Fot. 123rf / marchello74

Szok i niedowierzanie – stany, które na przestrzeni ostatnich dni naprzemiennie występują u każdego Polaka, w miarę regularnie konsumującego medialne doniesienia. Takie reakcje były w pełni uzasadnione rankiem 24 czerwca, kiedy Brexit przestał być tylko zmyślnym zlepkiem słowotwórczym. Stan szoku miał prawo utrzymywać się również później, kiedy statystyki Google’a dowodziły niezbicie, że Brytyjczycy trochę spóźnili się z szukaniem odpowiedzi na pytanie: „Czym jest Unia Europejska?”. Przecieranie oczu z niedowierzania, że kolejni brexitowi orędownicy nagle opuszczają, przecież wcale nietonący ich zdaniem, statek – również było jak najbardziej na miejscu.

REKLAMA
Trochę jednak dziwi, kiedy jesteśmy w szoku i uparcie nie dowierzamy „New York Timesowi”, który obwieszcza, że zmuszone do rychłej przeprowadzki londyńskie City przegląda ogłoszenia o nieruchomościach w polskich gazetach. A powodów, dla których nie powinniśmy wątpić w występowanie w Warszawie klimatu przyjaznego światowemu biznesowi jest co najmniej kilka.

1. NYT mówi, że się nadajemy

Sugestia, że największe banki i korporacje mogłyby choćby pomyśleć o ulokowaniu swoich kwater głównych pod warszawskimi adresami nie została wyssana z palca. Jeśli kilka przesłanek ku temu mogli znaleźć redaktorzy amerykańskiego dziennika, to my tym bardziej powinniśmy bez kompleksów stwierdzić: „Yes, we can!”. NYT podkreśla, że w przeciwieństwie do wielu innych bogatszych europejskich miast „powitalibyśmy napływ specjalistów z sektora finansów z otwartymi ramionami”.
logo
Londyńskie City straci pozycję. Warszawskie śródmieście – zyska? Fot. 123rf / sborisov

2. City nas zna

Kubiki w londyńskim City nie są być może aż tak spolonizowane jak przysłowiowe jeszcze kilka lat temu zmywaki, jednak wraz z upływem czasu i tam zaznaczyliśmy swoją obecność. Tak naprawdę nie powinno to nikogo dziwić: jesteśmy dobrze wykształceni i pracowici (to też według NYT). Jeśli po drabinkach sukcesu potrafiliśmy się piąć coraz wyżej pozbawieni handicapu, jaki zapewnia praca w miejscu urodzenia, to w Warszawie tym bardziej się przyłożymy.

3. Mamy tylko dwie linie metra (czyli jak przekuwać największe wady w zalety: lekcja 1.)

Jasne, można narzekać na oszczędzających na klimatyzacji tramwajarzy czy spóźniające się autobusy. Można chcieć, aby nasz „underground” miał, na wzór londyńskiego, jeszcze dziewięć nitek. Z drugiej strony – w przeciwieństwie do londyńczyków chyba nikt z nas nie stał w kolejce do drzwi stacji metra, co w angielskiej stolicy jest normą. W porównaniu z londyńskim molochem Warszawa wydaje się kompaktowa i, bądźmy szczerzy, nie najgorzej skomunikowana, co może być dla przyjezdnych „białych kołnierzyków” miłą odmianą.
logo
Dwie linie metra też mogą być zaletą Fot. 123rf / Arkadiusz Kupiec

4. Mamy prawo przyjazne pracodawcom (czyli zamienianie wad w zalety: lekcja 2.)

Jak określił to autor artykułu w NYC, nasze prawo pracy jest „elastyczne”. Przeprowadzające się z City korporacje z pewnością odetchnęłyby więc z ulgą po doświadczeniach z brytyjskimi związkami zawodowymi. I choć punkt widzenia pracownika z interesem pracodawcy w tej kwestii pogodzić trudno, warto nadmienić, że wychowane w City korporacje mają dość wysoko wytyczone standardy etyki pracowniczej. Można więc założyć, że dobre praktyki wypracowane przez londyńczyków zostałyby przeniesione również do Warszawy i przestrzegane bez konieczności podnoszenia legislacyjnego bata.

5. Już kopiemy fundamenty pod City

Może to stwierdzenie trochę na wyrost, ale przynajmniej próbujemy. Plany, aby w środku Warszawy wytyczyć teren ścisłego centrum biznesowego, nie są już tylko mrzonką deweloperów, ale zostały jasno określone i przedłożone urzędnikom. W południowej części śródmieścia ma szansę powstać co najmniej pięć nowych, blisko lub ponad 200-metrowych, wieżowców. Miejsca dla pierwszych chętnych na przeprowadzkę nie powinno więc zabraknąć. Przyszłe warszawskie City będzie punktowało również lokalizacją w ścisłym centrum: 15 minut od lotniska, minuty od Dworca Centralnego czy metra.

6. Nie ukrywamy, że nie jesteśmy Londynem (ale trochę boimy się przyznać, że byśmy chcieli)

Jeśli jednym z kryteriów w konkursie na nowe City byłaby skromność – wygrywamy w cuglach. Nie jesteśmy Londynem – fakt. Nie jesteśmy nawet jego odrobinę biedniejszym kuzynem. Od stolicy Anglii dzieli nas znacznie więcej, ale fakt, że nie boimy się tego przyznać, działa na naszą korzyść. Dzięki temu nie będziemy brać przyjezdnych pracowników zagranicznych korporacji za pewnik, tylko starać się, aby chętnie zostawiali pieniądze w naszych hotelach, restauracjach czy sklepach, co z pewnością uczynią, trzeba ich tylko zaprosić.