Niepokorny do bólu, policjant-indywidualista. Janek Fabiańczyk to pierwowzór słynnego Majami z "Pitbulla". Nam opowiada nawet najbardziej szokujące szczegóły życia policji. – Z młodego policjanta zawsze robiło się śmiechy. Pamiętam jak zbierałem z torów swojego pierwszego samobójcę. Odwijałem dokładnie wszystkie jelita i kosteczki. Chłopaki się śmiali, pytając "co ty robisz? Bierzemy ręce, nogi i głowę dla rodziny. To wystarczy..." – mówi w rozmowie z naTemat.
Skąd wzięła się ksywa Majami, bohatera, którego jesteś pierwowzorem w Pitbullu ?
To trochę taki zlepek różnych autentycznych postaci. Na mnie akurat mówili "Coca-cola".
Dlaczego ?
Zawsze z coca-colą chodziłem... Pół na pół rozrobioną. (śmiech)
W pracy piłeś ?
Kupowałem normalną, tylko ona sama później tak jakoś się fermentowała...
Dobrze, porozmawiajmy na poważnie. W tym roku masz aż dwie premiery. Nie tylko trzecią część Pitbulla, Patryka Vegi ale także "Owoce zatrutego drzewa" Patrycjusza Kostyszyna i Kasi Samson.
W szoku jestem, że w wieku 46 lat udało mi się zaliczyć aż dwa filmy. To jest zupełnie coś innego w moim życiu. Zaczęło się wszystko od Patryka. Spotykałem się z nim przy okazji różnych programów. On szybko zauważył, że nie mam zupełnie "spinki". Kamera jest dla mnie jak życie, wypadam przed nią naturalnie.
Ale przyznaje, że zaskoczył mnie tą rolą w " Pitbull. Niebezpieczne kobiety". Zadzwonił, spytał czy bym czegoś w tym filmie nie zagrał. Powiedziałem, że jasne, mogę zagrać. Jak dotarł do mnie scenariusz, okazało się, że to nie epizod, tylko prawdziwa postać. I ciekawa rola, bo gram gangstera z gangu motocyklowego - człowieka z zasadami, który widzi, że jest wykorzystywany przez swoich kolegów i się przeciwko temu buntuje.
Tym razem to fikcja ?
Cały Pitbull to jest sto procent realu. Wszystkie historie oparte są na książce "Złe Psy", czyli rozmów m.in ze mną. Vega potrafi słuchać, wiedział jak z nami rozmawiać. Jego cenną cechą jest umiejętność wyłuskania tego, co jest naprawdę ciekawe. Każda z tych kobiet występująca w najnowszym filmie również ma odpowiednik w rzeczywistym życiu.
U Patryka właściwie nie ma klasycznego scenariusza. Jest tylko szkic, jakaś faza początkowa historii. Przygotowujesz się więc do swojej roli, a tego później podczas kręcenia w ogóle nie ma. Historia ewoluuje dopiero podczas kręcenia zdjęć. Od Patryka usłyszałem tylko: Ty całe życie z gangsterami spędziłeś, to sobie na pewno poradzisz. I rzeczywiście. Nie trzeba było za bardzo grać. W dodatku z wykształcenia jestem humanistą, więc nie miałem problemu z przyswojeniem sobie kwestii.
Co studiowałeś ?
Dziennikarstwo. W moich czasach nie za bardzo było co studiować. Zawsze chodziłem pod prąd, więc wydawało mi się, że dziennikarstwo jest właśnie takie trochę "podprądowe". Miałem nadzieję, że jako dziennikarz będę mógł robić to, co będę chciał, a nie to, co mi będą kazali.
Od razu złapałeś kontakt z Piotrkiem Stramowskim, który zagrał Majami?
