Każdy ma o nich wyrobione zdanie, najczęściej niepochlebne. Na zlotach rodzinnych stają się przedmiotem dyskusji. Koleżanki, nawet niepytane, zasypują je dobrymi radami. Nikomu nie przejdzie przez myśl, że singielka po 30. może być spełniona i zadowolona z życia. A co z trzydziesto-i-więcej letnimi kawalerami? Czy ktoś publicznie teoretyzuje na temat ich seksualnych braków? Domniemanych skaz charakteru? Na przekór medialnemu trendowi idziemy na kawę i głośno zastanawiamy się, co jest nie tak z samotnymi mężczyznami, którym stuknęło już trzydzieści wiosen.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Nikogo szczególnie nie dziwi 27-latek, który nigdy nie był w związku. Rodzina uznaje, że przecież „musi się chłopak wyszaleć”. Sparowani od czasów ogólniaka koledzy będą zazdrościli mu licznych seksualnych doświadczeń. Mężczyzna kilka lat starszy, który określi się jako singiel nie usłyszy zdania, którym zostałaby potraktowana jego rówieśnica, że „singlem to można być jak się ma 20 lat, po 30. jest się po prostu starą panną/kawalerem”.
Najłatwiej rozpoznawalny typ singli po trzydziestce to faceci, którzy wcale nie chcą (lub nie potrafią) wchodzić w związki. Od ponad dekady widzą swoje powołanie w sypianiu co tydzień z inną dziewczyną, zwykle kilka lat młodszą (im są starsi, tym różnica wieku jest większa). Bon vivanci często miewają też jakąś koleżankę „na stałe”. W skrócie sprowadza się to do tego, że z nią sypiają, jeżdżą na wakacje i czasem chodzą na obiadki na mieście, ale stabilizacji nie chcą. No bo i po co? Mają wszystko, czego młoda duchem osoba może chcieć w związku – poczucie bliskość, miło spędzony razem czas, brak sporów o drobnostki i zobowiązań. Przeważnie prowadzą całkiem ciekawe życie zawodowe i towarzyskie. To mężczyźni w stosunku do których używa się bezwarunkowo słowa „fajni”. Gdzie jest zatem „ale”?
Zdaniem Patrycji, pracującej w agencji PR, złoci chłopcy emocjonalnie są na poziomie wczesnego liceum, nie potrafią się wiązać na stałe i wziąć choćby minimalnej odpowiedzialności. Reflektuje się po chwili, że nie jest to nawet kwestia odpowiedzialności.
– Oni nie potrafią myśleć o kobiecie inaczej niż jako o dostarczycielce rozrywki. Spotykałam się z takim delikwentem. Był zabawny, spontaniczny, dobrze wyglądał, a potem zaczął mi opowiadać o swoich byłych i czar prysł...Bardzo „kochał” jedną dziewczynę i nawet z nią zamieszkał czego szybko pożałował. Nie uwierzysz dlaczego...Otóż zachowywała się strasznie przed okresem – narzekała, kładła się o 21, wybuchała płaczem i oczekiwała, że nieszczęśnik będzie chodził do sklepu i kupował jej Nutellę, wymawiając się bólem krzyża. Biedaczek opowiadał o tym z miną zbitego psa i podkreślał, że „nie tak to sobie wyobrażał” i że nigdy nie był tak zmęczony jak podczas tych kilkunastu miesięcy pod jednym dachem. To nawet nie było już żałosne, tylko śmieszne - konkluduje 30-latka.
– Moim zdaniem części z tych podstarzałych singli zależy po prostu na związku do końca życia. Brzmi jak paradoks, wiem, nie rób takiej miny, już tłumaczę. Do największej ilości rozwodów dochodzi, kiedy faceci przechodzą tzw. kryzys wieku średniego. Widzą jak zmienia się fizycznie ich żona, czują, że sami się starzeją, często chcą odjąć sobie lat młodszą partnerką. A jeśli bierzesz ślub w wieku, powiedzmy 38. lat, możesz poślubić kobietę o 10 lat młodszą. To nie będzie już pogardzany casus długonogiej dziewiętnastki z klubu, bo dojrzały facet będzie miał o czym pogadać z taką 28-latką. No i odpada problem z nieuchronnie rozjeżdżającą się w pewnym momencie fizycznością małżonków. Ona zawsze będzie o te 10 lat młodsza, więc jeśli nadejdzie osławiony kryzys, to nie tylko nie będzie w oczach męża "starą kobietą", ale może w tym jego szaleństwie sama weźmie udział? – mówi Paulina, radczyni prawna.
