Miałem okazję jeździć już paroma Jeepami. Tylko w naTemat opisywaliśmy dwa klasyki, których tak naprawdę nie trzeba nikomu przedstawiać. Był i Grand Cherokee, o którym wciąż po 1,5 roku myślę wyjątkowo ciepło, i Wrangler, przed którym właściwie nie ma przeszkód. Oba modele wyraziste, na swój sposób legendarne i bez mrugnięcia okiem kojarzone z Jeepem.
Tymczasem amerykański producent od jakiegoś czasu wypuszcza na ulicę coś niemal zupełnie innego. To Jeep Renegade – samochód, który w założeniu miał się idealnie wpisać w oczekiwania kierowców tych czasów. To miejski crossover, zwinny, trochę wykręcony SUV, który jest najmłodszym dzieckiem Jeepa (pokazano go w 2014 roku). Myśląc o Jeepie, raczej nie widzisz oczami wyobraźni takiego modelu. A jednak… Okazuje się, że Jeep nie musi być twardy, męski, potężny i skrajnie uterenowiony.
Renegade to w ogóle dziecko dwóch koncernów. Powstał przy współprace Jeepa z włoskim Fiatem i jest siostrzanym modelem Fiata 500X. Na pierwszy rzut oka łączą je jednak tylko podobne gabaryty, choć jak teraz przywołuję w myślach oba modele, to Reneade wydaje mi się dużo większy. Jeep to kanciasty kwadraciak, Fiat delikatniejszy, opływowy – trochę taki cukierek. No dobra, trzeba jednak przyznać, że oba są w jakimś stopniu wykręcone.
W wersji, którą widzicie na zdjęciach, początkowo ochrzciłem go żółtą pszczołą, ale kilka przejechanych kilometrów i sam rozmiar, sprawiły, że bardziej z niego bąk niż pszczoła. Kolorami można trochę pożonglować, bo jest ich aż 10 oraz 9 różnych dwukolorowych kombinacji nadwozia. Projektanci stawiają jednak na wyróżnianie się i promują Renegade’a w żywszych wersjach kolorystycznych.
Mimo że tym modelem Jeep celuje w trochę innego konsumenta niż dotychczas, designem w żadnym momencie nie zostawia wątpliwości, z której stajni jest ten model. Jest i siedmioczęściowy grill, i dwa okrągłe reflektory, które wyjątkowo mocno przyciągają uwagę i flirtują trochę z bardziej surowym klimatem. W wersji TrailHawk jedną z dodatkowych opcji jest czarna naklejka na środku maski, która potęguje nieco to wrażenie. Jest z zupełnie innego materiału niż karoseria, zdecydowanie bardziej szorstkiego, bo i taki charakter nadaje autu.
Wersja TrailHawk jest generalnie fajnie podkreślona. Projektanci zadbali o akcenty, które nam o tym przypominają. To także wersja dla tych, którzy chcą jednak trochę dać auto w kość w terenie. Ma podwyższony prześwit i osłony podwozia.
Renegade jest kwadracikiem pełną gębą i przyznam szczerze, że nieco mnie tym ujął. Tak jak z przodu światła są okrągłe, tak z tyłu to mocno opakowane kwadraty, z których miga do nas mniejsza gwiazdka. Przez kilka chwil stałem wieczorem na awaryjnych i na moment się na tym widoku zawiesiłem.
Auto przy swoich masywnych zderzakach, nadkolach, bokach i prześwicie, wydaje się być bardzo solidne. W miasto można jechać bez strachu, w teren bez kompleksów.
Gdy wsiadłem do środka, pierwsze wrażenie to mały szok, jak wysokie jest to auto. Nie pamiętam, kiedy miałem aż tyle wolnej przestrzeni nad głową. Jest naprawdę przestronnie, można się przeciągać na wszystkie strony.
Wiedząc, że Renegade to owoc współpracy z włoskim producentem, można się było spodziewać, że w środku będzie… po włosku. Czyli ślicznie, ładnie, elegancko, delikatnie. I to jest jak najbardziej okej, ale niekoniecznie w przypadku Jeepa. Wszystkich jednak uspokajam. Jest po amerykańsku. Nie tak topornie i surowo jak w Wranglerze, ale też nie tak ekskluzywnie jak w Grand Cherokee. Spotykamy się gdzieś w pół drogi, choć bliżej mu do tej pierwszej opcji.
