Mariusz Max Kolonko został nagrodzony przez tygodnik "Wprost" jako publicysta roku. Prawdziwym szokiem było jednak jego przemówienie na gali, która z tej okazji została zorganizowana. Dziennikarz zachowywał się dość "swobodnie", a spora część komentatorów orzekła, że pokazał się bardziej jako... kabareciarz.
Dalej było równie brawurowo. Dziennikarz mówił m.in., że jest zdumiony, iż otrzymał nagrodę, bo "między nami nie ma miłości takiej znowu". – Natomiast ja myślę, że to wynika po części z faktu, że co jakiś czas w Polsce tak się dzieje, że władza urządza nam taki fikołek, że ci, którzy byli establishmentem, co kilka lat stają się antyestablishmentem. I tak to trwa. Jeśli to jest nagroda od systemowców, ale przecież oni nie byli systemowcami, oni byli antysystemowcami... Jeśli teraz są systemowcami, to gdzie są tamci antyssytemowcy. To jest jakieś szalone – przekonywał Kolonko.
Po chwili zaczął udawać, że jego wystąpienie jest niczym odcinek programu jego internetowej telewizji. – Dziś w MaxTV dostaję nagrodę establishmentu. Pytanie, co ja tu robię – stwierdził, i wyliczył tematy, którymi przy okazji tego wystąpienia postanowił się zająć. Mówił m.in. o tym, że serial "Bodo" jest niby polski, a 75 proc. listy dialogowej jest po niemiecku. Powtórzył również postulat ograniczenia niemieckiego kapitału w polskich mediach.