Wszystkie moje rozmówczynie zgadzają się co do tego, że największą grupę samotnych po trzydziestce stanowią tzw. ciapy. Przeważnie to mężczyźni przeciętni. Z wyjątkiem jednej cechy. Ciapy są chłopcami (ciężko określić ich innym terminem) wycofanymi i małomównymi, czy jak lubią o sobie myśleć „po prostu nie mają śmiałości do kobiet”.
– Ciapy „nie potrafią w podrywanie” i uważają, że to ich przekleństwo na wieki wieków amen, a nie umiejętność, którą można wypracować. Nawet nie przyjdzie im do głowy, żeby coś z tym zrobić. Nie mówię o tych wszystkich kursach dla psycholi, ale o prostych rzeczach. Nie trzeba wiele, można choćby zainteresować się, co fajnego dzieje się akurat w mieście i zaproponować na pierwszą randkę coś naprawdę niezwykłego, a nie „kawę i kino” - komentuje Marta, absolwentka sinologii.
Patrycja charakteryzuje tę grupę z sarkazmem. - Po tym jak porzuciła takiego chłopaka wieloletnia dziewczyna poznana w liceum na korkach z matmy (to znaczy, kiedy ona była w liceum, on jej te korki dawał jako student), to potem już jakoś nie udało się im nikogo poznać. Bo są za mili, za grzeczni i trochę nudni. A każda kobieta oczekuje choćby małej dozy spontaniczności.
Mówię, że nie rozumiem do końca co ma na myśli mówiąc, że są „za mili” - Chodzi o facetów nadskakujących i komplementujących na początku znajomości tak bardzo, że nie ma szans, żeby doszło do rozmowy dwóch dorosłych osób, wzajemnego poznania się. Od takiego faceta słyszysz, że jesteś zjawiskowo piękna, niezwykle inteligentna i że podoba mu się kolor twoich paznokci. Oczekuję takich komunikatów od własnego faceta, uważam, że to poświadcza, że związek jest dobry, ale kiedy słyszę je od osoby, która mnie nie zna czuję się raczej zażenowana. Nie ma w tym tajemnicy, ciekawości, niedopowiedzenia, tego wszystkiego, co sprawia, że się zakochujemy. Byłam kiedyś na randce z takim egzemplarzem, niech o tym jak udane było to spotkanie niech świadczy fakt, ze nie pamiętam jak miał na imię, chyba Łukasz, ale zabij, nie wiem.
Dopytuję jeszcze o to, dlaczego jej zdaniem to źle być grzecznym. – Nie zrozumiałaś mnie, nie chodziło mi o dobre maniery, ale o rodzaj grzeczności, która sprawia, że facet nie umie pogonić kelnera, kiedy czekacie ponad godzinę na jedzenie – mówi. Kiedyś podczas randki napiła się wody w tramwaju, a jakiś facet nakazał jej natychmiast schować butelkę w bardzo obraźliwy sposób. – Mężczyzna z którym byłam na spotkaniu zamiast powiedzieć kilka słów natrętowi zaczął przepraszać i wyrywać mi butelkę, żeby szybciej ją zakręcić. Dodam, że agresor nie był adeptem osiedlowej siłowni, tylko zawianym panem po 60., więc nie stanowił zagrożenia fizycznego. Naprawdę potrafię założyć sweter, kiedy mi zimno, nie trzeba mnie o to pytać. Nie umiem za to, podobnie jak wiele dziewczyn, obronić się przed zaczepkami tego typu. Ciapy też tego nie potrafią – konkluduje.
Trzecia grupa singli, którą wyróżniłyśmy w rozmowie, choć miałyśmy problem z jej precyzyjnym zdefiniowaniem, to pozornie normalni faceci z bonusem. Mają jedną lub kilka cech, które wyróżniają ich z tłumu – są towarzyscy, potrafią się ubrać, albo mają ciekawą pasję czy pracę, ale nie otacza ich, jak bon vivantów, akcentowana na każdym kroku „aura zajebistości”. To typ mężczyzny z którym widzi się docelowo większość kobiet. Teoretycznie nie powinni mieć problemów ze związkami. I nie mają, aż do momentu, kiedy okazuje się, że życie we dwójkę odbiega od ich wyobrażeń. Wtedy zaczynają się schody. W słowniku takiego mężczyzny nie występuje słowo „kompromis”.
