
Michał „Trollsky” Sielicki nie lubi mówić o sobie "nożownik". Jest knifemakerem. Nowy trend? W Polsce ludzie tacy jak on są jeszcze w niszy, ale w Stanach Zjednoczonych knifemakerzy doczekali się własnego programu telewizyjnego. – To taki „Master Chef” dla osób kujących noże – mówi Trollsky. W czwartek pojedynek na ostrza, czyli „Wykute w ogniu” będzie miał polską premierę na kanale History. Michał Sielicki, który na co dzień jest informatykiem, opowiada nam o swojej pasji tworzenia niebezpiecznej i pięknej broni.
REKLAMA
Jak profesjonalnie nazywa się to, co pan robi? Jest pan kowalem, nożownikiem?
Odcinam się od tej nazwy, bo kiedy ktoś robi coś dziwnego z nożem, to w mediach, pierwsze co pada wyraz „nożownik”. Choćbym nie wiem jak się starał, to nie jestem w stanie polepszyć wydźwięku tego słowa, które jest chwytliwe. Używam angielskiego terminu, czyli knifemaker, i ta nazwa się przyjęła. Kowalem również nie jestem. Nie umiem wykuć bramy, nie umiem podkuć konia, więc nie można mnie tak nazywać.
Czy to coś więcej niż hobby?
Coś więcej. Jest to hobby, ale poważnie traktowane. Oczywiście jest to dla mnie duża przyjemność, inaczej bym tego nie robił.
Jak powstaje nóż? Na pana kanale na YouTube widziałam filmik, w którym pokazuje pan, jak robi nóż z narzędzi na przykład z klucza.
Nóż można zrobić z każdej stali, która jest stalą jakościową. Stale dzielimy na takie, z których nic nie da się zrobić, bo nie mają zawartości węgla ani innych pierwiastków, i na stale narzędziowe. Na przykład kulka z łożyska jest zrobiona z idealnej stali jakościowej. Tę kulkę trzeba przekuć w kształt ostrza.
Nie da się zrobić dobrego noża a z czegokolwiek. Bardzo dużo noży robię z dobrej jakościowo stali z recyclingu. Ze starych łożysk, ze starych pił z tartaku. Nie trzeba od razu kupować surowca o kosmicznie dobrej jakości, z którym potem są problemy przy hartowaniu. Hartowanie to bardzo ważny proces. Można zrobić bardzo ładny nóż, ale jak się go nie zahartuje, to będzie tępy. A jeśli był zrobiony zgodnie z zasadami, to będzie bardzo długo ostry.
A czy jest coś takiego jak ostrze idealne?
Nie, nie ma czegoś takiego. To jakby powiedzieć, że jest samochód idealny. Jeden samochód spisuje się na autostradzie, drugi w terenie z błotem. Tak samo jest z nożami. Nóż, którym świetnie filetuje się rybę będzie beznadziejny do pracy z drewnem. I to działa w drugą stronę. Nóż, który świetnie skóruje zwierzynę po polowaniu, na pewno ergonomiczne nie będzie tak dobry, jak prosty scyzoryk, który nosi się w kieszeni. Każdy facet powinien mieć scyzoryk przy sobie.
Zanim powstanie nóż, zastanawia się pan do będzie służył?
Nie, ja robię takie noże, jakie mi się podobają. Są utylitarne, używają ich ludzie, którzy szlajają się po lasach i lubią bliskość natury. Moje ostrza są szerokie, nie mają bardzo agresywnego czubka, ponieważ taki nie jest potrzebny w lesie, za to jest bardzo wrażliwy. Wszystkie moje noże mają wspólny mianownik - to wygoda w użytkowaniu.
Na nożach zostawia pan logo - paprykę. Dlaczego akurat papryka? Bo jest ostra?
Bardzo lubię pikantne jedzenie i co roku sam hoduję bardzo ostre papryki. Długo szukałem odpowiedniego znaczka dla siebie, nie wiedząc, że mam go pod nosem. Chociaż po angielsku słowo „ostry” ma inne znaczenie, to w języku polskim to fajna gra słowna.