W środku dostajemy prosty, ale solidny (tak, to słowo się tutaj powtarza) zestaw. Całość jest duża/masywna (choć z plastikowymi elementami). Od kierownicy poczynając (fajnie leży w dłoniach), przez drążek zmiany biegów (trochę lata i mi średnio się go obsługuje), na uchwycie dla pasażera kończąc. Sam uchwyt wspominam ciekawie z Wranglera, w którym pierwszy raz w życiu miałem okazję z niego skorzystać. Przy ostrej jeździe terenowej – zbawienie, w mieście – raczej się nie przyda.
Wzrok wędrował mi także co jakiś czas do systemu audio. Nie tylko dlatego, że wyróżniał się czerwonymi wstawkami, ale i dlatego, że pochodził od Beats. Młodzieżowa, „lekka” marka ciekawie tu wygląda, ale może to tylko mi rzuciło się w oczy?
Jeepy z automatu kojarzymy z terenem. W przypadku Renegade’a jest zupełne odwrotnie. Jeep stworzył go jako miejskiego SUVa. To tutaj jest jego główne pole działań, nie odwrotnie. I jeżdżąc po mieście daje poczucie może nie niezniszczalności, ale wyjątkowej pewności. Wjedzie na wszystko w granicach rozsądku, nie potrzebuje 2-3 miejsc parkingowych, by sensownie się zaparkować, a do tego nie sprawia wrażenia auta, na które trzeba chuchać i dmuchać. Amortyzuje nierówności i nie kłania się w pas przed śpiącymi policjantami.
Na ulicach Warszawy naprawdę sprawił miłe zaskoczenie. Nieco gorzej było jednak w dłuższej trasie. Wziąłem go w standardową 200-kilometrową przejażdżkę w jedną stronę. Około trzy godziny łącznie z wyjazdem z Warszawy… po prostu mnie zmęczyły. Kocham jeździć, a autentycznie nie pamiętam, kiedy ostatni raz chciałem być już na miejscu. Nie dlatego, że w środku jest niewygodnie. Po prostu większe prędkości to nie jest środowisko, w którym czuje się najpewniej, a prędkość daje się odczuć.
2-litrowy silnik diesla dla niektórych mógłby być w Jeepie zbrodnią, ale tutaj miło zaskoczył. Wciąż jestem pod pozytywnym wrażeniem spalania, które wygenerował komputer po tygodniu jazdy w mieście i w trasie. 8l na 100km to wynik naprawdę satysfakcjonujący i przyznam, że nie spodziewałem się mniej niż 10-tki. Wspomniana jednostka ma 170KM i 9-stopniową skrzynię biegów. Ten czteronapędowy zestaw jest dostępny tylko w wersji TrailHawk. Jednocześnie do wyboru jest seria mniejszych i jeszcze bardziej miejskich silników. I tam nie wszystkie są z napędem na cztery koła. Ale przecież od Renegade’a nie tego oczekuje się w pierwszej kolejności.
Wersja TrailHawk (poza tym są jeszcze trzy niższe) bez zbędnych problemów radziła sobie z podjazdami w terenie, choć nie zmęczyliśmy jej aż tak bardzo jak Wranglera. Nie sądzę, by potencjalny klient tego modelu chciał zabierać Renegade’a i katować go w terenie. Jadąc ze znajomymi na leśne czy górskie tereny, możecie być jednak pewni, że będziecie jechać jako pierwsi.
Zaporowo nie jest także jeśli chodzi o ceny. Miło zaskoczyło mnie 69 900 zł za podstawową wersję Sport. Przed zajrzeniem w cennik, spodziewałem się czegoś droższego. Kolejne wersje silnikowo-wyposażeniowe to skoki o kilkanaście tysięcy złotych. Testowana wersja TrailHawk to wydatek rzędu 123 tys. zł.
Definicja „miejski SUV” bardzo dobrze oddaje to, co oferuje Renegade. Samochód raczej dla odważnych, którzy chcą się wyróżnić w mieście i w razie potrzeby poradzić sobie w terenie. Mimo romansu z Włochami, jest to ciągle amerykański Jeep. Z tą różnicą, że bardziej do miasta.