
Słuchając komentarzy po pierwszych słowach papieża Franciszka w Polsce można odnieść wrażenie, że monarcha Watykanu jest niczym lina przeciągany przez strony światopoglądowych sporów. Z tego retorycznego siłowania się wyziera dramatyczna kondycja polskiej debaty publicznej. Wstydliwa tęsknota za gajowym, który przegoni wszystkich i wreszcie zaprowadzi upragniony porządek.
Pamiętnik partyzanta
Poniedziałek: Goniliśmy Niemców po lesie.
Wtorek: Niemcy gonili nas po lesie.
Środa: Goniliśmy Niemców po lesie.
Czwartek: Niemcy gonili nas po lesie.
Piątek: Goniliśmy Niemców po lesie.
Sobota: Niemcy gonili nas po lesie.
Niedziela: Gajowy wyrzucił nas wszystkich z lasu.
Dlatego dziwię się wpisowi Elizy Michalik, która oczekiwała od papieża między innymi, że powstrzyma fanatyków katolickich przed przeforsowaniem prawa, które zmusi do rodzenia kobiety ciężko chore, w uszkodzonej ciąży i zgwałcone. Przecież on jest ich uśmiechniętym przywódcą i ideologiem.
Zamiast więc zachwycać się tym, że z Franciszka taki ludzki pan, warto przyjąć do wiadomości, że jest autorytetem tylko dla ortodoksyjnej części swoich wyznawców, a także, że oczekiwania wobec przywódców kościelnych muszą być postawione naprawdę nisko, skoro zachwyt budzi to, że Franciszek zrezygnował z najbardziej kłujących w oczy form papieskiego przepychu. To powinna być oczywista oczywistość, zdziwienie powinien budzić luksusowy styl życia kościelnych dostojników.
Nie ma powodów, by ekscytować się tym, że papież pochyla się nad losem uchodźców, ani odczuwać rozczarowanie tym, że nie zrugał PiS-u. To przywódca obcego państwa, który przyjechał zadbać o jego interesy. W roli strażnika demokracji byłby kompletnie niewiarygodny - zupełnie tak jak każdy inny monarcha absolutny.
Napisz do autorki: anna.dryjanska@natemat.pl
