Zupełnie nie trafia do mnie argumentacja, w myśl której dekomunizacja, tak zaniedbana przez poprzednie rządy, to jakiś mało znaczący kaprys obecnych władz, przewrażliwionych na punkcie historii. Że dyskusja o jakichś tam pomnikach, jakichś tam postaciach, które nie zapisały się w pamięci Polaków zbyt dobrze, to zawracanie głowy. Że mamy inne problemy...
Jak więc budować naszą wspólnotową pamięć, historyczną tożsamość? Bo chyba nie honorując ofiary i jednocześnie tolerując pomniki ich oprawców? To nielogiczne i niesprawiedliwie względem całej masy osób, którym komunizm zabrał wszystko.
Obecna dyplomatyczna rywalizacja między Polską a Rosją, którą media zdążyły już nazwać pomnikową wojną, ma w sobie wiele z politycznej gry. Rzeczniczka Kremla Maria Zacharowa raz po raz grzmi z mównicy, podkreślając, że my, Polacy, winniśmy przede wszystkim okazać wdzięczność Armii Czerwonej, wyzwalającą ziemie nad Wisłą.
Ale stronie rosyjskiej nie chodzi o szacunek dla bohaterstwa zwykłego żołnierza w sowieckim mundurze, który po otrzymaniu rozkazu, szedł do walki. I ginął. Pochowano go tu, na polskiej ziemi, gdzie masa jest cmentarzy wojennych. O takie miejsca pamięci polskie państwo dba i dbać będzie.
Co innego jednak pomnik sepulkralny, odnoszący się do konkretnej ofiary jednostki lub zbiorowości, postawiony na wojskowej nekropolii; co innego natomiast propagandowy monument "wdzięczności", wznoszony częstokroć przez samych Sowietów w centrach polskich miast. Symbol dominacji. A takich jest dziś w naszym kraju, niemalże trzy dekady po upadku żelaznej kurtyny, na pęczki.
Każdy z nich jest dla rosyjskich władz wygodnym pretekstem, aby podnieść krzyk o poszanowanie historii. Zapominając, że największą bolączką wielomilionowej Armii Czerwonej był często pomijany w Moskwie fakt, że choć wyzwalała, sama nie była wolna...
Według spisu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (stan na 2009 rok), do którego dotarła "Rzeczpospolita" przed rokiem, mowa o ponad 300 monumentach (lista niepełna). I choć niejednokrotnie wpisały się już w miejscowy krajobraz, w warstwie symbolicznej nie sposób pogodzić ich z wizją polityki historycznej, którą - jestem przekonany - w Polsce długo zaniedbywano.
Jak rozumieć zapis o "miejscach pamięci i spoczynku"? Drugi człon sformułowania jest jednoznaczny - dotyczy bowiem cmentarzy wojskowych bądź grobów indywidualnych. Czy natomiast uznać za miejsce pamięci pomnik "wdzięczności", ustawiony w przestrzeni publicznej? Niekoniecznie. Nie jest ani miejscem spoczynku, ani nie odnosi się wprost do ofiary poniesionej przez sowieckich żołnierzy.
Dlatego projekt przedstawiony właśnie przez Instytut Pamięci Narodowej nie zakłada likwidacji pomników postawionych na cmentarzach-mauzoleach, bądź gdzie indziej, ale kryjących w sobie szczątki poległych. Co stanie się natomiast z monumentami rzekomo spontanicznej wdzięczności, które mają zostać zdemontowane? Zebrane w jedno miejsce mogłyby tworzyć skansen, gdzie te nieme dowody komunistycznej propagandy stanowiłyby zarówno przestrogę, jak i lekcję.
Istnienie wspomnianych pomników to oczywisty policzek, ale dla krewnych wszystkich domniemanych "wrogów ludu", zesłanych w głąb Związku Sowieckiego bądź zamordowanych w obozach czy kazamatach więzień. Miliony czerwonoarmistów, dziesiątki tysięcy działających na tyłach regularnego wojska funkcjonariuszy NKWD i kontrwywiadu Smiersz i - w efekcie - nowa okupacja. Takie były realia nowej powojennej rzeczywistości.
Ta domniemana wojna o "wdzięczność", to więc w istocie bój o historię najnowszą. Stanowiący spoiwo rosyjskiej idei wspólnotowości mit "wielkiej wojny ojczyźnianej" nie zostawia nawet miejsca dla tragicznych wydarzeń, które za sprawą Związku Sowieckiego, działy się właśnie na polskiej ziemi. "Sojusznicza" interwencja w 1939 roku, wywózki, obozy, egzekucje (jak w Katyniu) - to dla milionów Rosjan niewiele, w obliczu tego, co wydarzyło się po 1941 roku. Dopiero atak Hitlera na Stalina zapoczątkował, jak wierzą miliony, II wojnę światową...
