W Europie zapanowała autorytarna wiosna, która tylko pogłębiła kryzys lewicy. Jej ostatnimi bastionami teoretycznie pozostają Grecja, Słowacja i Francja. Jak wygląda sytuacja kryzysowego rządu w Atenach jednak wszyscy wiemy, słowacki rząd lewicowy jest tylko z nazwy, a nad Sekwaną szanse na renesans socjalistów kiepską prezydenturą pogrzebał François Hollande. Jest jednak nadzieja na utarcie nosa europejskiej prawicy i rosnącym w siłę "antysystemowcom". Nazywa się Christian Kern i właśnie został nowym kanclerzem Austrii.
Niespodzianka z konieczności
Zmiana władzy w Wiedniu nie nastąpiła w wyniku wyborów. Wymusiła ją dość niespodziewana dymisja dotychczasowego kanclerza Wernera Faymanna. Na czele austriackiego rządu i wielkiej "czerwono-czarnej" koalicji stał on od jesieni 2008 roku. Przez cały ten czas utrzymywał wysokie poparcie i rozdawał karty w austriackiej polityce, którą zdominowały tworzące rząd Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPÖ) i chadecka Austriacka Partia Ludowa (ÖVP).
Było tak aż do momentu, gdy także w Austrię uderzyła fala uchodźców, która wyparła do góry populistów z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). W zaplanowanej na 22 maja drugiej turze austriackich wyborów prezydenckich, to reprezentujący "wolnościowców" Norbert Hofer jest faworytem. A jego rywalem nie jest bynajmniej przedstawiciel którejś z partii tworzących rząd. Przepadli oni w pierwszej turze i rządzący muszą popierać Alexandra Van der Bellena z Zielonych.
Nawet jeśli taka szeroka koalicja okaże się skuteczna, to sukces w wyborach prezydenckich może być jedynie opóźnieniem egzekucji obecnej władzy. Bo badania sympatii partyjnych również nie wróżą rychłego sukcesu SPÖ, ani ÖVP. Jeszcze do niedawna uważano, że w 2018 roku będą one rywalizowały jedynie między sobą o to, by wreszcie któryś z koalicjantów silniej zaakcentował swoją pozycję.
Dziś wszystko wskazuje na to, że zwycięzcami kolejnych wyborów będą eurosceptyczni i skrajnie niechętni wszelkiej maści imigrantom politycy FPÖ. Kanclerz Faymann uznał więc, że ma dość trwania przy władzy w takich warunkach.
Im bardziej odwołujący się do nazistowskich wzorców "wolnościowcy" zwiększali przewagę nad socjaldemokratami i chadekami, tym częściej spekulowano o powtórce z austriackiej "tradycji" i rozpisaniu przedterminowych wyborów. W SPÖ postanowiono jednak nie dawać łatwo za wygraną. I na miejsce kanclerza Faymanna powołać kogoś, kto nie tylko daje nadzieje na zatrzymanie skrajnej FPÖ (której obecność w rządzie przed laty Austria przypłaciła płaciła rocznym zawieszeniem w prawach członka Unii Europejskiej), ale i przyciągnięcie nowych wyborców do lewicy.
"Kanclerz serc"
To właśnie zadanie, które powierzono Christianowi Kernowi. Dotychczasowy szef austriackich kolei ÖBB 17 maja oficjalnie obejmie urząd i teoretycznie otrzyma jeszcze dwa lata, by sprawić, że SPÖ osiągnie co najmniej taką popularność, jaką cieszy się FPÖ.
Christian Kern nie jest w roli wielkiej nadziei lewicy bez szans. Wernera Faymanna zastąpiono właśnie nim, bo już dawno nazywany był "kanclerzem serc". Trochę to dziwne, że takie emocje udało się wzbudzić człowiekowi zajmującemu stanowisko szefa kolei, ale to właśnie w ÖBB zdobywanie serc obywateli szło mu najlepiej. Najpierw pokazał się jako sprawny menadżer. Dokonał sanacji finansów przedsiębiorstwa, które zastał podupadłe. Świetnie poradził sobie też z remontami linii i budową nowego centralnego dworca w Wiedniu, który uruchomiono na czas. Wrażenie Kern zrobił także tym, że przy budowie Wien Hauptbahnhof zmieścił się w budżecie.
