Jeśli ktoś próbuje dogodzić wszystkim, to nie dogodzi nikomu. W Polsce mamy jedno morze i z pewnością nie jest to miejsce dla tych, którzy mają wygórowane oczekiwania. Dziś polskie kurorty nastawione są na taniochę oraz przaśną rozrywkę. Dlaczego? Bo właśnie to odpowiada przyjezdnym. Jeśli komuś to nie pasuje, znaczy że jest z innej bajki i być może nie powinien przyjeżdżać nad Bałtyk.
Czy można mieć pretensje, że stuletnie rybackie chaty są zasłonięte wypalonymi słońcem namiotami i budami z dykty? Że zamiast ryby prosto z kutra turyści zajadają się kebabami i pieczoną sprężyną z ziemniaka? Czy wreszcie można mieć pretensje, że na pomorskich deptakach słychać dziś disco polo i dźwięki cymbergaja zamiast szant? Moim zdaniem nie. Cytując klasyka - decyduje suweren.
Właśnie tacy turyści (wcale nie gorsi!) wypoczywają w miastach typu Krynica Morska, Władysławowo czy Kołobrzeg. Są tłumy, a w pensjonatach brakuje miejsc, dlatego nie myśli się o poprawieniu wizerunku kurortów, odciążeniu deptaków z chińskiego badziewia czy wyeksponowaniu zabytków. Liczy się kasa i nikt nie zaryzykuje postawienia na jakość. Nie to miejsce, nie ten czas, bo wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha. No, prawie wszyscy...
To nie problem "warszawki"
Ciekawe, że hejterzy wzięli na celownik właśnie Agatę Młynarską. A czytaliście to?: – Czy to nowa męska moda, próżność, a może brak pomyślunku? Gołe męskie klaty doprawdy mało estetycznie wyglądają na ulicach nadmorskich i, niestety, nie tylko nadmorskich miast – napisała... Małgorzata Terlikowska. Żona redaktora naczelnego Telewizji Republika równie trafnie nakreśliła, co dzieje się nad polskim morzem. Nie trzeba być "warszawką", aby to wiedzieć. Wystarczy pojechać i zobaczyć.
Ludzie, którzy chodzą z nagimi torsami po mieście, piją piwo i rzucają kur*ami na prawo i lewo robią dokładnie to, na co czekali cały rok. Przyjechali nad morze, aby się wyszaleć, a nie relaksować w czasie treningów jogi. Wielu z tych ludzi ma ciszę na co dzień w swoich miejscowościach, a odmianą jest dla nich właśnie to, że "się dzieje". I nie ma co się dziwić – każdy ma prawo do wypoczynku na własnych zasadach. Tak jak nie należy się dziwić ludziom z biedniejszych części kraju, których cieszą rządy PiS oraz 500+. Kto wie, ilu z nich właśnie teraz plażuje dzięki tym pieniądzom.
Za drogo? Zostań w domu.
Nad polskim morzem czasami słychać narzekania na drożyznę, chamstwo czy głośne dyskoteki rodem z lat 90. Ale większość turystów nie przyjechała tu oszczędzać czy wyciszać się, bo spokoju w kurortach należy szukać wyłącznie po sezonie lub w małych, najmniej znanych miejscowościach. W pozostałych jest drogo, głośno i przaśnie. Tak wygląda prawdziwa Polska na wakacjach.
Nad polskim morzem "kosi się" i oszczędza dosłownie na wszystkim. Niestrzeżony parking w okolicach kołobrzeskiego portu kosztował mnie 10 zł za pierwszą i po 5 zł za każdą kolejną godzinę. Opłata klimatyczna to aż 4 zł dziennie za dorosłego, i 2 zł za dziecko. Na ulicach za to możemy spotkać takie stojaki z odzysku. Widocznie nikomu to nie przeszkadza... To się nazywa szacunek do gości.
Gdy dotarłem na plażę, minąłem dwóch facetów - właśnie takich z brzuszkami, krótko ostrzyżonych i z obowiązkowym tribalem na ramieniu - taka moda. – Teraz ty stawiasz – rzucił jeden z nich. To kwintesencja polskiego plażowania, nawet tuż po 10:00 rano. Nie, to nie jest patologia, tylko norma, którą podtrzymują lokalne władze pozwalające na sprzedaż piwa nad samą wodą. Chłop nie kaktus, pić musi, a alkohol na polskiej plaży jest niemal tak oczywisty, jak parawan.
Następnego dnia przejechałem kilkadziesiąt kilometrów piękną ścieżką rowerową wzdłuż linii brzegowej Bałtyku. Po drodze spotkałem dosłownie kilku, może kilkunastu rowerzystów, którzy też wybrali aktywny wypoczynek. Gdzie była reszta? Większość wybrała inne formy spędzania czasu i mają do tego święte prawo. Polak wciąż woli poleżeć na plaży i dobrze zjeść, niż trochę się poruszać. Jeśli nas to dziwi, to mamy problem, a urlop to przecież nie kara.
Nie ma chwili w ciągu dnia, aby tłumy nie ustawiały się do stoisk "wszystko za 10 zł", z tanimi perfumami i doczepianymi warkoczykami. Czy nadmorskie deptaki muszą tak wyglądać? Przykład Ustki pokazuje, że nie. Ale obok Juraty to perełka na polskim Pomorzu, która stanowi raczej wyjątek od reguły niż jaskółkę zmiany.
Spędzając kilka dni nad polskim morzem wpadłem na "genialny" (jak mi się początkowo wydawało) pomysł, aby otworzyć knajpę w stylu warszawskiej "Charlotte". Taką, w której nie śmierdziałoby olejem, która nie miałaby wielkiego napisu "Lody, frytki, gofry, zapiekanki", tylko skromne logo. Zamiast piwa serwowano by tam Prosecco, podawano lody własnej produkcji, śniadania i obiady ze świeżej ryby. Po chwili stwierdziłem jednak, że to pomysł równie genialny, co sprzedaż płyt Zenka Martyniuka w czasie Festiwalu Chopinowskiego. Ludzie tego nie kupią.
Wybierając się nad polskie morze musimy zadać sobie pytanie: czego oczekujemy. Jeśli ktoś od lat jeździł po świecie, a w tym roku, choćby ze względu na zagrożenie terrorystyczne wybrał Polskę, powinien wiedzieć, na co się pisze i nie narzekać. Nie chodzi o to, że nad polskim morzem jest "źle". Jest jak jest i albo się z tym godzimy, albo jedziemy gdzie indziej – proste.
Jeśli komuś nie pasują takie atrakcje, niech lepiej zmieni plany wakacyjne. Nikt nie zmusza do jechania nad morze, a paździerzowe klimaty polskiego Pomorza z pewnością będą odczuwalne dla każdego, kto przyzwyczaił się do wielkomiejskiego sposobu postrzegania świata. Warszawa, Kraków, Gdańsk czy Poznań to nie cała Polska.
Nad morze nie jeżdżą "Kiepscy", jak napisała Młynarska. Jeżdżą "Polscy". Nie udawajmy jednak, że Agata Młynarska nie miała racji i że jako naród jesteśmy "lepsi", niż jest w rzeczywistości. Polskie morze nie jest dla wszystkich i nie wszystkim będzie się tam podobało.