Sejm przyjął ustawę o przymusowej dekomunizacji nazw ulic i placów. W ciągu roku w samej Warszawie ulegnie zmianie prawie 40 nazw ulic. Zmiany oznaczają problemy dla dziesiątków tysięcy ludzi, całkowitych kosztów nikt nie jest w stanie do końca oszacować.
– PiS się bawi, a ludzie będą płacić – mówi Władysław Rybicki, mieszkaniec budynku przy ulicy Dąbrowszczaków i zaczyna wyliczać: – Dowód rejestracyjny, prawo jazdy, dowód rejestracyjny samochodu. Moje, żony i starszego syna. Młodszy prawka jeszcze nie ma, ale pewnie powinien mieć nową legitymację szkolną. Ale kończy za rok, to może do końca szkoły będzie chodził na starej...
– Komu to potrzebne? – pyta Janina Pietrzak, mieszkanka warszawskiego Ursynowa. – Ja nawet nie mam pojęcia, kto to był Ciszewski i mam to w nosie. Ludzie nie wiedzą, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, to niby będą się przejmować czy ktoś był komuchem? Jeśli im tak zależy na zdrowej tkance narodu, to niech przywrócą normalną liczbę godzin historii w szkole, a nie tabliczki ulic zmieniają.
Lista patronów przeznaczonych do zdekomunizowania została opracowana we współpracy z IPN. W samej Warszawie obejmuje 36 ulic, choć niewykluczone, że będzie więcej. Lista jeszcze nie jest zamknięta. Znikną z map komuniści tacy jak Jak Kędzierski czy Wacław Szadkowski, ale zweryfikowana została też aleja Armii Ludowej i 17 Stycznia. – Zwariowali. Wiem, że 17 stycznia wyzwolono Warszawę i pewnie chodzi o to, że to było fatalne wydarzenie w historii miasta. Ale to tylko data. Trzysta lat wcześniej 17 stycznia koronowano na króla Polski Jana Kazimierza – mówi historyk Krzysztof Szymański.
Przedsiębiorcy liczą koszty
Kilka dokumentów, jak dowód osobisty czy prawo jazdy to nie koniec problemów, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Władysław Rybicki prowadzi jednoosobową firmę, którą zarejestrował na adres zamieszkania. – Panie, ja będę musiał wszystko zmieniać. Wszyściutko. Papiery, papeterię, wizytówki, dokumenty w sądzie. Chrzanić pieniądze, ale wie pan, ile mi to wszystko czasu zajmie? Podobny problem ma Tadeusz Górnicki, prezes firmy WG Electronics z ulicy Modzelewskiego na Mokotowie. – Nawet nie wiem, kim był patron, a firma mieści się tu już kilkanaście lat. Będę musiał zawiadomić o zmianie współpracowników z całego świata.
Przedsiębiorcy o zmianie adresu muszą informować kontrahentów, banki, załatwić w GUS nowy regon. Zmienić informację na stronie internetowej, wydrukować nowe wizytówki czy papier firmowy. Część koniecznych czynności to tylko strata czasu, inne wiążą się z kosztami. Pan Władysław dopiero co odebrał nowe koperty i pudełka, w jakie pakuje przesyłki do klientów. – Na jakiś czas mi to starczy, pudła pójdą szybciej, ale kopert to mam na dwa lata. I co, kto mi za to zwróci? – pyta rozżalony. – O, i jeszcze pieczątki muszę nowe zrobić. I pewnie powiadomić skarbówkę, ale to już chyba księgowa zrobi...
W Warszawie przy "zdekomunizowanych" ulicach mieszczą się sklepy, warsztaty, biura, szkoły i urzędy pocztowe. Kilka posterunków policji i budynki wyższych uczelni. Trzeba też będzie wydrukować nowe plany miast, czy nowe rozkłady jazdy komunikacji miejskiej. Uczniowie i studenci powinni dostać nowe legitymacje. Przykłady można mnożyć. Tony dokumentów ze starym, politycznie niepoprawnym adresem trafią na śmietnik.