Strasznie szybko. Piotrek jest człowiekiem, który natychmiast się uczy. Nie jest aktorskim snobem, który udaje, że wie wszystko. Powiedział mi kiedyś: "Janek, wydawało mi się kiedyś, że grałem męskie sceny, ale dopiero jak zagrałem w "Pitbullu" zobaczyłem jak wygląda prawdziwe życie i jak wyglądają prawdziwi mężczyźni.
Ten pokazany świat nie jest trochę przerysowany ?
Wręcz przeciwnie. Nawet podpowiadałem Patrykowi w kilku scenach, żeby zrobił to jeszcze bardziej realistycznie. Słyszałem: "Janek, to przecież jest tylko film. Ludzie i tak w to wszystko nie uwierzą" (śmiech)
Nigdy nie przeszkadzała ci przeszłość Vegi? Przecież też miał w życiu swoje zakręty np. związane z narkotykami.
Nie. Zawsze miałem do niego szacunek za to, że chciał coś pokazać. Czuło się, że Patryk też nas szanował, chciał przedstawić naszą pracę bez zbędnego koloryzowania.
Jak koledzy podchodzą do Twojej kariery ?
Sympatycznie. Cieszą się, że po latach serialików w takich jak "W11", "Detektywi, czy " Policjantki i Policjanci" wreszcie ktoś pokazuje jak było naprawdę. Wyjątkiem jest oczywiście serial "07 zgłoś się". To był debeściak! To był serial, gdzie grali prawdziwi policjanci. Grupa Dziewulskiego, Misztal i inni.
Zagrałeś też w filmie Patrycjusza Kostyszyna i Kasi Samson.
Scenariusz "Owoce zatrutego drzewa" dostałem od Piotrka Stramowskiego. Poprosił mnie, żebym skonsultował ten tekst. Policja nie jest tam pokazana w dobrym świetle, więc chyba Pat nie miał policjanta, który chciałby to przeczytać... ("Owoce zatrutego drzewa" to niedozwolone przez prawo czynności podejmowane przez służby ścigania, które mają na celu zdobycie dowodów dających podstawę do wszczęcia postępowania karnego przyp. red.)
Historia opisywana w tym filmie wydarzyła się naprawdę. Przeczytałem więc ten scenariusz i na początku wydał mi się trochę zbyt amerykański. Ale za czwartym razem poczułem, że ta historia ma wielką moc. Każdy, kto go zobaczy, na pewno po wyjściu z kina nie pozostanie obojętny. Ludzie pokazani w filmie przez Patrycjusza i Kasię można spotkać wszędzie. Nie tylko w policji, ale także w służbie zdrowia, czy w urzędzie.
Pamiętasz swój pierwszy dzień w policji?
Pamiętam pierwszy dzień na Dworcu Wschodnim. Z młodego policjanta zawsze robiło się śmiechy. Pamiętam jak zbierałem z torów swojego pierwszego samobójcę. Odwijałem dokładnie wszystkie jelita i kosteczki, żeby je jakoś zachować. Starsi chłopaki ze mnie się wtedy śmiali: Co ty robisz: bierzemy tylko ręce, nogi i głowę dla rodziny. To wystarczy. (śmiech)
Przyznasz, że to dość specyficzne poczucie humoru
Ale nie robiło się tego ze złośliwości. Żarty w pracy to normalność. W biurze przypną ci karteczkę do fotela albo coś głupiego zostawią w komputerze. U nas było to trochę inaczej. Im szybciej się tego nauczyłeś, tym lepiej się pracowało.
Ty na ulicy przypominałeś bardziej "Serpico" niż "Brudnego Harrego".
Pracowałem wszędzie. W komisariatach, komendach, przy dochodzeniach i w prewencji. Także jako tajniak. Pracy na ulicy można się szybko nauczyć. To mi się nawet kojarzyło z pracą w filmie. Przecież nie mam żadnego wykształcenia aktorskiego, a wiedziałem jedno – jeśli będę słuchał, to przecież reżyser czy operator chcą dla mnie jak najlepiej. I jest w porządku.
