„Przyjaźń podwaja radości, a o połowę zmniejsza przykrości” – pisał angielski filozof Francis Bacon. Co jednak w sytuacji, kiedy długoletnia, niegdyś intymna znajomość zamiast przynosić ulgę w obliczu problemów i mieć na nas pozytywny wpływ zaczyna uwierać?
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Zgodnie z definicją, przyjaźń to relacja między niespokrewnionymi osobami, której nieodzownymi cechami są zaufanie i niezbywalna sympatia (jeśli zdarza ci się myśleć o swojej przyjaciółce per „durna krowa” to wiedz, że coś się dzieje). Ważne jest też wsparcie emocjonalne i dobrowolny charakter znajomości. O tym typie relacji wiele mówi już samo słowo przyjaźń - przyjaciel, czyli ktoś przy jaźni. Osoba z którą jesteśmy nierozerwalnie związani, nawet jeśli nie przebywamy akurat razem. Z wyobrażeniem o niej konfrontujemy otaczającą nas rzeczywistość myśląc „Co powiedziałaby na to A.?” lub też „To spodobałoby się M”. Przyjaciel występuje więc w naszym życiu nie tylko we własnej osobie, ale też jako rodzaj kreskówkowej postaci siedzącej nam na ramieniu i będącej porte-parole bliskiej osoby generowanym w naszych głowach.
Przyjaźnie niewiele mają w sobie ze spontaniczności. Owszem, decyduje o nich pierwsze wrażenie, tak jak o każdej innej relacji – raczej nie będziemy skorzy zbliżyć się do osoby, której tembr głosu czy wygląd nas odstręcza. Na tym przypadkowość się jednak kończy. W utrzymywaniu przyjaźni niebagatelne znaczenie ma geograficzna bliskość, pozwalająca na bezpośredni kontakt (w przypadku kobiet najistotniejsze są rozmowy twarzą w twarz i fizyczna bliskość, u mężczyzn wspólnie podejmowane aktywności, np. granie w piłkę czy wędkowanie). Kolejną istotną zmienną jest działająca również w marketingu zasada „częstotliwości ekspozycji”. Im częściej kogoś widujemy, tym ta osoba wydaje się nam sympatyczniejsza. Zaczynamy odczuwać w stosunku do niej rodzaj przywiązania, które łatwiej przekuć w przyjaźń, niż znajomość z osobą teoretycznie nam bliższą, ale rzadziej spotykaną.
Wszyscy mamy przyjaciół, w których znajdujemy oparcie i z którymi spędzamy czas. Nie myślimy jednak „trwaj chwilo”, idealistycznie zakładając, że przyjaźń jest wieczna. Tymczasem przyjaźnie, podobnie jak miłości, są towarem deficytowym i luksusowym. Często mają też swoje terminy przydatności, których przekroczenie może zakończyć się jeśli nie zatruciem, to co najmniej niesmakiem. Jak poznać, że dana relacja się wypaliła i najlepsze, co możemy dla siebie i drugiej, niegdyś ważnej, osoby zrobić, to uścisnąć sobie dłonie, podziękować i rozejść się w swoje strony?
O święta przyjaźni!
Zacznijmy od tego, że przyjaźń jest w naszej kulturze uznawana za wartość, której się nie kwestionuje, co łączy ją choćby z pojęciem rodziny. Podobnie jak wciąż pokutuje w nas przekonanie, że rodzina jest najważniejsza, nawet jeśli kontakt z jej członkami budzi w nas złe, a czasem wręcz patologiczne emocje, tak przyjaciele mają status świętych figur, którym winniśmy składać wciąż nowe wota z własnego czasu i zaangażowania. Tymczasem zbiór rzeczy, które można realnie dać drugiej osobie często jest ograniczony. Jasne, możemy w nieskończoność poklepywać się po plecach i podlewać pocieszycielskimi frazesami, albo na cotygodniowych kawkach plotkować o nielubianej znajomej, ale nie będzie to przyjaźń, tylko znajomość doprawiona przyzwyczajeniem.
