Kobiety tabletki "dzień po" łykają kilogramami, jedna rano, jedna w południe, jedna wieczorem. Co z tego, że opakowanie z pojedynczą pigułką kosztuje 150 zł. Panie z chęcią wydadzą pół tysiaka, by zażywać Ellaone na złość biskupom i ministrowi Radziwiłłowi. Przynajmniej tak wynika z materiału, który został wyemitowany wczoraj w "Wiadomościach TVP".
– Nic tak nie stawia na nogi, jak pigułka dzień po o poranku – mogłaby powiedzieć polska kobieta zdemoralizowana dostępnością antykoncepcji awaryjnej bez recepty.
Konstanty Radziwiłł, Normalny Minister do spraw głupich kobiet – jak nazwała go Anna Dryjańska, postanowił ukrócić te barbarzyńskie praktyki i wycofać z Polski antykoncepcję awaryjną bez recepty. Zadaniem "Wiadomości" było zracjonalizowanie tej decyzji, w efekcie powstał materiał, który z "tabletki dzień po" robi niebezpieczny obiekt pożądania, który nie do końca wiadomo jak działa, ale wiadomo, że działa źle.
Sprzedajemy jej dużo
Po kolei. "Wiadomości" najpierw poprosiły farmaceutę, żeby powiedział, jak obecnie sprzedaje się antykoncepcja awaryjna. Żadnych danych, żadnych liczb, ot stwierdzenie w sam raz do głównego wydania "Wiadomości': Jest kupowana dosyć często, sprzedajemy dużo.
Szczerze, niespecjalnie mnie to dziwi. Antykoncepcję awaryjną może w aptece kupić każdy, kto ukończył 15 lat. Z kolei dziewczyna, która nie osiągnęła pełnoletności, może iść po receptę na antykoncepcję "przed" do ginekologa tylko w asyście rodziców albo prawnych opiekunów. Co więcej, jeśli u niepełnoletniej antykoncepcja nie zadziała i kobieta zajdzie w ciążę, to do osiągnięcia 18 roku życia nie będzie prawną opiekunką dla swojego dziecka. No więc jeśli pesymistycznie założymy, że nie wszyscy rodzice rozumieją, że ich dzieci mogą zacząć życie seksualne przed 18-tką lub, że nie wszystkie dzieci mają takie zaufanie do rodziców, by im powiedzieć, że zamierzają rozpocząć to życie seksualne – to robi się mały problem. Ale chyba nie ma co się martwić, w końcu żyjemy w otwartym społeczeństwie, w którym edukacja seksualna jest na wysokim poziomie, a sfera seksualna nie jest postrzegana jako temat tabu.
To jest absurd
Następnie na ekranie pokazuje się miłościwie nam panujący minister Radziwiłł, władca macic, władca sumień. Stwierdza, że antykoncepcja awaryjna dostępna powszechnie jest absurdem i w takim sensie jej wycofanie jest powrotem do normalności. Na szczęście minister jest litościwy i nie zamierza z antykoncepcją dzień po rozprawiać się tak jak z dostępnością aborcji. Ellaone będzie dostępna, ale tylko po konsultacji z lekarzem.
Jest tylko jeden problem. Ellaone przesuwa owulację, dlatego przyjęcie jej jak najszybciej po niezabezpieczonym stosunku daje jakąkolwiek szansę na skuteczność tego leku. O ile kobiety z dużych miast nie będą miały problemu z umówieniem się na cito do prywatnego ginekologa i znajdą pieniądze zarówno na wizytę, jak i na tabletkę, to te z mniejszych ośrodków miejskich i wsi będą miały już trochę trudniej. Do państwowego ginekologa czeka się dłużej niż jeden dzień lub nawet dwa dni. Do prywatnych gabinetów trzeba dojeżdżać, a i tak pozostają one często poza zasięgiem kobiet uboższych, bo wizyta kosztuje ponad sto złotych. Za samo wypisanie recepty, nie mówiąc już o jej wykupieniu – do czego przejdę w następnym punkcie.
Pigułka szkodzi teraz i szkodzi w przyszłości
Najbardziej urocze jest jednak w całym materiale wiadomości zestawienie opinii publicystki "Krytyki Politycznej" (w domyśle: butna zła feministka) i ginekolożki z 30-letnim stażem. A ta druga jednoznacznie potępia antykoncepcję awaryjną, co prawda w sposób nijak niepotwierdzający jej 30-letniego stażu: Pigułka szkodzi teraz i szkodzi w przyszłości, dlatego jest niebezpieczna.
Aha. To znaczy, co konkretni szkodzi? Ellaone przesuwa owulację, jeśli do stosunku doszło w trakcie dni płodnych to utrudnia zaimplementowanie zarodka, jeśli w trakcie dni niepłodnych – nie ma żadnego wpływu. Oczywiście, ingerowanie w cykl, to nic dobrego. Nadmierne zażywanie każdego leku może mieć skutki uboczne – przeciwbólowego, na stawy, na niechcianą ciążę. I tu dochodzimy do sedna, bo jak twierdzi pani doktor – Kobiety biorą pigułki niezależnie od tego czy wzięły wczoraj, wzięły dzisiaj, biorą jeszcze raz.
Wczoraj, dzisiaj, jutro – cóż to dla mnie? Raptem 450 zł zostawione lekką ręką w aptece. Przecież te kobiety naprawdę mają za dużo pieniędzy, właśnie dlatego panicznie boją się zajścia w ciążę, bo zamiast na ulubione tabletki dzień po, będą musiały wydawać na swoje dziecko.
Otóż udostępnienie kobietom narzędzi umożliwiających kontrolę własnej płodności nie równa się daniu małpie brzytwy. Aborcja dla żadnej kobiety nie jest zabiegiem podobnym do manicure'u, wydanie ponad stu złotych na medykament ingerujący w cykl nie jest wymarzonym zakupem. Mężczyźni mogą sięgnąć po prezerwatywę na każdej stacji benzynowej, nie ma ogólnonarodowej dyskusji dotyczącej wazektomii.
Jest za to jakiś dziwny protekcjonalny ton wobec kobiet przewijający się w nie tylko w opisanym powyżej opisie materiału z "Wiadomości". Jakieś niesłuszne założenie, że kobiety są pozbawione głów i rządzi nimi macica, dlatego ktoś mądrzejszy powinien tą macicą rządzić. To myślenie charakterystyczne dla XIX wieku, dziś mamy wiek XXI, pojęcie histerii, trochę zmieniło swoje znaczenie. Myślę, że histerycznymi można śmiało określić działania pewnych polityków i duchowieństwa, zwłaszcza w obliczu wizji stracenia strefy wpływów i kontroli nad kobietami. Bo nie oszukujmy się, kiedy oddajesz komuś kontrolę (np. płodności) to sam ją tracisz. A wraz z nią tracisz władzę.