PiS powoli wycofuje się z głównej obietnicy wyborczej, czyli obniżenia wieku emerytalnego. A między innymi dzięki niej doszedł do władzy. Teraz trzech ministrów - Mateusz Morawiecki, Paweł Szałamacha i Jarosław Gowin - mówi premier Beacie Szydło, że realizacja obietnicy byłaby zbyt kosztowna.
W obecnej ekipie rządzącej to Jarosław Kaczyński, prezes PiS jest głównym zwolennikiem obniżenia wieku emerytalnego. To prawie przesądza dalsze posunięcia posłów, ale "prawie" robi różnicę.
PiS obiecywał, że gdy dojdzie do władzy, to natychmiast czyli, już w styczniu 2016 r. wyrzuci do kosza reformę rządu PO, która zakładała stopniowe przedłużanie wieku emerytalnego do 67 lat. Póki co prace nad nową ustawą jednak nie ruszyły.
Projekt przyszłorocznego budżetu wskazuje, że PiS-owi jednak nie udało się wyczarować potrzebnych pieniędzy. Zgodnie z wieloletnim planem finansowym obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn kosztowałoby nas 8,6 mld zł w 2017 r., 10,2 mld zł w 2018 r. i 11,9 mld zł w 2019 r. Przy deficycie sięgającym 54,7 mld zł i wydatkach związanych z nowymi projektami rządu to nierealne.
Jak ustaliła „Gazeta Wyborcza” trzech ministrów (Paweł Szałamacha, minister finansów, wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin) nie chcą zrealizować obietnicy wyborczej. Uważają, że jej koszty są dla Polski zbyt wysokie.
Dlatego minister finansów proponuje coś innego - niższy wiek emerytalny tylko po udowodnieniu długiego stażu pracy.
Szanse realizacji wizji ministra finansów są niewielkie. W szufladzie leży jeszcze projekt ustawy prezydenta Andrzeja Dudy. I nikt z ekipy rządowej nie chce go stamtąd wyjąć.