko wtedy, gdy naprawdę nie ma wyboru. Zamiast tego wybiera zdecydowanie tańsze opcje – choć czasem wymaga to pewnej mentalnej gimnastyki. – Gdy we wrześniu leciałem do Syczuanu w Chinach, znalazłem tam hostel, w którym wykupiłem wyjątkowo tanią opcję – za cały tydzień zapłaciłem tylko 170 zł. Zapytacie o haczyk? Nie da się ukryć – był.
Moim miejscem noclegowym był… namiot ustawiony w ogólnodostępnym pokoju. I to była opcja de luxe, bo byłoby jeszcze taniej, gdybym wykupił np. samą kanapę w salonie, po którym jednak kręciliby się inni goście. Powiedzmy więc, że chciałem mieć odrobinę prywatności i zaszalałem – śmieje się. Spalibyście w czymś takim?
Najczęściej jednak podróżnik śpi u ludzi, którzy oferują własne mieszkania za śmieszne niekiedy pieniądze. Pomocna tu będzie strona AirbnB. To właśnie tam Cessanis znalazł nocleg w Wietnamie. – U przesympatycznej rodziny, która jak się okazało mieszkała w 150-metrowym, eleganckim apartamencie, w którym dostałem własny pokój i łazienkę. Za tydzień pobytu zapłaciłem 230 złotych – Michał po raz kolejny, mówiąc o długim egzotycznym wyjeździe, wymienia kwotę, której mógłby sobie życzyć za dobę polski właściciel kwatery we Władysławowie.
Ale są też i inne sposoby. – W Australii nocowałem wraz z przyjaciółką u Polaka, którego poznaliśmy na jednym z forów internetowych. Zgodził się przenocować nas za darmo, a dodatkowo zaproponował, żebyśmy razem ruszyli w objazd po Australii Zachodniej jego jeepem. Układ był bardzo prosty – on nas obwozi, my płacimy za paliwo, które jest tam tańsze niż woda mineralna. Choć odległości do pokonania były gigantyczne, i tak było to bardzo opłacalne – opowiada. No i powiedzcie, że nie można!
Nie bójcie się poznawać ludzi
Zdecydowaną większość ludzi, którzy pomagali Michałowi na miejscu lub dawali cenne, insajderskie rady dotyczące krajów, które chciał odwiedzić, podróżnik poznał po prostu przez internet. Zdecydowanie warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte, kiedy zaglądamy na internetowe fora, kiedy przeglądamy strony miejsc i instytucji na Facebooku albo nawet ich zdjęcia na Instagramie.
Warto się odzywać, warto zadać konkretne pytania konkretnym osobom. – Zapraszam też na mojego bloga i do mojej książki – sam chętnie dzielę się kontaktami i namiarami. Nie lekceważcie organizacji i środowisk polonijnych – Polacy mieszkający za granicą są zwykle bardzo pomocni, tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń - radzi.
Pamiętajcie, że nie ma cenniejszego źródła informacji o kraju i jego kulturze niż mieszkający tam ludzie. To oni wiedzą, gdzie jest najlepsze jedzenie, a nie to robione pod turystów za ciężkie pieniądze. Na wiedzy z przewodników – można się naprawdę nieźle przejechać. – Za to miejscowi nie oszukają cię nigdy, jeśli pytasz ich o to, gdzie najlepiej zjeść w ich mieście. Mogą nawet wskazać lokalny „Bar Karaluch”, wyglądający tak, że strach wejść, ale nigdy nie wyjdziecie stamtąd rozczarowani – Michał zapewnia, że nie zawiódł się ani razu na stosowaniu tej zasady.
Iran, Azja, Portugalia albo… malezyjski raj
Tani bilet, tani nocleg, przydałby się jeszcze tani kraj. Sam Cessanis zaczyna właśnie myśleć o podróży do Iranu – i od razu uspokaja, że to naprawdę jedno z najbezpieczniejszych dla turystów państw świata. Ale dla kogoś, kto nie ma doświadczenia w samodzielnych podróżach, może być rzeczywiście miejscem za trudnym.