Marta: To są kolesie, którzy nie potrafią się z nikim układać i uparcie wierzą, że poznają kogoś, kto będzie TAKI JAK TRZEBA, to znaczy dokładnie taki, jak oni sobie to wyobrażają. Jeśli coś im nie odpowiada skreślają znajomość bez większych resentymentów. Wydaje mi się, że to wynika częściowo z tego, że znają swoją wartość i nigdy nie mieli z kobietami problemów. Z drugiej strony nie widzą powtarzającego się w ich życiu schematu – to oni zostawiają kolejne partnerki, kiedy stan miłosnego uniesienia mija i trzeba się dotrzeć w życiu codziennym.
Paulina: Powiedziałabym, że to egoiści, ale to nie takie proste. Ten typ mężczyzny będzie robił pewne rzeczy dla partnerki, no nie wiem, chodził po bułki rano czy odbierał ją z pracy. Tylko, że to będą wyłącznie działania i zachowania, które sam wybierze i uzna za stosowne. Jeśli bardzo zależy ci na czymś, co nie zyska jego aprobaty, bądź pewna, że tego nie dostaniesz, nawet jeśli będzie go to kosztowało niewiele. To w gruncie rzeczy porządny facet, sęk w tym, że uważa się za ważniejszą połowę związku, więc wydaje mu się naturalne, że to on rozdaje karty. Na pewno jest w tym jakiś rys psychopatii. No bo zobacz, mieszkasz z kimś np. rok, a ten ktoś nagle oznajmia, że wasze różnice charakterów są nie do pogodzenia, a kiedy protestujesz okazuje się, że nie ma żadnego „ale”. Powodzenie u kobiet zasila ich wysokie mniemanie o sobie i winduje oczekiwania.
Poza wyróżnieniem powyższych typów dziewczyny dorzucają jeszcze dwie cechy, które charakteryzują wielu samotnych panów. Pierwsza z nich to pracoholizm, który nie sprzyja młodym związkom bez zobowiązań finansowych (nie, żeby sprzyjał tym starszym i ze zobowiązaniami, ale wtedy przynajmniej można go usprawiedliwiać pracą na wspólną przyszłość). Kolejna to nierealistyczne oczekiwania dotyczące wyglądu partnerki. Część mężczyzn zdaje się nie zdawać sobie sprawy, że liczba zjawiskowo pięknych i niesamowicie zgrabnych kobiet jest ograniczona (i to nawet, jeśli na studiach uczyli się o rozkładzie prawdopodobieństwa Gaussa). Z jakiegoś powodu wielu z nich uważa, że pewnego dnia stanie przed nimi dziewczyna o gabarytach Angeliny Jolie i wykrzyknie "mój ci on".
W Polsce kobiety są oceniane przez pryzmat tego jak wyglądają, jak „się prowadzą” i oczywiście czy są w związku. Mężczyzna u boku staje się w ocenie społeczeństwa nie tylko jedynym sposobem na osiągnięcie szczęścia, ale i potwierdzenie wartości kobiety. Wiele dziewczyn wchodzi w związki z facetami, którzy mają naprawdę niewiele do zaoferowania emocjonalnie czy intelektualnie. Byleby tylko z kimś być, jak w piosence Mikromusic. Fraza "stary, ty to się chyba nigdy się nie ożenisz" ma diametralnie inny wydźwięk, niż analogiczne zdanie skierowane do kobiety. Żyjemy w społeczeństwie podwójnych standardów.
Wydaje nam się, że sporo wiemy o ludzkiej psychice. Przecież jesteśmy znakomitymi obserwatorami, kilka razy kupiliśmy „Charaktery” i spędziliśmy pół dnia na forum dotyczącym borderline, po tym jak złośliwa znajoma powiedziała „A myślałaś kiedyś, że nie jesteś wcale nerwowa, tylko masz osobowość pogranicza?”. Być może to dlatego tak szczegółowo i kwieciście potrafimy omawiać cudze życie, dostrzegać przyczyny, przewidywać skutki, ferować wyroki. Robienie klasyfikacji tego typu odbija być może jakiś (dość ograniczony) fragment rzeczywistości. Kociara z doktoratem, na której rodzina już dawno postawiła krzyżyk staropanieństwa może zakochać się jak nastolatka, a bon vivant ustatkować się u boku kobiety, przy której wszystkie wcześniejsze partnerki wydadzą mu się bezbarwnym tłem. Jednak jeśli ciągle trafiamy na beznadziejne przypadki, niezależnie od płci, powinniśmy raczej pochylić się nad sobą, a nie sarkać na zgniłą współczesność. Przyciągamy takich ludzi, na jakich jesteśmy gotowi.