Każda osoba, która zrobiła już parę noży, stara się mieć taki znak rozpoznawczy. Ludzie widzą logo dzięki czemu wiedzą, kto ten nóż zrobił. Fajne jest to, że moje logo jest minimalistyczne. Ja mam takie podejście do życia - żeby tylko nie przesadzić.
Pana noże są rozpoznawalne na świecie?
Nie chcę się przechwalać, bo jestem osobą raczej skromną z natury, ale mam już dość mocno ugruntowaną pozycję. Można sobie zobaczyć, ile milionów wyświetleń ma mój kanał na YouTube.
Zgłaszają się do pana ludzie z całego świata, którzy zadają panu pytania, traktują pana jak autorytet?
Pytań mam setki. Większość z nich od osób, które chciałyby zrobić swój pierwszy nóż. Bardzo lubię dzielić się wiedzą, więc jeśli ktoś mnie o to pyta, nie próbuję wprowadzać go w błąd, tylko udzielam odpowiedzi najlepiej, jak potrafię. Myślę, że właśnie dlatego tylu ludzi ogląda moje filmy, bo wiedzą, że przedstawiam wiedzę rzetelnie. Niczego nie ukrywam, jak mają w zwyczaju niektórzy.
Kiedy ktoś pisze, że chce zrobić nóż, to jaka jest pana pierwsza rada?
Żeby się nie śpieszyć. Cierpliwość jest najistotniejsza, ponieważ jeśli się jej nie ma, to jest problem z wykończeniem noża. Dokładność i pewność posunięć podczas szlifowania przychodzi z czasem. Cierpliwość jest pierwszą cechą charakteru, która ułatwia rękodzielnictwo.
Jak narodziła się pana pasja?
Kiedy miałem pięć lat dostałem od dziadka swój pierwszy scyzoryk - starego Gerlacha, którym strugałem patyki. Kult noża jest we mnie od małego. Scyzoryk przydaje sie w życiu, lecz nie jako smiercionośna broń, jak czesto przedstawiają go media. Po prostu żeby przeciąć sznurek, zrobić kanapkę. Facet powinien mieć go przy sobie. Zresztą moja żona też nosi w torebce malutki scyzoryk, który dostała ode mnie w prezencie.
Przez wiele lat bawiłem się w rekonstrukcję historyczną. Jakieś 15 lat temu jeździłem pod Grunwald. Tam zawsze był problem z dobrym nożem. Bo albo były ładne, ale średnio nadawały się do użytkowania, albo w drugą stronę. Zacząłem o tym czytać w internecie, mimo że kiedyś tej wiedzy było dużo mniej niż teraz. Moje pierwsze noże, sprzed 9 lat, nie były ładne. Do dzisiaj zostało mi to, że jak robię nóż, to szukam jakiś rzeczy, które mi się nie podobają.
Jak często pan kuje noże?
To wszystko zależy od czasu. Kuźnię mam pod domem, wybudowałem sobie warsztat. Kiedy uczyłem się je robić noże, miałem warsztat oddalony o 30 kilometrów, więc taki wyjazd zajmował cały dzień. Odkąd mam warsztat w domu, to jak tylko dzieci pójdą spać, staram się tam na godzinkę pójść. Czasami nie idę przez tydzień, jak nie czuję weny, bo nie robię niczego na siłę.
Być może to dlatego moje noże mają fajny odbiór, bo czuć, że to nie jest robione ani z chęci zysku ani z przymusu. To mój sposób na odpoczynek. Jestem informatykiem, więc w pracy myślę głową, a po pracy fajnie tę głowę odciążyć i popracować rękoma.
Skąd pseudonim Trollsky?
Chyba dość mocno wiąże się to z moimi cechami charakteru. Mój kolega kiedyś nazwał mnie trollem, bo jestem trochę gruboskórny, przeklinam i jestem zbyt wylewny. Potem ktoś rzucił, „ej Trollski” i tak zostało.
A co o pana pasji myślą znajomi, rodzina?
