Dokładnie rok temu Wałbrzych oszalał, a za nim pół Polski i Europy. Pamiętacie poprzednie wakacje? Wszyscy żyli poszukiwaniem złotego pociągu. Potem temat umarł, wszyscy o nim zapomnieli. Ale okazuje się, że nie odkrywcy, od których wszystko się zaczęło. Przez rok zbierali potrzebne zezwolenia i dopiero teraz zaczynają prawdziwe poszukiwania. Akcja rusza 12 sierpnia, pierwsze koparki zaczną robić wykop cztery dni później...Ponad 50 osób jest w nią zaangażowanych.
Nie widać i nie czuć, by w Wałbrzychu ludzie podzielali ten entuzjazm. Na lokalnych forach internetowych podśmiewają się, niektórzy mówią, że to wariaci, że się ośmieszają, a może w ogóle znajdą wehikuł czasu albo rakietę o napędzie fotonowym? Oni mają jednak tego świadomość, zawsze odczuwali, że patrzą na nich, jak na wariatów. Teraz też postawili wszystko na jedną kartę. Cała akcja poszukiwawcza to w 100 procentach ich prywatne przedsięwzięcie za własne, duże pieniądze. I są pewni swego.
– Są święcie przekonani o sukcesie. Wszystko postawili na jedną kartę. Oni wierzą, że tam coś jest. Jeśli nie pociąg, to jest tunel, który z jakiegoś powodu został zakopany – słyszę od rzecznika całej operacji. Andrzej Gaik to jedyna osoba, która dziś udziela informacji. Sam eksploracją tego regionu zajmuje się od ponad 20 lat.
"Czas wreszcie rozwikłać tę tajemnicę"
Obaj odkrywcy, od których rok temu zaczęła się istna gorączka złota – Piotr Koper i Andreas Richter – są, jak mówią w biurze ich spółki, absolutnie nieosiągalni. Ale na miejscu badań, oczywiście, będą. – Te badania mają ostatecznie rozwikłać tajemnicę, która narosła wokół złotego pociągu. Po nich już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że tam CHYBA coś jest. Teraz będzie, że albo jest albo nie ma. Za kilka dni ostatecznie poznamy odpowiedź – mówi.
Cała operacja jest dopięta na ostatni guzik. Jej organizatorzy zadbali o każdy, najdrobniejszy szczegół, zadbano niemal o wojskową dyscyplinę.
Wiadomo nawet kiedy odbędą się konferencje prasowe. Od 16 sierpnia Andrzej Gaik będzie na miejscu, dokładnie o godzinie 14. i 18 jest dostępny dla mediów. Na miejscu, czyli na wysokości 65. kilometra trasy kolejowej z Wrocławia do Wałbrzycha, bo tam ma być ukryty pociąg i tam będą prowadzone poszukiwania. To odcinek 100 metrów przy stacji kolejowej Wałbrzych-Szczawienko. Całą operację będzie nagrywała tylko jedna, prywatna TV. Inne media mogą jedynie jej materiał zakupić.
"Torów nie ruszamy, mamy umowę z PKP"
Znany jest dokładny harmonogram prac. 12 sierpnia ruszają prace przygotowawcze. Teren zostanie ogrodzony, pojawią się kontenery socjalne dla pracowników, ruszy wycinka drzew. Potem zaczną się pomiary. 16 sierpnia, jak informują pomysłodawcy całego przedsięwzięcia, wybije godzina W. Wjedzie ciężki sprzęt i zaczną się wykopy – w trzech miejscach. Tory nie będą ruszone, pociągi będą jeździć normalnie.
– Absolutnie nie ruszamy torów. Mamy umowę z PKP, przeszliśmy też ich przeszkolenie. Cały teren będzie ogrodzony, nikt postronny nie wejdzie. Będzie wynajęta firma ochroniarska. Spełniamy wszystkie warunki, mamy wszystkie pozwolenia. Od A do Z wszystko jest zapięte na ostatni guzik – mówi Andrzej Gaik.
Ludzie sami się zgłaszają
Pasję w ekipie czuć tak wielką, że głowa mała. – Czujemy się trochę jak Indiana Jones – żartuje jedna z osób zaangażowanych w prace, gdy próbujemy razem znaleźć odpowiednie porównanie, co nimi kieruje. Odkrywców jest dwóch. Nikt inaczej o nich nie mówi. Ale osób, które im pomagają – ponad 50.
