Od kilku godzin w internecie króluje pewien dowcip: "Panie trenerze, co tam u Pana słychać? - pyta dziennikarz Franciszka Smudę na konferencji. - U mnie bez zmian - odpowiada selekcjoner polskiej reprezentacji. Żart nawiązuje do spotkania Polska - Grecja, które mimo nadzwyczajnych okoliczności, można było wczoraj wygrać. Wystarczyło posłać do boju kogoś, kto pociągnąłby drużynę. Pod względem i fizycznym i mentalnym. A kandydatów do tej roli było kilku. Siedzieli na ławce, ale nie dostali szansy.
Biało-czerwoni we wczorajszym meczu z Grecją mieli w pewnym momencie wszystkie argumenty po swojej stronie. Wszystko jednak odwróciło się na samym początku drugiej połowy. Najpierw straciliśmy bramkę, potem zawodnika. Potem znakomita parada Przemysława Tytonia. Parada, która powinna ponieść naszych zawodników, dodatkowo zmotywować do jeszcze cięższej pracy w ostatnich 20 minutach. Starać się, starali, ale sił w ich nogach nie było.
Wykrzesać je mogło wprowadzenie nowego zawodnika na boisko przez Franciszka Smudę. Ten jednak do końca meczu pozostał nieugięty. Wierzył w swoich liderów, w wyjściową jedenastkę reprezentacji. - Nasz trener nie robił zmian, bo uważa, że zawodnicy rezerwowi nie są w stanie zmienić oblicza gry - podkreśla Andrzej Juskowiak i zauważa, że na ławce mieliśmy odpowiednich zawodników, gotowych by wnieść spore ożywienie w szeregach naszego zespołu.
Teraz możemy się mądrzyć, bo gdyby jednak Polacy wygrali 2:1, to nikt by nie wypominał selekcjonerowi braku zmian. A tak, można je wypomnieć i należy. Trener naszej kadry po spotkaniu tłumaczył, dlaczego nie zmienił nikogo. Zastanówmy się jednak, co dokładnie mógł zrobić.
Po pierwszych 45 minutach na boisku nie powinno być już Maciej Rybusa. Nasz lewoskrzydłowy był mało widoczny, gdyż podopieczny Smudy swoje akcje konstruowali głównie "dortmundzką" stroną - czyli prawą. Tam gdzie biegają Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Rybus nie dostawał piłek, był mało wykorzystywany. Ale z drugiej strony nawet nie schodził do środka pola, nie pokazywał się, nie próbował zmieniać pozycji, aby "być pod grą". Kogo Smuda powinien wpuścić za Rybusa, zanim ten opuścił plac gdy, by mógł wejść Tytoń?
Kamil Grosicki na pewno byłbym dobrym rowiązaniem. Zdaniem Andrzeja Iwana, "Grosik" idealnie nadaje się do roli jokera. Najlepiej wpuścił go na podmęczonego rywala na ostatnie minutu spotkania. Szybki Grosicki mógłby wprowadzić spore zamieszanie w szeregach Greków. Biegałby za pewne ze zdwojoną mocą, bo dla niego wczorajszy dzień był szczególnie wyjątkowy. Nie tylko początek Euro, ale i obchodził wczoraj swoje 24 urodziny. Moment doskonały na zostanie bohaterem. Szkoda, że nie mógł choć na chwilę zagrać z Grecją.
Jak nie Grosicki, to może Rafał Wolski? On także mógłby pociągnąć biało-czerwonych. Szczególnie, że mógł wejść za Rybusa, a Obraniak przeszedłby wtedy na lewą stronę. Wolski dopiero co zadebiutował w kadrze przeciwko Łotwie, ale zebrał w tamtym meczu więcej pochwał, niż pozostali grający wówczas piłkarze razem wzięci. Przebojowy i głodny gry Wolski mógłby być naszą tajną bronią. Tym bardziej, że nie jest znany w szeroki piłkarskim świecie. Grecy nie wiedzieli by, czego się po nim spodziewać.
Kto jeszcze powinien wejść wczoraj na boisku? Wiele mógłby dać naszej drużynie Adrian Mierzejewski. Pomocnik Trabzonsporu, nawet jak w swoim klubie nie błyszczał, to w reprezentacji zawsze można było na niego liczyć. Na ostatnie minuty powinien zmienić Ludovica Obraniaka, którego występował wielu rozczarował. Mierzejewski mógłby wesprzeć osamotnionego w drugiej połowie Roberta Lewandowskiego, który był zupełnie odcięty od podań przez Greków.
- Ja bym postawił w drugiej połowie na Grosickiego i Mierzejewskiego. Obaj są szybcy i warto byłoby ich wystawić na zmęczonych rywali. Teraz to możemy tylko gdybać, ale rzeczywiście byłem zdziwiony, że selekcjoner Smuda nie zdecydował się na choćby jedną z dwóch możliwych do wykorzystania zmian - zaznacza trener Marek Motyka