Wrażliwą społecznie część społeczeństwa zdobył jednak inną prezesowską decyzją. Gdy jesienią ubiegłego roku na Zachód ciągnęły tłumy uciekinierów przed wojnami na Bliskim Wschodzie i w Afryce, ze skrajnie niegościnnych Węgier szybko wydostały ich właśnie koleje ÖBB. – To nie czas na działanie tylko według regulaminu – oznajmił Christian Kern i wysłał po uchodźców potężny kolejowy kontyngent.
Sprowadzanie "obcych" z otwartymi ramionami co prawda stało się przyczynkiem do spadku popularności rządzących i sukcesu populistów, tyle jednak strat wśród prawicowego i ksenofobicznego elektoratu. Zyski w oczach pozostałych Austriaków były znacznie większe.
Wzorcowa biografia
Ale dla popularności Christiana Kerna znaczenie mają jednak nie tylko ostatnie lata sprawnego zarządzania koleją. Liczy się też jego pochodzenie. Ma on biografię idealną dla nowoczesnego socjaldemokraty. Pochodzi z wiedeńskiego Simmering, czyli dzielnicy tradycyjnie robotniczej. Ojciec Kerna był elektrykiem, matka sekretarką w przedsiębiorstwie. On sam od najmłodszych lat angażował się w politykę i od zawsze był socjaldemokratą. Jako 20-latek rzucił to jednak dla pracy w koncernie energetycznym Verbund. I przez kolejne lata szczebel po szczeblu piął się tam wyżej. Od szeregowego pracownika do członka zarządu.
Bywa, że austriackie media – szczególnie teo lewicowym profilu – mają mu za złe, że sukcesy w świecie biznesu bardzo go zmieniły. Kto pamięta go jako młodziutkiego działacza, ten nie dowierza, że dziś Christian Kern "mówi, jakby urodził się w Pałacu Schönbrunn". Takie przytyki pod jego adresem robiła nawet Austriacka Agencja Prasowa. Jednak dystyngowany styl bycia i menadżerskie zamiłowanie do konkretów zupełnie nie przeszkadzają na przykład związkowcom. Kern świetnie dogadał się z nimi zarówno w Verbund, jak i w ÖBB. Problemu ze zrozumieniem intencji nowego kanclerza zwykli Austriacy też nie powinni mieć.
Rozbroić populistyczną bombę
Dziś wydaje się, że droga do sukcesu kierowanej przez Christiana Kerna lewicy ma przebiegać po odcinkach wytyczonych jego stale tylko rosnącą popularnością i poświęceniem koalicjantów z chadecji, którym trzeba odebrać centrowych wyborców. Stara gwardia SPÖ podpowiada jednak, by Kern wziął na siebie odpowiedzialność za bardziej drastyczny krok. Sugerują, by po zmianie kanclerza, zmienić też koalicjanta.
Pomysł jest iście szatański, bo mowa o koalicji z FPÖ. Po pierwsze, byłaby ona słabsza w Nationalrat o kilka głosów od obecnej koalicji SPÖ i ÖVP. Po drugie, sprzeciw wobec takiej współpracy od dekad był u socjaldemokratów elementem doktryny. Jednak dziś wielu twierdzi, że lepiej zostać przy władzy z populistami i ich kontrolować, niż iść na dno razem z chadekami, którzy sami po kolejnych wyborach w układ z FPÖ chętnie wejdą.
Niezależnie od wybranej przez Christiana Kerna strategii, pewne jest, że wkrótce w Europie zrobi się o nim głośno. A Austria kolejny raz tylko mocniej zaakcentuje swoją pozycję i chyba na dobre zerwie z renomą niemieckiej przystawki na międzynarodowej scenie politycznej.