Polacy powinni robić swoje. Działać skutecznie, zdecydowanie, ale także być w swoich dążeniach konsekwentni. Gdy w 1991 roku zdemontowano krakowski pomnik gen. Iwana Koniewa, w okresie PRL-u przedstawianego jako bohatera, który ocalił zabytki stolicy Małopolski, wydawało się zrozumiałe, że to tylko początek odchodzenia od "sowieckości" tu i ówdzie.
Od dwóch lat nie istniał już warszawski monument "krwawego Feliksa", czyli twórcy Czeki Feliksa Dzierżyńskiego. Na jego miejscu z cokołu pomnika spogląda dziś na stołeczny Plac Bankowy wieszcz Juliusz Słowacki. Można było. Przynajmniej wtedy.
A jeszcze niedawno, po prawie 30 latach wolności, mieliśmy poważny problem z odesłaniem do Rosji betonowego obelisku zwieńczonego popiersiem sowieckiego gen. Iwana Czerniachowskiego. Ten człowiek zapisał jednoznacznie czarną kartę polskiej historii. To on zwalczał struktury AK na Wileńszczyźnie, on dawał "słowo honoru" polskim oficerom, w tym dowódcy Okręgu Wilno AK płk. Aleksandrowi Wilkowi-Krzyżanowskiemu, których następnie podstępnie aresztowano (tak jak tysiące innych żołnierzy polskiego ruchu oporu). My mamy innych bohaterów, dla których sowiecki generał okazał się katem.
Rosjanie, tak czy owak, będą protestować i tłumaczyć, że wydają pieniądze na pomniki polskich ofiar stalinowskich zbrodni, choćby w Katyniu. Różnica jest oczywista, a mimo to dla wielu niedostrzegalna. Problem leży też po "naszej" stronie. Cała masa ludzi, których nie razi spacer po ulicy, której patronuje komunistyczny zbrodniarz, czy obecność pomników ku chwale ciemiężycieli, powinna zadać sobie zasadnicze pytanie: czy nie ma sprzeczności między hołdem dla ofiar a przymykaniem oka na obecność tych niechcianych "pamiątek" w przestrzeni publicznej?
To nie jest - jak chcą niektórzy - mało znacząca sprawa naszych przodków czy ich rodzin, albo temat zastępczy. To nasza sprawa, tu i teraz. Kwestia, która dotyka wrażliwości historycznej, świadomości własnych dziejów, tożsamości zbiorowej, a także zwykłej prawdy. Nie ma usprawiedliwienia dla istnienia symboli zbrodniczego totalitaryzmu, kojarzących się w naszym kraju jednoznacznie.
Ale czego oczekiwać od Władimira Putina, dla którego pakt Ribbentrop-Mołotow, nazywany przez historyków IV rozbiorem Polski, był nieunikniony (bo przecież wtedy "tak się robiło politykę")? Na pewno nie zrozumienia tragicznych dziejów Polski.
Umowa o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji, 1994
Niniejsza umowa reguluje współpracę Stron w zakresie rozwiązywania wszelkich spraw związanych z ustalaniem, rejestracją, urządzaniem, zachowaniem i należytym utrzymaniem miejsc pamięci i spoczynku - polskich w Federacji Rosyjskiej i rosyjskich w Rzeczypospolitej Polskiej - żołnierzy i osób cywilnych poległych, pomordowanych i zamęczonych w wyniku wojen i represji, zwanych dalej "miejscami pamięci i spoczynku". Postanowienia niniejszej umowy obejmują także sprawy związane z ekshumacją szczątków zwłok i godnym ich pamięci ponownym pochowaniem.Czytaj więcej
Minister kultury Rosji Władimir Medinski o projekcie IPN
Oburzający? Tak, oczywiście. Obraźliwy dla nas, dla naszej pamięci historycznej? Tak. Ale przede wszystkim jest to obraźliwe dla samych Polaków. Wszak chodzi o tę tragiczną i heroiczną stronicę historii Polski, kiedy to jej naród, jej żołnierze ramię przy ramieniu z radzieckimi żołnierzami walczyli o wyzwolenie swojej ojczyzny.Czytaj więcej
Paweł Ukielski, zastępca prezesa IPN
Demontaż pomników Armii Czerwonej nie jest skierowany przeciwko Rosji i Rosjanom. Polacy doskonale zdają sobie sprawę, że miliony Rosjan były ofiarami tego samego nieludzkiego totalitaryzmu. Jesteśmy przekonani, że wszystkie ofiary zasługują na pamięć i szacunek. Ten właśnie szacunek nakazuje usuwanie pomników stanowiących pozostałość propagandy i fałszujących historię.
„Dlaczego usuwamy sowieckie pomniki”, Radio Echo Moskwy, 12 X 2015