Na zdjęciach z utrapionych ścianek wszystkie panie o znanych nazwiskach/twarzach/ciałach wyglądają jak zgrzewki Barbie prosto z linii produkcyjnej. Można uważać za nieestetyczne zęby w odcieniu alpejskich szczytów w słońcu, albo piersi z dopiskiem „chroniczny ból kręgosłupa od 40-stki wzwyż', ale nie ich nogi. Każdorazowo idealnie wydepilowane, gładkie i lśniące. Sekretem są rajstopy w sprayu, które kilka lat temu trafiły na polski rynek, a niedawno doczekały się wreszcie kilku tańszych zamienników.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Wbrew nazwie rajstopy w sprayu nie są zaawansowaną technologicznie siateczką z mikrofibry, która zimą ogrzeje nogi, zwalniając nas raz na zawsze z kłopotliwego podciągania rajstop opadających w kroku (szczerze powiedziawszy tak to sobie trochę wyobrażałam po usłyszeniu nazwy). W istocie to coś w rodzaju lekkiego, średnio kryjącego podkładu do ciała (chociaż najczęściej używa się ich oczywiście do nóg). Podkładu o tyle dobrego, że zasycha mocno wtapiając się w skórę, a o zmywaniu bez użycia wody i to z dodatkiem żelu pod prysznic nie ma co marzyć. Ten prosty, a genialny wynalazek uratuje wszystkie wczesnoletnie wyjścia, kiedy na rajstopy robi się za ciepło, a nasze nogi straszą pozimową bladością. Zbawi też osoby, które choć po drzewach już nie chodzą, niezmiennie mają nogi pokryte zadrapaniami i siniakami.
Co różni rajstopy od zwykłego samoopalacza? Przede wszystkim fakt, że można je zmyć co wieczór, ale także (dla mnie to główny argument) zapach. W przypadku samoopalaczy często zmieniający się nieprzyjemnie po kilku godzinach. Łatwiejsza jest również sama aplikacja i fakt, że nie zostaniecie z pomarańczowymi śladami między palcami na tydzień, jeśli zapomnicie wyszorować ręce. Poza tym samoopalacze przeważnie się lepią, a rajstopy w sprayu przestają natychmiast po wyschnięciu.
Pierwszą na polskim rynku marką, która zdecydowała się na wprowadzenie tego produktu była Sally Hansen. W popularnych drogeriach Airbush Spray dostaniemy w przedziale cenowym 50-60 zł za 75 ml. W internecie można na tym zbożnym wydatku oszczędzić około 15 zł. Cena zniechęca, zwłaszcza jeśli nie stosowałyśmy wcześniej produktu, a dodatkowo nie wiemy który z 4 odcieni wybrać. Warto jednak zainwestować, 75 ml przy tym stopniu krycia wystarczy co najmniej na sezon częstego stosowania. To też jedyny kosmetyk, który nawet w złych warunkach (deszcz, upał) nie powinien ubrudzić jasnych ubrań i którego aplikacja jest łatwa nawet bez uprzedniego peelingu i nałożenia balsamu. Co do wyboru odcienia – jeśli nie jesteśmy przeraźliwie blade, a szukamy efektu opalonej skóry spokojnie sprawdzi się nawet najciemniejszy odcień sprayu. Kolor skóry bez problemu można regulować ilością produktu i dokładnością rozcierania.
W szranki z produktem amerykańskiego giganta stanęła słynąca z innowacji firma dr Ireny Eris pod szyldem Lirene. Co prawda rajstopy są niemal o połowę tańsze niż te od Sally Hansen, ale mimo pokaźnej objętości (200 ml) są mało wydajne. Żeby uzyskać pożądany efekt trzeba użyć naprawdę dużo preparatu. Internautki piszą, że zdarzyło im się, że zużyły całe opakowanie zaledwie po kilku aplikacjach. Plusy? Po nałożeniu kosmetyk spokojnie może konkurować z trwałością Airbush Spray. Idealny, jeśli szukamy idealnych nóg na jednorazowe wyjście albo zamierzamy się niebawem opalić.
Od tego roku znana z produkcji golarek i pianek firma Venus wprowadziła do sprzedaży także rajstopy w sprayu w dwóch odcieniach, do jasnej i do ciemnej karnacji. Na pierwszy rzut oka kusi cena – tylko 10 zł za 75 ml. Nie jest to produkt zły, zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości. Choć nie kryje mocno, daje bardzo naturalny efekt opalonych nóg. Pomyłką jest jednak forma dozowania. Przy aplikacji preparatu z zalecanych 20 cm, tyle samo kosmetyku, co na waszych łydkach, wyląduje na dywanie. Z kolei przy odrobinę mniejszej odległości, spray zamiast otulającej warstwy będzie pacyną brązowej piany.
Rajstopy w sprayu są cóż...w sprayu właśnie, dlatego najlepiej 'ubierać się' siedząc na krawędzi wanny. Jeśli nie macie warunków, możecie po prostu nałożyć kosmetyk na ręce i rozetrzeć go na nogach/dekolcie/ramionach. Pamiętajcie o trudno dostępnych miejscach jak zgięcia kolan i łokci.
Rajstopy w sprayu najłatwiej nałożyć na skórę dopiero co nawilżoną z dobrze wchłoniętym balsamem. Trzeba się jednak liczyć z tym, że zmniejszy to trwałość produktu i przedłuży jego wysychanie (nawet do 15 minut, nie jest to więc opcja dla spieszących się). Jeśli potrzebujecie super trwałej i świetnej na upały aplikacji bez balsamu, warto poświęcić chwilę na peeling, który ułatwi nakładanie i poprawi (jeszcze bardziej) wygląd skóry.
Niestety, w przeciwieństwie do rajstop z lycry, ich wersja w sprayu nie sprawi, że niedoróbki w goleniu zostaną ukryte, więc nieodzowna jest dokładna depilacja. Dostępne w Polsce produkty tego typu są matowe, ale nie satynowe, co sprawia, że dobrze roztarte wyglądają bardzo naturalnie. Miłośniczki dyskretnego połysku mogą nałożyć po zaschnięciu produktu odrobinę olejku, należy jednak dodawać go w małych ilościach i unikać energicznego rozcierania.