Przyjaźń, podobnie jak związek, powinna być dla obu stron relacją rozwijającą, a nie gnuśną rutyną. Kochanie to jeszcze nie miłość, a lubienie to jeszcze nie przyjaźń. Oczywiście, można mieć masę "przyjaźni" funkcjonalnych – jedną "przyjaciółkę" od chodzenia na zakupy i gadania o nowych trendów, drugą od zakrapianych winem rozmów o seksie i trzecią z zacięciem Matki Teresy, która efektywnie pocieszy. Tyle, że jeśli kiedyś dopuściliśmy do siebie drugą osobę naprawdę blisko, późniejsze sprowadzenie jej do zaspokajania jednej z naszych potrzeb może ranić. Obie strony.
Badania pokazują, że przyjaźnimy się nie tyle z osobami, które uważamy za fajne, co z takimi, które sprawiają, że to my czujemy się fajni. To, czy w owo poczucie fajności wprawia nas cudze klakierowanie czy też umiemy zadowolić się akceptacją i szacunkiem do naszych wyborów, jest kwestią indywidualną. Stachura pisał w swoich szkicach o egoizmie, że przyjaciel to nie ten, który odwala za ciebie całą robotę, lecz ten który uświadomi ci, że wszystko masz zrobić sam, jasno wyrażając swój stosunek do przyjacielskiej pomocy, której od przyjaciół oczekuje wielu z nas.
Salto w próżni
Szwankującą przyjaźń można próbować odbudowywać, jednak bywa, że jest to znacznie trudniejsze niż naprawianie związku. W przypadku przyjaźni poświęcanie sobie większej ilości czasu i uwagi to często salto w próżni. Dzieje się tak dlatego, że przyjaciele nie mają ze sobą tak bliskiego i częstego kontaktu jak para, a co za tym idzie nie oddziałują na siebie tak silnie, kształtując się nawzajem. Do relacji przyjacielskiej mają też wolny dostęp nowe osoby, co w klasycznych związkach jest niemile widziane. To wszystko sprawia, że niegdyś bliscy przyjaciele mogą zacząć grawitować w różnych, czasem kompletnie przeciwstawnych kierunkach. Można je pogodzić, o ile nie dotyczą priorytetowych dla danych osób kwestii. Przykładowo jeśli przyjaciółki ze studiów idą pracować do różnych firm i jedna z nich trafia do środowiska wojujących wegan i zaczyna definiować siebie przez pryzmat niejedzenia mięsa, ciężko będzie jej utrzymać znajomość z drugą, jeśli ta pensję wydaje na kożuch z kołnierzem ze srebrnego lisa, który akurat jest modny, a na obiad je krwiste steki.
Przyjaciele pełnią wobec siebie określone funkcje, które mogą zahaczać o role, takie jak m.in. opiekun i osoba bezbronna, czy doświadczony mędrzec i uczeń. Role te bywają jednak często tymczasowe np. rola ucznia i mędrca sprawdza się do momentu, kiedy jedna z osób zdobędzie wiedzę i doświadczenie w jakiejś dziedzinie – np. w relacjach damsko-męskich. Bywa, że pełnienie określonej funkcji nie jest już względem jednego z przyjaciół potrzebne, a mimo to osobie pełniącej ciężko wyjść z ogranej roli i pchnąć relację na nowe tory, które mogłyby ją uratować. W dojrzałej przyjaźni jednym z kluczowych wymogów jest równość. Nie można się z kimś naprawdę przyjaźnić, żywiąc jednocześnie przeświadczenie, że jest od nas mniej wartościowy. Twój przyjaciel może być od ciebie mniej zabawny czy mieć gorszy gust, ale jeśli uważasz, że jesteś kimś lepszym, to żyjesz w kłamstwie. I dotyczy ono waszej przyjaźni, a nie tego, czy faktycznie jesteś lepszy (być może lepiej radzisz sobie w ważnych dla ciebie dziedzinach życia). Negatywna ocena tego typu niestety często wiąże się z lepiej lub gorzej maskowaną pogardą, a w takim przypadku o przyjaźni nie może być mowy.