Tak samo było na ulicy. Wiedziałem, że jeśli nie popełnię jakiś błędów, to szybko wtopię się w tłum. Z moim wyglądem to było zresztą bardzo łatwe (śmiech). Zawsze jak była jakaś selekcja do lokali, to ja tam nigdy nie wchodziłem. Pamiętam jak zacząłem pracę na dworcu. Byłem wtedy "operacyjniakiem". Wchodzę na peron, podchodzi do mnie facet i mówi: "Młody, zawijaj się stąd szybko. Dzisiaj roboty tu nie będzie, ma być nalot z "Mostowskich" (komenda w Warszawie – red.) (śmiech)
Irokeza zapuściłeś z wewnętrznej potrzeby, czy przydawał ci się w pracy ?
Z potrzeby. Kiedyś byłem punkiem, nosiłem dready, miałem tatuaże. Zawsze we mnie była potrzeba buntu.
Ale w policji to raczej nie ma za dużo przestrzeni do buntowania się ?
Ale mój sposób myślenia się przydawał. Jak masz wygląd człowieka, z którym byś nie chciał jechać jedną windą, to znaczy, że gangsterzy też cię przyjmą. Ja o wiele bardziej wolałam pracę na ulicy od tej zza biurka. Ale na ulicy czułem bardziej niemoc tego, co robiłem. Widziałem, jak gangusy, których zawijałem, szybciej znajdowali się na wolności, niż ja wychodziłem z sądu. To było frustrujące. To mnie wkur...
Wkurzasz się jak widzisz chodzących po ulicy byłych członków "Pruszkowa"?
Już mi przeszło. Mówię o sytuacjach, kiedy to odbywało się z dnia na dzień. Zamykałem gościa, wiozę go do prokuratury, ma przedstawiany zarzut i zanim wygrzebię się z papierologii on już jest z powrotem na wolności.
Bo miał dobrego prawnika ?
Bo miał dobre układy. I dobrego prawnika. Zamykało się tak zwanych AK, czyli " a kura, a kaczka", a ci prawdziwi bandyci wychodzili. Dlatego to mnie tak bardzo wk... wtedy.
Dzisiaj "Masa" na przykład ma swój kanał na YouTubie, kilka bestsellerów na koncie. Inni też chcą pisać książki.
To zrobiło się modne. Nie czytałem żadnych książek Jarka. On z pewnością ma wiedzę na ten temat. I chce na niej zarabiać.
Mówisz o nim tak, jakbyście się dobrze znali.
Swego czasu były spięcia między nami. Cóż, Jarek znalazł sobie sposób na życie. Stał się "gangsterem celebrytą". Wszyscy gangsterzy chcą teraz pisać książki. Czekam tylko na książkę "Bajbusa" (skruszony gangster z Mokotowa – red.), to by było na pewno ciekawa pozycja..
Problem z książkami gangsterów jest jeden: w pewnym momencie oni nie wiedzą kim chcą naprawdę być. Czy chcą być gangsterami, czy chcą się w tych książkach wybielać. Ja uważam, że bardziej uczciwe jest napisanie, że robiło się gangsterkę. A na razie powstają książki w rodzaju: "Ja to tylko widziałem, byłem obok, to nie ja.."
Miałem okazję rozmawiać ze "Sproketem", byłym gangsterem, który teraz chciałby prowadzić normalne życie. Twierdzi, że trudno to zrobić.
"Sproketowi" akurat zdjęto status świadka koronnego i on bał się o swoje życie i życie matki. Ale prawda jest taka, że jeśli ktoś uprawiał gangsterkę przez całe życie, to raczej trudno mu się przestawić na normalne tryby. Nie ma tutaj jakieś czerwonej kreski po tytułem: "Kiedyś byłem zły, od dzisiaj będę dobry". Przeszłość zawsze będzie dochodzić do głosu i różne przyzwyczajenia. No nie wyobrażam sobie Sproketa, czy któregoś z byłych gangusów, jak idzie do zwykłej ośmiogodzinnej pracy, na przykład w magazynie w Tesco.. "Sproket" akurat jest inteligentnym człowiekiem, wielu z nich to byli dość bystrzy ludzie. Dlatego udało im się przeżyć.
