
Anna Samusionek gra w "Smoleńsku" prawicową dziennikarkę. Bez wątpienia ten film to jedna z najbardziej kontrowersyjnych polskich produkcji. Po zwiastunie zdaje się, że jego twórcy w katastrofie TU-154 widzą udział osób trzecich. – Nawet jeśli, to czemu nie? – pyta aktorka.
REKLAMA
– Im więcej osób odradzało mi udział, tym bardziej miałam ochotę to zrobić – mówi portalowi Plotek.pl Samusionek. Rolę przyjęła wbrew naciskom, również tym politycznym. Uznała, że zawodowo zyska wcielając się w kogoś, kto myśli inaczej niż ona sama. I na tym, jak przyznaje, zaczyna się i kończy jej wiedza o obrazie. – Ja go nie widziałam, nie czytałam całego scenariusza – wyjaśnia. Na pytanie, czy dzieło Krauzego sugeruje zamach pod Smoleńskiem, odpowiada: Nawet jeśli, to czemu nie?
Zdaniem Samusionek, fabułę polskiego reżysera można porównać do filmów o zombie czy kosmitach. To przecież nie dokument, lecz fikcja. – Nie można zarzucić, że przekłamuje (…) to, co się wydarzyło – podkreśla. Co ciekawe, prywatnie aktorka nie jest zwolenniczką wizji Krauzego. – Natomiast daję innym do tego prawo – stwierdza. – Denerwuje mnie, że jedna i druga strona reaguje w sposób histeryczny – dodaje. Bez wątpienia cieszy ją fakt, że "Smoleńsk" powstał. – Znaczna część społeczeństwa myśli prawdopodobnie tak jak Antoni Krauze – uważa.
Warto przypomnieć, że według pojawiających się informacji, aktorka miała zostać wycięta z obrazu. Szybko to jednak zdementowała. Zrobiła sobie zdjęcia na tle brzóz, by uspokoić, że ją obejrzymy. Nie wiadomo tylko, kiedy. – Jest problem z efektami specjalnymi i nieporozumienie z firmą, która miała to robić – tłumaczy przełożenie premiery.
źródło: plotek.pl
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
