Nie tak to miało wyglądać. Miało być pięknie, lekko i przyjemnie. I było. Do przerwy. A potem już tylko dramatycznie. I bez happy endu. Ten mecz miał tyle zwrotów co świetny film akcji. Skończyło się remisem. Polska -Grecja 1:1. Greckiej tragedii nie ma, ale zarówno jeden, jak i drugi zespół mocno ograniczył swe szanse na pójście dalej.
- Jeżeli szybko wyjdziecie na prowadzenie, Grekom będzie już bardzo trudno wyrównać - mówił nam w środę wieczorem grecki dziennikarz. My, nie dość, że prowadziliśmy 1:0, to jeszcze graliśmy z przewagą jednego piłkarza. Dzięki, nazwijmy to po imieniu, nieocenionej pomocy sędziego. A przeciwko nam Grecy, nie potrafiący zagrać do przodu. Gdy piłkarze schodzili na przerwę, w redakcji zastanawialiśmy się, iloma wygramy golami. Innego scenariusza nie było. A tu Grecy tworzą sobie pierwszą dobrą sytuację i od razu kończą ją golem.
Potem, mija kilkanaście minut i kolejny dramat Polaków . Świetne prostopadłe podanie, nie ma spalonego i bach. Szczęsny fauluje, musi wylecieć z boiska. On, jeden z czołowych polskich piłkarzy. Trudno o większy dramat. Od razu przypomniał się nieobecny w kadrze Artur Boruc i krytycy Franciszka Smudy już pewnie zasiadali przed klawiaturą, żeby napisać "A nie mówiłem". Teraz mógłby wejść Boruc, ale go nie ma. Po chwili wcisnęli "delete", bo Przemysław Tytoń dokonał rzeczy wielkiej. Jego pierwszy kontakt z piłką był kontaktem genialnym. Obronił rzut karny. Było piekło, a potem niebo. Choć chyba raczej czyściec, bo niekorzystny dla Polaków remis 1:1 utrzymał się do końca. W każdym razie bohaterem został ten, po którym nikt tego się nie spodziewał.
Co mecz otwarcia pokazał? Że na piłkarzy Borussii Dortmund na pewno możemy liczyć. Że swoje zgranie przekładają na kadrę. Szkoda tylko, że graliśmy niemal wyłącznie prawą stroną boiska, nie korzystając w zasadzie z będącego przecież w formie Macieja Rybusa. Grecy? Oni zwęszyli, że naszym najsłabszym ogniwem jest Sebastian Boenisch. I grali na niego. Wiedzieli co robią, bo w akcji bramkowej Boenisch się obciął. Potem nastąpiło nieporozumienie Wasilewskiego ze Szczęsnym. I Narodowy zamilkł.
Będą pewnie teraz głosy, że Szczęsny to antybohater. Nie zgadzam się z tym. Przy pierwszym golu nie dogadał się ze stoperem, zresztą już wcześniej popełniliśmy błąd. Karny? Wyszedł, chciał skrócić kąt, nie cofnął już nogi. Takie coś zdarza się nawet najlepszym bramkarzom świata. Piękna była scena późniejsza, jak już w tunelu oglądał obronę Tytonia. Powiedzieć, że się uradował, to nic nie powiedzieć.
Ciężko zrozumieć dlaczego Franciszek Smuda nie dokonywał zmian. Rybusa zdjął bo musiał wejść bramkarz. Ale później, mając na ławce Kamila Grosickiego i Rafała Wolskiego, nie wpuścił ich na boisko. Mimo że brakowało nam dynamicznego gościa na skrzydle i kogoś kto potrafiłby kombinacyjnie rozegrać akcję. Grosicki miał wejść, już czekał przy linii, ale rozległ się gwizdek sędziego. Końcowy.
Po meczu Smuda przyznał, że część jego piłkarzy nie wytrzymała psychicznie. Nawet jak tak rzeczywiście uważał, nie powinien przed milionem telewidzów mówić takich rzeczy.
Remis z Grekami tragedią nie jest ale mocno komplikuje nam sytuację. Ewentualna porażka z Rosją nasze szanse na awans ograniczy do minimum. A przecież w tym meczu Polska faworytem na pewno nie będzie.