Większość to wolontariusze – osoby prywatne i firmy, które chcą pomóc w poszukiwaniu skarbu. – Oni postawili wszystko na jedną szalę, biorą całe ryzyko z tym związane. Ja też wierzę, że tam coś jest. Gdybym nie wierzył, to pani by teraz ze mną nie rozmawiała. Determinacja jest naprawdę duża – mówi właśnie jedna z takich osób.
Gdy rozmawiamy, wyłania się klimat niczym z powieści Nienackiego czy Niziurskiego. Gdzieś jest skarb, rodzą się emocje...90 procent osób, które uczestniczy w poszukiwaniach, podobno zgłosiło się do odkrywców samo. Zadzwonili, chcą pomóc. – Ale to nie będzie tak, że ktoś się zgłosi, weźmie łopatę i będzie kopał. O nie. To są pasjonaci, poszukiwacze, ale osoby wyselekcjonowane. Wszystkie przeszły niezbędne przeszkolenie – słyszę.
Jeden wypożyczył ogrodzenie, inny daje koparkę
To cały przekrój ludzi. Archeolog, geolog, naukowiec z uniwersytetu, który zajmuje się badaniami geofizycznymi. Jest też osoba, która ma przeszkolenie do unieszkodliwiania niewypałów, jest strażak, który ma przeszkolenia dotyczące zagrożeń chemicznych i biologicznych, są inżynierowie, którzy znają się na pracach przy torach. A nawet elektryk, który ma niezbędne certyfikaty do pracy pod linią średniego napięcia.
Jedna z firm przysyła koparkę i daje ludzi do pracy. Inna wypożycza ogrodzenie. Jeszcze inna zrobiła inwentaryzację zieleni niezbędną do uzyskania zgody na wycinkę drzew. – To takie trochę pospolite ruszenie, tylu ludzi chciało pomóc – słyszę.
Wielki licznik odlicza czas
Za operacją stoją panowie Koper i Richter. Pierwszy, Polak – prowadzi firmę budowlaną, i drugi – Niemiec, zajmuje się genealogią. To oni rok temu poinformowali o odkryciu pociągu. Ogarnięci pasją, zarazili nią innych. Razem założyli spółkę cywilną XYZ, która zajmuje się "badaniami gruntowymi pod względem poszukiwania tuneli, piwnic, metali oraz innych obiektów znajdujących się pod ziemią". Na stronie znajduje się wielki licznik, która odlicza godziny do rozpoczęcia poszukiwań. Firma ruszyła też ze sprzedażą gadżetów reklamowych – to cegiełki dla wsparcia akcji "Odkryj z nami złoty pociąg".
– Oczywiście, że wiemy, że traktują nas, jak szaleńców, bo nikt normalny nie poświęca swojego czasu i pieniędzy, niekiedy nawet swojego prestiżu zawodowego po to, żeby coś odkryć. A my to robimy. Z pasji. A niektórzy z sensu życia – mówi Andrzej Gaik. Czuć, jak bardzo czeka na początek akcji 16 sierpnia.
– Ale nastawiamy się, że tam coś...?
– Że jest! Oczywiście, że tak!
– A jeśli się okaże, że tam nic nie ma?
– Panowie Richter i i Koper nie biorą tego pod uwagę. Twierdzą, że tam na pewno coś jest. Jeżeli nie pociąg, to na pewno infrastruktura kolejowa – torowiska, rozjazdy. Chodzi o odpowiedź, po co tak naprawdę w czasie wojny to zostało zasypane. Że zadano sobie tyle trudu, by to zabezpieczyć. Chcemy to po prostu odkopać .
Władze Wałbrzycha patrzą przychylnie, ale nie angażują się w poszukiwania. Dla nich to i tak promocja miasta. Ciekawe, co będzie się działo, jeśli panowie rzeczywiście coś znajdą na tym 65. kilometrze... Na razie na pobliskim wiadukcie ktoś nieoczekiwanie zainstalował kamery. Nie wiadomo kto, odkrywcy wyjaśniają sprawę – dzięki nim ktoś doskonale mógłby śledzić ich prace.