Warszawska strefa kibica, chwilę przed meczem Ukraina – Szwecja. Pijemy piwo w strefie Carlsberga, a stolik obok pojawia się słynny Bobo, Andrzej Bobowski. Podchodzimy, zagadujemy i tak narodził się wywiad z człowiekiem, który był na 231 meczach polskiej reprezentacji i na 127 meczach na mistrzostwach świata. Jak sam mówi o sobie, chyba jest rekordzistą. Oto co nam powiedział w przeddzień meczu z Rosją.
Ostatnio mogliśmy przeczytać, że mamy najmocniejszą reprezentację od 20 lat. Zgadza się pan z tym?
Zależy jak podejść do sprawy. Jeśli chodzi o sukcesy, to ta kadra nie ma nic do zaproponowania. Mamy kilka indywidualności, ale jest jeden problem. Oni dla mnie nie stanowią drużyny. To tylko zlepek indywidualności.
Kadra Górskiego. Ta z 1974 roku. Nie było w niej artystów, ale był zespół, zgrany taki kolektyw. A wiecie co jest ciekawego? Oni przed tamtym turniejem grali beznadziejnie. Wszystko przegrywali. I dlatego ja na tamten turniej nie pojechałem, wybrałem się dopiero 4 lata później, do Argentyny.
Bardzo pan żałował?
Ja byłem wściekły. Otwarcie, Maryla Rodowicz śpiewa ten „Futbol, futbol”, potem mecz z Argentyną i najpierw pierwszy, a potem drugi nasz gol. Żona musiała mnie pocieszać. Mówiła: „Andrzejku, nie martw się, na następny turniej pojedziesz”. Biedna nie wiedziała, że on jest w Argentynie.
Informacje o Bobowskim
z wizytówki, którą nam wręczył:
Był na 46 meczach mistrzostw Europy i 127 mistrzostw świata. Ogólnie był na 14 wielkich piłkarskich turniejach. Kiedyś był sędzią. Napisał książkę pt: 'Tajemnica Króla Kibiców", którą zadedykował zmarłej małżonce Teresie.
Wtedy graliśmy pięknie a teraz bez polotu?
My teraz nawet jak wygrywamy, to to wymęczamy. Widzieliśmy to z Grecją, kiedy mieliśmy wielką szansę, ale nie potrafiliśmy jej wykorzystać. Wtedy w Niemczech mieliśmy wiatr w plecy, a teraz mam trochę wrażenie, że my biegamy pod wiatr.
Czyli z Rosją nie mamy żadnych szans?
Na pewno nie możemy iść na wymianę ciosów. Bo nas rozniosą. Ale też nie możemy grać zbyt defensywnie. Ja bym naszym kazał atakować rywala wysoko, odważnie. A potem błyskawicznie ruszać do przodu. I wybijać ich z rytmu, obrzydzać grę, to powinna być podstawa. Mam też nadzieję, że Rosja będzie miała mniej szczęścia. Bo tam co puknęli to gol.
Pan był na Narodowym na meczu z Grecją. Bardzo było duszno?
Tak. Myślę, że to też nam nie pomogło. Zamknięto ten dach i zrobiło się tak jak Grecy mają u siebie. Im było łatwiej grać a naszym na pewno trudniej.
Andrzej Bobowski o Stadionie Narodowym:
Dużo pan pamięta meczów ze wschodnim sąsiadem?
Przede wszystkim ten pierwszy, z 1957 roku. Dwa gole Gerarda Cieślika i wygraliśmy 2:1. To był jeden z moich pierwszych meczów reprezentacji, pierwszy był rok wcześniej z Norwegią, wygraliśmy go 5:3. A wiecie ile teraz mam?
150.
Gdzie tam! 231. Pamiętam jeszcze wygrany mecz ze Związkiem Radzieckim 1:0. I mecz z Chorzowa, gdzie zwyciężyliśmy 3:1. Także bilans jest dla mnie dobry. I niech tak pozostanie.
Pan się boi, że we wtorek może dojść do nieprzyjemnych zajść?
Nie, nie boję się. Jestem teraz z wami w tej fanzonie i tu, poza jednym idiotą, są sami normalni ludzie.
Jakim idiotą?
Polak, pijany po prostu, awanturował się. Ale zobaczcie, angielscy kibice zachowują się bardzo kulturalnie. Mnie zawsze dziwiło, dlaczego Polacy w trakcie meczu intonują nasz hymn. A dziś już wiem, bo oglądałem sobie ten mecz Anglia - Francja i nagle Anglicy wstali i zaczęli śpiewać „God save the Queen”. Czyli my po prostu Angoli skopiowaliśmy.
Nie przepada pan za tym?
Jak takie coś się dzieje, ja też zawsze wstaję. Ale to jest bez sensu. Bo jeden w czapce, drugi w szaliku, a trzeci pijany. Hymn się śpiewa przed meczem i na tym się powinno kończyć. Trzeba po prostu poprosić jakichś muzyków, by nam stworzyli hymn na mistrzostwa. Ale jakiś normalny, a nie takie cudo jak to koko koko i tak dalej, bo to dla mnie jest jakąś obrazą Polski.
Rodowicz nie była?
Ona nas reprezentowała normalnie. Ale te babki co śpiewają, ta jakaś Jarzębina, to dla mnie jest potwarz. My w tej chwili jesteśmy nowocześni, rozwinięci przemysłowo a tu ludzie zobaczą te babcie i wezmą nas za chłopków.
Podoba mi się, jest piękny, nowoczesny. Wiecie, mi kiedyś najbardziej podobał się stadion w Milano, San Siro.
Dziś jest już archaiczny.
Ale ja tam byłem w 1982, 1983 roku. Wtedy to był XXI wiek, poza tym w 15 minut ludzie z niego wychodzili i wszystko przebiegało bezpiecznie. Nie tak jak w Japonii na mistrzostwach, gdzie stadiony może i duże, ale jak się z nich wychodziło, to kompletny chaos. Ludzie latali w czterech kierunkach i naprawdę coś mogło się stać. Ale na koniec muszę wam powiedzieć, że ten nasz stadion też nie jest bez wad.
Mianowicie?
Powinni przy tych wszystkich nakładach zrobić stadion na 70 tysięcy widzów. Bo wtedy można by tam grać finały Ligi Mistrzów.