Ciekawe jest przenikanie się świata policji i przestępców.
W pierwszym "Pitbullu" pada zdanie o "barykadzie", o dwóch stronach, po której stoi policja i bandyci. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak barykada. Linia oddzielająca oba światy nie istnieje. Czasami, że być skutecznym należy stosować także metody gangsterskie. Z moich doświadczeń z gangusami nauczyłem się jednej rzeczy: przede wszystkim oni nie lubią rozmawiać z "pizdami".
Jak sobie z tym radziłeś ?
Oni szanują ludzi twardych. Jeśli raz im się ustąpiło, to będzie się ustępować cały czas. Jeśli obracasz się w świecie przemocy, to nie możesz stosować metod ministranta. To nie przyniesie żadnego skutku. Wielokrotnie zarzucano mi, że w pracy stosowałem bluzgi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy podchodzę do małolatów na ulicy i mówię do nich: "Panowie, bardzo was przepraszam, ale chciałbym zobaczyć wasze dowodziki" lub "czy moglibyście być troszeńkę ciszej."
Z takimi trzeba postępować krótko. Musisz być twardy i pamiętać o swoim bezpieczeństwie. Mówiąc inaczej: "o swojej dupie". Oczywiście nie każdy jest gangsterem, czasami wygląd potrafi zmylić niesamowicie. Tych wszystkich rzeczy uczysz się dopiero po latach pracy.
Mówisz o ulicy czy śledztwie ?
Mówię o ulicy. Dochodzenie, śledztwo to już jest psychologia. Wtedy trzeba mieć jakiegoś asa w rękawie. Na każdego działa co innego. Czasami gra się rodziną, innego pytasz czy "chce robić karierę w kryminale, wyłapać "piętnastaka". Ale trafiają się też tacy, z którymi można rozmawiać zupełnie normalnie.
Dlaczego lata 90-te i walka policji z gangsterami wciąż budzą takie emocje ?
To był najbardziej burzliwy czas. Policja raczkowała, nie było sprzętu, nie było metod, komputerów. Wszystko robiliśmy ręcznie. A oni byli bardzo dobrze przygotowani. O wiele lepiej niż policja. Demokracja też wtedy dopiero się kształtowała, łatwo było wywierać wpływ na ludzi u władzy. Wszystko było powiązanie. To tego dochodziła duża brutalność.
Dzisiejsi gangsterzy to raczej bandyci w białych rękawiczkach od wyłudzania VAT-u, czy handlowania prochami. Wtedy większość akcji opierała się na brutalności: uprowadzeniach, wymuszeniach, zabójstwach. Po mieście krążyły sępy, które tylko czekały, żeby kogoś dopaść i sponiewierać. Gangsterzy mieli nieograniczony dostęp do broni. Były magazyny wojskowe, które były studnią bez dna. Przestępcy mieli naprawdę duże pieniądze, bo można była naprawdę na wszystkim zarobić. Tiry, agencje towarzyskie – to wszystko było dla nich kopalnią złota.
I sami policjanci, których łatwo można było kupić.
Tak. Zapominali, że jak raz wzięli pieniądze, to z tego układu nie można się było wyplątać. Większość nieudanych akcji było właśnie związanych z takimi kretami. Lata 90-te były bardzo kolorowe życiowo. Zamachy, wykonywanie wyroków – tak jakby sobie szedł na strzelnice. Wszystko było bardzo rzeczywiste.
Mówi się, że gangsterzy lat 90-tych kierowali się również zasadami.
