Mariusz Błaszczak ma niesamowity talent do wypowiadania ze śmiertelnie poważną miną wypowiedzi pochopnych i obraźliwych. Stwierdził, że KOD przyszedł na pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" prowokować, a poza tym to "zwolennicy Bieruta i Jaruzelskiego". Na takie wypowiedzi może sobie pozwolić internetowy hejter, ale ministrowi konstytucyjnemu nie przystoją.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości z jednej strony przekonują, że KOD się kończy, a z drugiej atakują go z coraz większą zajadłością. Stają tym samym po stronie narodowców, którzy czują się coraz bardziej pewnie. Widać to doskonale po ataku na KOD podczas państwowego pogrzebu w Gdańsku.
Zdaniem Błaszczaka
– Ci, którzy przyszli z KOD-u, mieli intencję, wszystko na to wskazuje, zakłócić pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" – mówił Mariusz Błaszczak w "Jeden na Jeden" w TVN24. – Wie pan, to jest tak, że są w naszym kraju zwolennicy Bieruta i Jaruzelskiego, no i są zwolennicy ofiar tych ludzi – tłumaczył Błaszczak. – Moim zdaniem to jest prowokacja polityczna, bo tak samo jest w przypadku miesięcznic katastrofy smoleńskiej, kiedy przychodzą demonstranci z KOD-u – mówił.
Minister, podobnie jak prezydent Andrzej Duda, wziął się też za zakłamywanie historii. I to zarówno tej z kilku ostatnich lat, jak i tej bardziej odległej. – Poprzednik prezydenta Dudy był na pogrzebie dyktatora, ostatniego dyktatora Jaruzelskiego, a ten dyktator nie został osądzony – mówił, kiedy Bogdan Rymanowski przypomniał, że poprzedni prezydent także działał na rzecz upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych.
Historia wg Błaszczaka
– Całe przywracanie pamięci o Żołnierzach Wyklętych to zasługa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który ustanowił święto państwowe 1 marca – dodał. Nie pozostaje nic innego jak przypomnieć ministrowi fakty, które przypomnieliśmy prezydentowi Dudzie, pisząc brakujący fragment jego przemówienia.
Później Błaszczak powiedział coś, co można nazwać odbieraniem przeciwnikom politycznym moralnych podstaw do rządzenia, czy wręcz w ogóle do udziału w życiu publicznym. Politycy PiS są w tym mistrzami – nikt tak jak oni nie potrafi używać wielkich kwantyfikatorów typu "zdrada", "hańba" czy "zaprzaństwo".
Inżynieria społeczna
– Uważam, że ta prezydentura to był stracony czas dla Polski. Ewidentne nawiązanie do tego, za czym się KOD opowiada, czyli żeby było tak, jak przez ostatnie osiem lat: nie wiadomo kto jest zdrajcą, nie wiadomo kto jest bohaterem, bo może i zdrajca miał jakieś zasługi. Nie, trzeba budować wspólnotę na fundamencie naszego kodu kulturowego, kodu narodowego – mówił Błaszczak w "Jeden na Jeden".
Po chwili jednak z równie poważną miną zapewniał, że nikogo nie można wyrzucać z narodu. – O co chodzi tym wszystkim, którzy chcą, żeby było jak przez osiem lat? Żeby było pomieszanie wartości, to jest nawet coś więcej. To jest inżynieria społeczna. Oni przecież mówili, że polskość to nienormalność. Oni chcieli stworzyć nowego człowieka. To są wszystko ruchy na miarę totalitaryzmów niemieckiego czy rosyjskiego – mówił. Trudno o bardziej absurdalne słowa.
Majestat ministra
Równie oburzające było szkalowanie Lecha Wałęsy. Oczywiście były prezydent nie jest kryształową postacią, wręcz jest postacią tragiczną. Ale jego błędy nie mogą być podstawą dla dezawuowania jego niewątpliwych zasług. Błaszczak robił to bez mrugnięcia okiem, by chwilę później stwierdzić, że "trzeba budować wspólnotę".
Sam tę wspólnotę burzy, i to od dawna. Niestety teraz robi to jako minister konstytucyjny rządu Rzeczypospolitej Polskiej. I to jest najsmutniejsze.