Strata czasu
Dla przeciętnego „Kowalskiego” problemem będzie głównie konieczność odstania w kolejce w urzędach. Jak mówi poseł PiS Jarosław Krajewski, dotychczasowe dokumenty nie stracą ważności, będą wymieniane gdy upłynie termin ich ważności. Koszty związane z wydaniem nowych dokumentów i zmiany tablic z nazwami ulic poniosą samorządy. Ale nie wszystkie. Jak można przeczytać w uzasadnieniu ustawy, „obywatele będą ponosić koszty związane z wymianą dokumentów (inne niż opłaty – np. koszty fotografii zamieszczanej w dokumentach, koszty przejazdów, utracony zarobek), tabliczek oznaczających posesje, oraz takie koszty jak wymiana szyldów, wizytówek, papieru firmowego, koszty poinformowania nadawców korespondencji, koszty zmiany ogłoszeń i reklam.”
– Mogli z tym poczekać, aż wyrobię sobie nowy dowód – śmieje się Janina Pietrzak. W nowych dokumentach nie będzie podawany adres zameldowania. – Miałabym święty spokój – dodaje pani Janina.
I po co to komu?
Tylko ze wstępnych szacunków wynika, że nowe dokumenty będzie musiało sobie wyrobić około 35 tysięcy mieszkańców samej tylko w Warszawy. Patrząc na całą Polskę skala przedsięwzięcia jest ogromna a koszty dla samorządów gigantyczne. – Łatwo powiedzieć, że samorząd za wszystko zapłaci, ale trzeba pamiętać, że samorząd nie jest beczką bez dna – komentowała dziś dla TVN24 Anna Nehrebecka, radna warszawskiej PO. Szacowany koszt zmiany nazw ulic i placów w Polsce to 1.2 mln złotych, ale lista nazwisk i nazw przygotowanych przez IPN nie została zamknięta, więc mogą pojawiać się kolejne propozycje do „zdekomunizowania”.
– Nie będzie alei Armii Ludowej? A co to zmieni? Wymażą ją też z kart historii, nie będą o niej uczyć w szkole, zostanie skazana na zapomnienie? – dziwi się Krzysztof Szymański. – Pewnie, że tam walczyli i komuniści, może nawet głównie komuchy, ale walczyli z Niemcami, wspólnym wrogiem AK, BCh, NSZ i lewicy. W Powstaniu Warszawskim ginęli tak samo beznadziejnie jak żołnierze ze Zgrupowania „Radosław” – dodaje historyk.
– Powinni pójść dalej w tej walce z totalitaryzmem, mianowicie wyburzyć kilka miast, które zbudowano w tamtych czasach. W pierwszej kolejności Jastrzębie Zdrój, Nowe Tychy i Nową Hutę – radzi jeden wielu z internautów, którym pomysł zmiany nazw ulic się nie podoba. – Po uchwale Sejmu koszt i wykonanie spadnie na gminy a płacić będziemy my. Te miliony są potrzebne dla biednej części społeczeństwa. Władza powinna najpierw zrobić referendum – dodaje inny. – Mam w dowodzie adres ul. Tęczowa. Czy ktoś wie, kto to był Tęczow? Pewnie jakiś ruski komunista – śmieje się z ustawy szczęśliwy mieszkaniec, którego zmiany raczej nie dotyczą.
Nastąpił symboliczny koniec komunizmu – cieszył się po ogłoszeniu ustawy poseł Jarosław Krajewski. – A co im zawinili „Dąbrowszczacy”? – pyta Władysław Rybicki. – Skoro ich chcą zdekomunizować, to nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie wsadzili opowiadań Hemingwaya na listę książek zakazanych – dodaje Szymański.
A można było taniej
Sam temat nie jest nowy, dekomunizację nazw ulic próbowano już wprowadzać w latach 2005-07, ale posłowie nie zdążyli przygotować ustawy. Późniejszy projekt PO utknął w komisji sejmowej. Samorządy radziły sobie z problemem komunistycznych nazw na własną rękę, czasem udawał się zmienić osobę patrona bez zmiany nazwy ulicy. W 2008 roku komunistycznego działacza Aleksandra Kowalskiego zastąpił hokeista o tym samym imieniu i nazwisku, który zginął w Katyniu. W dowodach biogramów z Wikipedii się nie podaje, więc zmiany dokonano minimalnym kosztem.
Takie rozwiązanie lansowało warszawskie PiS, jednak dziś już nie próbuje wracać do sprawdzonych rozwiązań. Ciszewskiego ma się nazywać Szenica, Duracza będzie Iłłakowiczówny, zamiast Kędzierskiego będzie Mikrofonowa. I koszty rosną, zarówno dla samorządów jak i przedsiębiorców.