To nie było tak do końca. Przecież bywały zamachy na szefów i to nie miało zbyt wiele wspólnego z etyką. Może to obowiązywało starych gangsterów, tych z lat 70-tych. Ale te młode wilki to żadnej etyki nie miały. Z drugiej strony, teraz jak się zamknie takiego delikwenta, to on od razu pyta o "koronkę", czyli świadka koronnego. Chce się dogadać. W latach 90-tych takie "konfiturki" były od razu eliminowane. Żyło się szybko i krótko.
Wierzyłeś, że w pojedynkę można było z nimi wygrać?
Na początku tak. Po dwóch latach przekonałem się, że to nie jest takie łatwe. Możesz być niesamowitym idealistą, ale z wiatrakami nie wygrasz. Trzeba było po prostu robić swoje. I robiłem to nadal, tylko już bez tego hurraoptymizmu. Na początku czułem, że każdy zatrzymany przestępca to był mój sukces, zrobiłem coś dobrego, facet odsiedzi swoje w kryminale. I wcale tak nie było.
Przeczytałem z Tobą kilka wywiadów. Mówiłeś tam rzeczy dość kontrowersyjne jak na policjanta.
Mówiłem tylko jak było. Wtedy o nas nikt nie dbał. Byliśmy piątym kołem u wozu, chłopcami do bicia. Jak chcesz kogoś kopnąć bez konsekwencji, to najlepiej "psa". Z policjanta najłatwiej zrobić kozła ofiarnego.
Dlaczego tak jest ?
Powiem teraz o czasach współczesnych. Zobacz każdy ma telefon komórkowy, każdy może nagrywać. W internecie krąży mnóstwo jakiś śmiesznych filmików z interwencji. Wiadomo przecież, że nie jest to cały materiał. Tylko urywki, zawsze pokazujące brutalność policji. Przykład: zamieszki we Wrocławiu, czy w Białymstoku. Przypomnę tylko sytuacje z Wiplerem, który się uważał za poszkodowanego, a teraz okazuje się, że jednak był winny. Zawsze jest taka tendencja: winna jest policja i nawet jeśli to później okazuje się nieprawdą, to zapamiętuje się pierwszy komunikat.
Dużo też mówiłeś o alkoholu w policji.
Jeszcze raz powtórzę. O nas nigdy nikt nie dbał. Nie było psychologów: pokaż mi policjanta, który dobrowolnie pójdzie do psychologa. Więc zawsze była ta gorzała. Tylko kiedyś między kolegami z pracy była prawdziwa więź. Siedziało się przy alkoholu, rozmawiało się o swoich problemach. To z kolegą rozmawiałeś o tym: co tam w domu, jak się dzieci uczą. Schodziłeś po "dobówce" i zawsze znalazłeś chwilę na rozmowę z kolegą. Dzisiaj tego po prostu nie ma.
Nie miałeś nigdy dosyć takiego życia?
Każdy z nas żył pracą, a pracy było bardzo dużo. Dlatego porozpadały nam się związki, pokrzywdzone były głównie nasze rodziny. Żeby te wszystkie problemy odreagować, mówiąc brutalnie: człowiek chlał. Alkohol dawał zapomnienie, pozwalał patrzyć na kolejnego trupa jak coś zupełnie naturalnego.
Znieczulica
Tak. Ale to, co mnie najbardziej bolało, to jednak brak dobrych przełożonych w policji. Ja może miałem trzech takich naprawdę dobrych fachowców, do których mogłem pójść ze swoim problemem i wiedziałem, że nie zostanę pozostawiony sam sobie. Taki trochę jak postać odgrywana przez Andrzeja Grabowskiego w "Pitbullu". Ojciec, który potrafi zganić, ale także pochwalić.
Byłeś wściekły kiedy cię przenieśli do Chełma?
Zawsze czuje się żal.
Przesadziłeś? Przeczytałem, że podczas zatrzymania przyłożyłeś pistolet do głowy, a później strzeliłeś jeszcze w powietrze.
