
Reklama.
Gdy Beatę Sawicką skazano za korupcję na trzy lata więzienia bez zawieszenia, wiele osób broniło Sawickiej. Bynajmniej nie dlatego, że posłanka PO była święta, ale sprawa rozbija się o metody, których użyto do "ujawnienia" jak skorumpowana jest Sawicka.
Często sugeruje się, że agent Tomek dokonał perfidnej prowokacji, zaangażował posłankę emocjonalnie i wykorzystał jej uczucia do tego, by nakłonić ją do korupcji. Jednak stenogramy, ujawniane przez "Fakt", poddają tę wersję w wątpliwość i przychylają do opinii, jakoby Sawicka po prostu szukała okazji do "kręcenia lodów".
"Tylko wiesz, mieć biznes, otwierajcie jak coś tutaj w Warszawie, zgram wam taką pakę ludzi, którą bym kierowała, jak tra la la" - chwaliła się agentowi Tomkowi Beata Sawicka. "Rezyduję tutaj, przeprowadzam się i koniec. I kręcimy lód, co półtora tygodnia jestem w Sejmie" - cytuje posłankę "Fakt".
Sawicka, w rozmowach z agentem, chwaliła się też swoimi koneksjami. "Codziennie w robocie, Warszawa nasza, co kuźwa, prezydent" - opowiadała parlamentarzystka agentowi CBA. "Z marszałkiem województwa też się lubię. (…) Ze Struzikiem z PSL, no w końcu mam męża w PSL-u. Co mam jeszcze więcej powiedzieć. Mówisz i masz!" - brylowała w 2007 roku posłanka.
W innych stenogramach, również przytaczanych przez "Fakt", Sawicka chwaliła się znajomością z Markiem Sawickim z PSL, ministrem rolnictwa. W wypowiedziach posłanki przewijają się też nazwiska Ewy Kopacz i Grzegorza Schetyny. "Ofiara" agenta Tomka chwaliła się w nich, między innymi, że oszukuje kierowcę, by podjechać służbową limuzyną na zakupy do Arkadii.
Źródło: "Fakt"