Na początku widziałem ich brak zrozumienia. Osobą, która we mnie wierzyła, była moja żona. Ona jest testerem. Zawsze, jak zrobię nóż, to jest pierwszą osobą, której go pokazuję. Potrafi na niego spojrzeć jak użytkownik. Bierze go do ręki i z pozycji laika mówi mi, co o nim myśli. Czy gdzieś jeszcze trzeba zaokrąglić rękojeść, bo się lekko wbija, takie rady użytkowe. Zawsze mówi prawdę. Kiedy jej się coś nie podoba, to wiem, że ma rację.
A pod względem estetycznym też panu doradza? Pana noże są bardzo ładne.
O wszystkim decyduję ja. Mam swoje poczucie estetyki. Staram się pod takim kątem wykańczać noże, żebym to ja był z nich zadowolony. Mimo wszystko to narzędzie użytku codziennego też może cieszyć oko. Nóż nie musi być zardzewiały, z pękniętą rękojeścią.
A myśli pan, że program „Wykute w ogniu” może jakoś pomóc w promocji tej pasji?
To jest chyba pierwszy program, który jest promowany przez dość dużą telewizję. Jest nienagannie zrobiony technicznie. Wierzę w to, że zainteresuje ludzi. Ja mam swój kanał na YouTube, ale tam wchodzą ludzie, którzy się tym interesują. Ten program może spodoba się komuś, kto będzie przerzucał kanały i postanowi, że skoro knifemaking nie jest trudny, to spróbuje swoich sił w tej dziedzinie.
Na czym ten program polega? Można go porównać do „Master Chefa”?
Można powiedzieć, że to jest taki „Master Chef” dla kowali czy osób robiących noże. Zasady są takie same. Uczestnicy mają pracę, którą robią wszyscy, każdy dla siebie. Później wszyscy robią to samo. Następnie jest to oceniane przez komisję. Ten, kto ewidentnie odstaje od stawki - odpada.
Myśli pan, że w Polsce znalazłyby się osoby, które nadawałyby się do wzięcia udziału w naszej krajowej edycji?
Oczywiście, że tak. Ja dostałem zaproszenie do amerykańskiej edycji od producentów History. Nie zgodziłem się na udział. Mam tutaj żonę i dwójkę dzieci i nie chciałbym wyjechać na kilka tygodni na plan zdjęciowy. Zdecydowałem, ze rodzina jest ważniejsza.
Mamy w Polsce naprawdę wielu fajnych twórców. Niektórzy pokazują swój pierwszy nóż, który wygląda tak, jakby robili to od 5 lat. Poziom rośnie, jesteśmy zapraszani na zagraniczne wystawy w Europie. Dalej jest to bardzo niszowe zajęcie, ale świadomość u zwykłych ludzi się zmienia, chcą mieć nóż, na którym mogą polegać. Będą go używali trzy razy w roku, ale te trzy razy w roku ich nie zawiedzie. Będzie bardzo ostry, nie wykruszy się, jak się natrafi na sęk w gałęzi. To zaczyna wchodzić pod strzechy.
Jak wyglądałaby polska edycja? Podkreślono by naszą polską rycerskość?
Można by zamiast miecza japońskiego wykuwać szablę. Nasza polska szabla była straszną bronią, bardzo śmiercionośną. Szybka, dobrze wyważona, ciężka, zadawała śmiertelne rany. To wspaniała broń, mamy się w tej kwestii czym pochwalić. Mało ludzi na świecie o niej wie, bo trzeba się zagłębić w polską kulturę zagłębić i nie ma takiej popularności jak miecz japoński, który przez Hollywood został mocno rozpropagowany. Polska edycja mogłaby być ciekawa. Tylko musiałaby zostać zrobiona na wysokim poziomie i merytorycznym i technicznym.
W nowej serii "Wykute w ogniu" czterech wytwórców broni białej rywalizuje o nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów i prestiżowy tytuł mistrza. W trzech rundach zawodnicy projektują, a następnie tworzą najrozmaitsze rodzaje broni niosącej śmierć.
Premiera "Wykute w ogniu" na kanale HISTORY w czwartki o 22:00 od 24 marca.
Premiera "Wykute w ogniu" na kanale HISTORY w czwartki o 22:00 od 24 marca.
Napisz do autorki: barbara.kaczmarczyk@natemat.pl
Artykuł powstał we współpracy z nadawcą kanału History.
