Mały Kiełcz niedaleko Nowej Soli, około 800 mieszkańców. W wielkanocny poniedziałek zdarzył się tu incydent, który rozsławił tę wieś na całą Polskę. Spokojna wioska znalazła się w epicentrum kościelnej burzy, która rozpętała się w reakcji na zachowanie księdza. Do dziś bardzo wiele osób nie może wyjść ze zdumienia, że wikary mógł tak postąpić. Żaden ze zwykłych mieszkańców nawet nie próbuje usprawiedliwić kapłana. Tylko duchowni mówią, że nic strasznego się nie stało...
– Robicie z księdza nie wiadomo co. Ksiądz to strasznie przeżywa. Nic strasznego się nie stało. Zwrócił uwagę i koniec. A ludzie właśnie współczują księdzu. Koniec kropka – rzuca do słuchawki proboszcz parafii w Nowej Soli (której filią jest Kiełcz). I szybko się rozłącza.
Przypomnijmy, w czasie weekendu pisaliśmy już o tym zdarzeniu, za „Gazetą Lubuską”. Podczas mszy św. ksiądz – wikary Jacek – zdenerwował się na niepełnosprawnego, 5-letniego Wojtka i zasugerował, że wraz z matką chłopiec powinien opuścić kościół. „Gdyby matka była mądra, to by wyszła z dzieckiem z kościoła” – te słowa zszokowały wiernych. I szokują nadal.
A inny ksiądz się do niego uśmiechał
– Powiem pani jedno. Zaskoczył nas. Zaskoczył strasznie! Żeby z kościoła wypraszać? Coś chyba jest nie tak – mówi właściciel lokalnego sklepu. Po tamtej mszy wielu mieszkańców dzieliło się tu swoimi opiniami. – Dużo gadają. Są bardzo zniechęceni, mówią, że ksiądz niesłusznie postąpił. Jeszcze nie spotkałem ani jednego mieszkańca, który powiedziałby dobrze na ten temat. Jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, by wypraszać kogoś z kościoła – mówi Henryk Jakubów.
Dodaje, że dzień wcześniej inny ksiądz zupełnie inaczej podszedł do Wojtka. – Ksiądz Grzegorz nawet się do niego śmiał, że dziecko tak rozmawia i we mszy uczestniczy. Cały czas się do niego uśmiechał – mówi.
Co mają poradzić rodzice?
Wojtuś w czerwcu skończy 6 lat. Nie widzi, nie chodzi, nie mówi. Nie mieszka w Kiełczu, ale często przyjeżdża do babci. Nie raz uczestniczył w odprawianych tam mszach świętych. Rodzina mówi, że w czasie nabożeństw jest inny niż w domu. Bardziej się ożywia, jakby śpiewał tak trochę po swojemu.
Wszyscy tu wiedzą, że jest chory i – to jest aż niesamowite – jak mocno w rozmowach telefonicznych mieszkańcy sygnalizują swoją solidarność z tym dzieckiem. Choć pewnie nie wszyscy – zaznaczmy to wyraźnie. Wśród tych starszych, jak słyszę, ksiądz poparcie jednak ma.
– Ale oburzenie we wsi jest niemałe. Wiadomo, że dziecko choruje. Co mają poradzić rodzice? Takie zachowanie księdza nigdy nie powinno mieć miejsca – mówi jeden z mieszkańców. W sumie byłych, bo dziś pracuje w Niemczech. Gdy rozmawiamy, akurat na chwilę przyjechał do Kiełcza. I od razu usłyszał o sprawie. – Ludzie rozmawiają. Są oburzeni. Tu wszyscy się znają – mówi.
Że matki niepełnosprawnych dzieci są głupie?
Mieszkańcy mówią też, że jeśli ksiądz chciał zwrócić uwagę, mógł użyć delikatniejszych słów. Tym bardziej, że nigdy wcześniej w parafii nic takiego się nie zdarzyło. A w ogóle do końca mszy zostało raptem 5 minut. Mógł sobie darować. Nie mógł wytrzymać tych paru minut?
– I co on uważa? Że wszystkie matki, które mają dzieci niepełnosprawne są głupie? Mama ma go zamknąć w piwnicy, żeby iść do kościoła? Coś tu jest nie tak – mówi jedna z kobiet. Dodaje, że podczas wcześniejszej mszy, ksiądz mówił, że jest chory i to niby miałoby tłumaczyć jego zachowanie. – To jemu trzeba współczuć, bo jest chory, a on chorego dziecka nie może zrozumieć? – pyta.
Nie sposób zacytować tutaj wszystkich zasłyszanych opinii, które utrzymane są w podobnym duchu. Że ksiądz postąpił perfidnie, bezczelnie, a nawet po chamsku. Rodzina nie chce już jednak o sprawie rozmawiać. Babcia chłopca, Alfreda Stroka, jest sołtysem w Kiełczu. – Nie chcemy już więcej tego komentować. Nie chcemy szumu wokół tej sprawy – ucina naszą rozmowę.
Zabrakło przeprosin
Od mieszkańców słyszę jednak, że rodzina chłopca liczyła, że ksiądz przeprosi. Czekali nawet kilka dni. Bezskutecznie. A może właśnie to zupełnie bezboleśnie dla wszystkich załatwiłoby sprawę. Tym bardziej, że – jak mówią – duchowny jakby się zreflektował, bo na koniec mszy padły słowa, że musi przeprosić matkę. Tyle, że tego nie zrobił.
W Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze czekają na wyjaśnienia księdza i dopóki ich nie będzie, nie chcą niczego komentować. – Nie uczestniczyłem w tym zdarzeniu, nie byłem świadkiem. Rodzina złożyła pismo do kurii i na razie znamy tylko relację z jej strony, opisaną przez „Gazetę Lubuską” – mówi ks. Andrzej Sapieha, rzecznik kurii. Dodaje, że osobiście uważa, że to trochę przesadzony materiał. – Z drobnego incydentu zrobiono zbyt dużą sprawę – ocenia.
I gdzie tu miejsce dla zwyczajnej, ludzkiej wrażliwości?