Wstydliwe słowo na "z"
Częstą przyczyną końca znajomości nie jest jednak jej wypalenie, a poznanie przez jednego z przyjaciół nowego partnera. Co drugi mężczyzna zrywa przyjaźnie po spotkaniu kobiety swojego życia, z kolei kobiety ograniczają średnio o połowę spotkania z przyjaciółkami w stosunku do okresu, kiedy były singielkami. Największe tabu związane z przyjaźnią stanowi zazdrość o sukcesy bliskiej osoby. Jak jeden mąż zarzekamy się, że jej nie odczuwamy i chętnie ją potępiamy, jednak w niektórych sytuacjach nie jesteśmy w stanie się jej pozbyć. Tuwim, przyjaźniący się ze śmietanką światka literackiego swoich czasów, w tomie „Jarmark rymów” pisał, że sukces, to coś czego przyjaciele nigdy ci nie wybaczą.
Stopień nasilenia zazdrości zależy od tego, jakie dziedziny życia są kluczowe dla naszej tożsamości i jak nasz przyjaciel się w nich odnajduje, a także od tego jak bardzo się z nim utożsamiamy (a najczęściej utożsamiamy się znacznie silniej niż np. z partnerem czy z rodzeństwem). Przykładowo, jeśli szczególnie ważna jest dla nas praca zawodowa, a przyjaciel, którego uważamy za bardzo do nas podobnego pracuje w tej samej branży i zaczyna odnosić sukcesy nieporównywalnie większe niż nasze własne jest mało prawdopodobne, że nie zaczniemy mimowolnie się z nim porównywać. Lecąca na łeb na szyję samoocena może powodować złość, rozżalenie, smutek i w efekcie doprowadzić do rozluźnienia relacji. Trudno się zresztą dziwić, chęć utrzymania wysokiego mniemania o sobie jest najsilniejszą pozabiologiczną motywacją do działania. W takiej sytuacji walkę o znajomość trzeba stoczyć nie z brakiem czasu czy niechęcią do nowego partnera przyjaciela, a z własnym, ciągle głodnym głasków ego.
Nie znaczy to, że jesteśmy gatunkiem podłym, po prostu nie lubimy czuć się źle ze sobą i będziemy chronić się przed tym cudzym kosztem. Kiedy nasz przyjaciel odnosi sukcesy np. w sporcie, a my jesteśmy utalentowanymi muzykami, będziemy dumni grzali się w cieple jego sukcesów, chwaląc się nimi innym znajomym. Jeśli płaszczyzna porównania nie jest oczywista, cieszymy się cudzymi sukcesami i chętnie się wspieramy. Badania pokazują analogię w układach między dorosłym rodzeństwem, które przyjaźni się, o ile zajmuje się różnymi, ciężkimi do porównania dziedzinami i ma podobnie ułożoną sytuację rodzinną.
Wszystko płynie
Kolejną kwestią, istotną zwłaszcza w przyjaźniach osób przed 30. rokiem życia jest ewoluujący światopogląd – jeśli rozjechaliśmy się w tym wymiarze, ciężko z powrotem połączyć drogi. Tolerancja dla odmiennych od naszych postaw i sądów jest znacznie trudniejsza, kiedy dotyczy osoby z którą mamy silny związek emocjonalny. No bo jak tu zrozumieć, że nasza astralna kropla i przybrana siostra pozwala swojemu facetowi sobą pomiatać, a w wolnym czasie nie czyta już reportaży, tylko robi slalom od fryzjerki do manikiurzystki, żeby podczas wspomnianego pomiatania przynajmniej ładnie wyglądać. Obcej osobie mogłybyśmy współczuć, dla bliskiej mamy tylko garść rad i dużo złości, jeśli nie ma zamiaru z nich korzystać i w naszym odczuciu sobie pomóc.
Ciężko pogodzić się z tym, że każdy podąża własną drogą i że niektóre przyjaźnie są jedynie zaczerpnięciem oddechu na rozstajach i nie powinny nas na nich zatrzymywać dłużej niż to konieczne. Bywa, że ścieżki przyjaciół krzyżują się powtórnie po kilku czy nawet kilkunastu latach, a przyjaźń rozkwita na nowo. Przeważnie jest to jednak możliwe jedynie, jeśli nie wprowadzimy wcześniej znajomości w stan agonalny. Trupa bliskości nie da się już reanimować. Zamiast próbować na siłę, lepiej zostawić tlącą się iskierkę i wentyl z dobrych wspomnień.