Grzegorz "zniszczę cię" Schetyna wrócił i niszczy partyjną konkurencję. Ale przy okazji niszczy Platformę. Bo zamiast obiecanej potęgi jest sondażowe dno i ciąg wpadek. Ale chyba najbardziej bolesne dla Schetyny jest to, że wyborcy i działacze tęsknią nie tylko za Donaldem Tuskiem, ale nawet za Ewą Kopacz.
Największa demonstracja po 1989 roku, to w dużej mierze zasługa Platformy Obywatelskiej. Partia przywiozła 10 tysięcy działaczy, kolejne 5 tysięcy przyjechało na własną rękę. Do tego partia wydała ogromne pieniądze na promocję marszu 7 maja.
W cieniu Petru
Ale uwagę mediów skradł (znowu) Ryszard Petru, który ogłosił, że opozycja może stworzyć wspólną listę. Jak się okazało, nie konsultował tego z pozostałymi politykami. Przyparty do muru Grzegorz Schetyna musiał później potwierdzić, że oczywiście rozważa taki scenariusz. I tak zagrał w grę ustawioną przez mniejszego partnera.
Teraz Platforma rozpaczliwie próbuje przypomnieć, że to ona zorganizowała imprezę. W ciągu dwóch dni zorganizowała dwa podsumowania (na pierwszym wystąpili szef klubu Sławomir Neumann i wicemarszałek Małgorzata Kidawa-Błońska, na drugim Grzegorz Schetyna). Do tego wypuściła spot i specjalne grafiki pokazujące, jak dużym przedsięwzięciem logistycznym był marsz.
Nie tak miało być
A to miało się skończyć. Platforma straciła pierwsze miesiące kadencji, wydaje się, że najbardziej intensywne, bo trwała wewnętrzna kampania wyborcza. Ale kiedy już Schetyna objął kierownictwo, wydawało się, że przestanie przepuszczać piłki.
Jest inaczej. 2 maja Jarosław Kaczyński wystąpił na dużej konferencji, gdzie tłum działaczy słuchał zapowiedzi zmiany konstytucji. Opozycja długi weekend spędziła na wypoczynku. W Sejmie PO reprezentował tylko szef klubu, którego konferencję prasową trudno uznać za porywającą. Więcej o tym pisaliśmy tutaj.
Ale nawet kiedy Schetyna jest w Sejmie, Platforma wypada słabo. Po przedstawieniu pierwszej części audytu lat 2007-15 (więcej o jego treści tutaj), PO zorganizowała konferencję. Schetyna stwierdził, że to słabe przedstawienie. Mówił to drżącym głosem i strachem w oczach. Ani jednym zdaniem nie odniósł się do treści zarzutów.
Czystki
Grzegorz Schetyna jest szefem PO od 26 stycznia. W tym czasie trudno jednak wymienić coś zauważalnego w wykonaniu jego partii. Kluby Obywatelskie wyglądają jak sztuczne spotkania działaczy, a nie autentycznie oddolny ruch społeczny. Najgłośniej jest o dokonywanych przez Schetynę czystkach i o odejściach do Nowoczesnej. Tak zrobiła część radnych Wrocławia, którzy weszli do rady z list PO. Dla Schetyny to szczególnie bolesne, bo to jego region, jego miasto.
Schetyna nie tylko rozwiązał struktury regionalne w Lubuskiem i na Dolnym Śląsku, lecz także zastanawiał się nad wyrzuceniem trzech posłów: Jacka Protasiewicza, Michała Jarosa i Stanisława Huskowskiego. Ostatecznie pomysł porzucił.
Wewnętrzna opozycja
Głównie dzięki temu, że w ich obronie stanęli Ewa Kopacz i Stefan Niesiołowski. Ten ostatni najgłośniej mówi o swoim rozczarowaniu Schetyną. We wtorek po marszu KOD zamieścił na swoim Facebooku wiele mówiące zdjęcie.
To musi być dla Schetyny szczególnie deprymujące. Bo tego, że nie będzie tak popularny jak Donald Tusk musiał być świadomy. Ale Kopacz? Ta Ewa Kopacz, którą tak wyśmiewano przez lata, a w kampanii wyborczej nie pozostawiano na niej suchej nitki?
Tęsknota ze Ewą
Tymczasem kiedy to ona stała na czele PO i kampanii, partia zdobyła ponad 24 procent głosów. Jak na poobijaną 8 latami rządzenia, licznymi skandalami partię to i tak sporo. Szczególnie na tle obecnych sondaży, w których PO jest bliżej 10 procent, niż 20. Oczywiście, to normalne, że partia, która przegrała wybory traci. Ale na razie nie widać żadnego odbicia.
Także dlatego, że Schetyna popełnia sporo błędów. Nie tylko brak mu charyzmy i zdolności oratorskich. Zdarza się, że puszczają mu nerwy. W zeszłym tygodniu w "Kropce nad i" pozwolił sobie na publiczne pouczanie dziennikarzy o tym, jak powinni pisać o jego partii.
Wpadka za wpadką
A sam daje preteksty do kpin. Po marszu Platforma ruszyła z akcją billboardową pod hasłem "Wspólnie obronimy Polskę". A z plakatu uśmiecha się do nas Grzegorz Schetyna. Sam jak palec. Nie tylko więc hasło nie współgra z obrazem, lecz także obraz sugeruje, że lider PO jest sam, że nie ma drużyny. Takiej drużyny, z jaką do wyborów szedł Donald Tusk. W centrum on, lider, a po prawej i po lewej Hanna Gronkiewicz-Waltz, Julia Pitera, Bronisław Komorowski i Radek Sikorski.
Tymczasem Schetyna wygląda na samotnego. I po części tak jest, bo pierwszym celem jest skonsolidowanie partii. Nie tylko po to, by była zdyscyplinowana i posłuszna, ale przede wszystkim po to, by Donald Tusk nie miał dokąd wracać.
Czekając na Tuska
A przecież frakcja Ewy Kopacz (a więc Tuska) jest spora, to była premier układała listy do ostatnich wyborów i zapewniła dobre miejsca sporej grupie swoich ludzi. Dopóki Schetyna ich nie zmarginalizuje, będzie nad nim wisiała groźba powrotu byłego przyjaciela, a obecnie wroga.
Dlatego walka o odzyskanie poparcia w sondażach jest dzisiaj dla Schetyny na drugim planie. Jednak musi uważać, by nie pozwolić na odpłynięcie zbyt dużej grupy elektoratu. Bo wtedy nie będzie istotne, że będzie miał skonsolidowaną partią, skoro nie będzie miał wyborców.
Równo rok temu na pierwszym wieczorze wyborczym Bronisława Komorowskiego Grzegorz Schetyna dał mi do zrozumienia, że bardzo obraził go mój tekst. Kilka miesięcy wcześniej, w sierpniu 2014 roku, nazwałem go "największym loserem polskiej polityki". Cóż, chyba nadal będzie obrażony.