– Kiedy zaczynają się święta albo weekend majowy mój dom pustoszenie. Dzwonię do trzech sąsiadów bierzemy piłkę, dzieci i łupiemy na pustym parkingu - opowiada Adam, warszawiak z urodzenia, mieszkaniec domu wielorodzinnego na Bemowo.
To, że Warszawa przeżywa najazd migrantów z lubelskiego, potwierdza Stołeczny Urząd Statystyczny. Co roku do stolicy przeprowadza się 4,6 tys. mieszkańców województwa lubelskiego. To najliczniejsza grupa ze wszystkich słoików. Z łódzkiego przeprowadza się 2,4 tys. osób, z regionu biedy i bezrobocia, czyli Warmińsko-Mazurskiego, zaledwie 1936 osób, a z Podlaskiego 2147 dusz. Urząd oczywiście liczy tylko tych, którzy zmienili adres zamieszkania. Takich, którzy dojeżdżają na pięć dni roboczych, jest jeszcze więcej.
Płatna miłość do Warszawy
Ten sam raport statystyczny wyjaśnia fenomen słoików z Lublina. To zaledwie 170 km od Warszawy. A tu płace dwukrotnie wyższe i praktycznie brak bezrobocia. – Warszawa rozkwita dzięki słoikom - mówił w rozmowie z naTemat Marek Roefler, deweloper. Pokazał, że najwięcej małych dwupokojowych mieszkań kupują zazwyczaj przyjezdni.
Roefler dodaje, że to budujące, iż nowi mieszkańcy Warszawy okazują się "młodymi wilkami, ludźmi z inicjatywą i głodem sukcesu”. Pesel zaczynający się od cyfr większych od 80 oznacza osoby urodzone w 1980 roku i później. – Nawet kupując mieszkanie na kredyt trzeba mieć minimum 50 tys. oszczędności na wkład własny, opłaty notarialne i dodatkowo na urządzenie się. Jeśli ktoś przyjeżdża do Warszawy i kilka lat po studiach ma takie oszczędności, to znaczy, że odniósł sukces – mówi biznesmen.
Gdyby nie ci nowi warszawiacy branża budowlana nie podniosłaby się tak szybko z kryzysu. – To stałe zjawisko napływu nowych klientów. Kilku deweloperów zabudowuje ostatnie duże parcele na warszawskiej Woli. Dalej na zachód nowe domy wkraczają już na zielone pola za Bemowem. W ten sposób miasto rośnie - opowiada.
Człowiek z "L"
Pochodzący z Poznania prezes firmy medycznej w rozmowie z naTemat pozwolił sobie scharakteryzować grupę słoików z lubelskiego. I nie jest to zbyt pochlebna opinia. – My poznaniacy jesteśmy praktyczni i stanowczy, szczególnie w biznesie. Miałem pracownika z Lublina, który kolejny raz zapomniał zamówić kluczowych komponentów do produkcji odczynników chemicznych. Właściwie to chciałem go zwolnić, ale wzywam jego szefa (też z Lublina) i mówię: "zwolnij Kowalskiego, naraża nas na straty". Na co ten menedżer, że trzeba dać mu drugą szansę. Kiedy upierałem się przy zwolnieniu wreszcie powiedział: "czy ty chcesz, żeby mnie w niedzielę ksiądz na mszy wyklął"?
Wniosek? Prezes poznaniak twierdzi, że pracownicy z lubelskiego to bardzo zżyta ze sobą grupa, do tego solidarna i przywiązana do tradycyjnych wartości. Jeden nie zrobi krzywdy drugiemu, bo naraziłby się na krytykę we własnej małej ojczyźnie. Tak naprawdę to w Warszawie tylko pracują, i to przez 5 dni w tygodniu, a ich prawdziwe życie to nadal w Lublin, Łuków, Ryki, Lubartów i Hrubieszów.
Słoikiem można orać
Z napływu tej świeżej krwi biznes korzysta w znacznie większej skali. Słoiki są zdecydowanie lepszymi pracownikami niż rdzenni mieszkańcy Warszawy, Gdańska, czy Poznania – przekonują eksperci. Przyjezdnym o wiele bardziej zależy na zdobyciu pracy, utrzymaniu jej oraz jak najszybszym awansie. Są w stanie dać z siebie więcej, bo nie opuścili swoich rodzinnych domów dla przyjemności. Pisaliśmy o niebywałej ambicji "słoików". Przyjechali z daleka, chcą się wykazać i awansować. Pozornie stereotypowe myślenie wykorzystuje wielu szefów firm, gdyż utarło się, że właśnie słoikami można "orać" nie bacząc na nadgodziny.
– Ludzie ci są zdecydowanie bardziej dyspozycyjni, mimo że są przyjezdni. Biorą na siebie więcej obowiązków, bo jako osoby spoza miasta nie mają tak dużej ilości kontaktów prywatnych. To, co nazywamy "work life balance", jest u nich lekko zaburzone – tłumaczy Krzysztof Inglot z firmy Work Service, ekspert branży zasobów ludzkich.
Wtóruje mu Kazimierz Sedlak, twórca portalu Wynagrodzenia.pl. – Aby zlikwidować bezrobocie w wielu regionach bezrobocie wystarczyłoby jedynie wybudować wygodną drogę czy połączenie kolejowe do Warszawy. Warszawa powinna zagospodarować około 10 proc. ogółu ludności Polski. Mieszkałoby więc w niej nie 1,7 mln osób jak obecnie, ale grubo ponad 3,5 mln. A to oznaczałoby wymierne straty dla lokalnych społeczności – podkreśla.
Nie przenoście nam Lublina do Warszawy
Wielu uważa, że spędzając w mieście tylko pięć "pracujących" dni w tygodniu są raczej utrapieniem stolicy. Rodowici warszawiacy nie lubią ich za to, że godzą się na mniejsze wynagrodzenia psując tym samym rynek pracy. Ponadto zapełniają drogi i miejsca parkingowe swoimi samochodami.
Audi na lubelskich numerach parkuje na trawniku w podwórzu kamienicy w centrum stolicy. Wiadomo dlaczego. Obok jest strefa płatnego parkowania z bezpłatnymi miejscami dla mieszkańców. – Trawnik? - dziwi się właściciel zaglądając pod koła. – W Lublinie mówimy na to klepisko - odpyskował emerytce i odjeżdża.
Typowy kierowca samochodu z rejestracją zaczyniającą się od "L" na trzypasmowej drodze korzysta ze środkowego pasa. Bo tak jest bezpiecznie i nie trzeba wykonywać innych manewrów. Za to lewy pas zajmuje na 2 km przed skrętem - kiedy tylko nawigacja poinformuje o konieczności manewru. Kiedy już otrzaska się z ruchem, bez skrupułów przejedzie ci po palcach na parkingu przed sklepem. Albo zaparkuje na miejscu karetki przed szpitalem. – No co? Przecież to tylko na chwilkę. Przywiozłem zaopatrzenie do sklepiku – tłumaczył się kierowca.