Ale nie uważam, żebym przesadził. Zawsze robiłem wszystko, co jest współmierne do okoliczności. Osiągnąłem wtedy swój cel w dochodzeniu. Ale przełożony nie chciał nadstawiać za mnie dupy i wolał znaleźć kozła ofiarnego. Moglibyśmy w tym siedzieć we dwóch, ale łatwiej było spuścić mnie w kiblu.
Jak wyglądało później twoje życie ?
Przeniesiono mnie do patrolówki, do Chełma. To była tragedia. Chyba nie mam ochoty o tym gadać.
Poczułeś się jak na zsyłce, czy przyjęli cię tam jak bohatera z Warszawy, który walczył z mafią?
Jaki bohater? Byłem "Warszawiak" i tyle. Nie było już żadnej więzi. Ale wiesz... jak idziesz do jednostki, gdzie w twoim wydziale na sto osób jeden ma wykształcenie wyższe, pięciu ma średnie, dwudziestu zawodowe, a reszta podstawowe... Ciężko się było z tymi ludźmi dogadać. Ponadto wkładasz do pracy mundur, to już jest zupełnie co innego.
Mundur ci przeszkadzał ?
Przeszkadzał. Do tej pory nie chodziłem w mundurze. Teraz musiałem sobie cały czas przypominać, że ten mundur mam na sobie. A ponadto – robisz to, co ci każą i to wszystko.
Co teraz robisz zawodowo ?
Nic nie robię.
Nie masz emerytury ?
Nie dostaje się emerytury kiedy masz w papierach "przekroczenie uprawnień służbowych".
Uważasz, że policja powinna mieć większe uprawnienia?
Oczywiście grozi to stworzeniem państwa policyjnego, ale obecnie jest zbyt duża nagonka na nas. Chłopaki boją się strzelać, bo później masz milion postępowań sprawdzających. Może uprawnienia nie powinny być zwiększone, ale należałoby policje chyba mniej rozliczać z tego wszystkiego. Ja rozumiem, że kiedy strzela policjant i ginie jakiś człowiek, to postępowanie musi być przeprowadzone.
Ale u nas postępowanie jest tak przeprowadzane, że policjant był winny. Dlatego dzisiaj bardzo mi się podoba komendant Szymczak, który już dwukrotnie postawił się ostro ministrowi i wziął w obronę policjanta. Tak jak było w Gdańsku przy sprawie zatrzymania córki radnej.
Co ci się jeszcze nie podoba we współczesnej policji?
Dawniej byliśmy pewni, że policjantem jest się przez całe życie i jeden dzień dłużej. Dla nas to była służba, powołanie. Teraz ci policjanci idą do tej pracy tylko, żeby mieć stabilizację finansową. Jednocześnie szukają innego zajęcia. W moich czasach policjanci zarabiali więcej niż urzędnicy. Teraz uposażenie jest rzędu: dwóch tysięcy. Wyobrażam sobie, że tacy policjanci siedzą ze swoimi kolegami, korposzczurkami i słuchają: "Zobacz, ja zarabiam 6 tys. i wracam do domu po ośmiu godzinach. A ty co: każdy chu.. cię może nazwać, szarpiesz się z tymi śmierdzącymi nurkami, w twarz ci plują. To wszystko chcesz robić za dwa trzysta?" Dlatego przewiduje, że z policji będą ludzie masowo odchodzić.
Odnalazłbyś się w dzisiejszych czasach ?
Widzę jak wygląda selekcja na policjantów. Preferowane są osoby, które nie myślą samodzielnie. Masz klapeczki na oczach i statystyki. Model indywidualisty w dzisiejszych czasach nie przejdzie. W dzisiejszej policji nie ma miejsce na Brudnego Harrego, czy mnie. Ostatnio kolega mi mówił, że zaczynają wspominać czasy, kiedy ja pracowałem na ulicy. Wolę chyba, żeby o nas zapomnieli.