Od czego więc zacząć? – Na początek najbardziej polecam Azję. Wietnam, Sri Lankę. Lankijczycy są cudowni i bezinteresowni. Kobiety na wsiach częstują cię mango, papają, kokosem i nie chcą za to żadnych pieniędzy. W wielu miejscach mówią świetnie po angielsku. Do tego macie zagwarantowane wspaniałe krajobrazy, znakomity klimat i naprawdę niskie ceny. Można tam podróżować w bardzo przyjemny sposób – z wynajętym kierowcą, co kosztuje, jak się trochę potargujemy i porozglądamy, jakieś 40 dolarów za dobę – przekonuje Cessanis.
Ale tanio jest również – wbrew niektórym stereotypom – w Chinach, gdzie bilet na metro kosztuje jakieś 1,80 zł. Do tego są tam bardzo dobre krajowe tanie linie lotnicze – z cenami porównywalnymi do cen biletów na pociąg. W dodatku im bliżej wylotu, ceny biletów w Chinach spadają, czyli odwrotnie niż u nas.
– Do kupowania biletów krajowych znakomicie sprawdza się serwis o nieco tajemniczej nazwie 9588.com. Nigdy mnie tam nie oszukano, a płacąc kartą, w sekundę później mam bilet w skrzynce mailowej - podpowiada podróżnik.
Jeśli nie chcemy jechać na koniec świata, a za to przeżyć coś więcej niż wycieczkę z biurem podróży, warto według Cessanisa zainteresować się Portugalią. Po pierwsze – nawet jak na polską kieszeń nie jest zbyt droga – ceny są mniej więcej takie jak w Polsce w dużych miastach. Po drugie – można się tam tanio – nawet tanimi liniami – dostać. Po trzecie – i przede wszystkim – to kraj bogaty we wspaniałe zabytki, z niezwykłym klimatem miast takich jak Porto czy Lizbona, z ich wspaniałymi uliczkami i knajpami.
– A do tego Portugalczycy mają w sobie to coś, co sprawia, że często bywają porównywani do Polaków, jeśli chodzi o stosunek do imprez czy poczucie humoru. Tam łatwo dobrze się poczuć, łatwo też się z Portugalczykami pod każdym względem dogadać. To mój absolutnie ukochany kraj w Europie – Cessanis jest wyraźnie rozmarzony.
Jest też raj na ziemi…
Białe dziewicze plaże, niebieskie morze, lasy deszczowe, zielone góry, dzikie zwierzęta, kolorowe ptaki, fascynujące legendy i przemili mieszkańcy. Nie trzeba być milionerem, by trafić do raju. – Ja taki raj odkryłem zupełnie przypadkiem i – paradoksalnie – w poszukiwaniu oszczędności. Chcąc uciec na kilka dni z pięknego, ale za drogiego dla mnie Singapuru, znalazłem bilety lotnicze linii TigerAir za 100 złotych (w jedną stronę) na malezyjską wyspę Langkawi. A że od lat podróżuję już tylko z plecakiem spełniającym wszystkie możliwe limity bagażu podręcznego, nie poniosłem żadnych dodatkowych kosztów.
Na wyspie, w której Michał zakochał się od pierwszego wejrzenia (choć są i tacy pewnie, którzy urodę jej uznają za całkiem przeciętną), w drewnianych prostych chatach na samej bielusieńkiej plaży nad Morzem Andamańskim, nocleg znajdziemy już za 150 zł za dwie doby. – Ja jednak postanowiłem zaszaleć, wszak sporo zaoszczędziłem na ucieczce z Singapuru, i przenocowałem w nieco droższym miejscu.
A jak zapewnia Michał, można tu także znaleźć luksusowe spanie, choćby w pięknym 5-gwiazdkowym Hotelu Meritus Pelangi Beach, w skład którego wchodzą gustownie urządzone drewniane wille z tarasami (warto sprawdzać promocje na booking.com – bo za pokój dla dwóch osób ze śniadaniem można zapłacić już 400 zł.)
Ale luksusowy nocleg nie jest tu niezbędny – i tak większość czasu spędzisz na podziwianiu absolutnie fantastycznej natury, a za oszczędzone pieniądze możesz np. zrobić luksusowe zakupy, bo Langkawi to wyspa bezcłowa.
– Widuje się od czasu do czasu promocyjne ceny biletów nawet z Warszawy – swego czasu linie Qatar kusiły przelotem na wyspę za niecałe 2 tys. zł. Ale upolowanie takiej promocji to już mistrzostwo świata – czy to wyzwanie?