
Reklama.
Jeszcze po godzinie 19 nazwisko Bartłomieja Misiewicza było widoczne na stronie internetowej PGZ w zakładce "Ludzie". Teraz na próżno szukać go w składzie Rady Nadzorczej. Jak podaje "Super Express", Misiewicz został odwołany.
A tyle zachodu kosztowało powołanie młodego rzecznika MON w skład Rady Nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Specjalnie dla niego pod koniec sierpnia zmieniono statut PGZ. Uchwalono, że członek Rady nie musi zdawać specjalnego egzaminu i nie musi mieć wyższego wykształcenia. Bo Misiewicz dopiero jest w trakcie robienia licencjatu.
Jego szef Antoni Macierewicz pytany, czy nie przeszkadza mu brak kompetencji Misiewicza, odpowiadał wówczas wprost, że dla niego najistotniejsze jest co innego, choćby lojalność, czy decyzyjność. Czyżby jednak czegoś zabrakło bliskiemu współpracownikowi ministra? Tak bliskiemu, że jeszcze w sierpniu odznaczył go Złotym Medalem Za Zasługi Dla Obronności Kraju? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że w poniedziałek zaczęły się jego kłopoty. To wtedy w "Newsweeku" ukazał się artykuł "Człowiek z aronii", w którym zasugerowano, że Misiewicz werbował do koalicji radnych PO z Bełchatowa, proponując im stanowiska w państwowej spółce.
Jak pisaliśmy, po tym tekście Misiewicz wystąpił o zawieszenie go w obowiązkach rzecznika MON oraz szefa gabinetu politycznego ministra obrony. Antoni Macierewicz do tej prośby się przychylił, choć od razu zapowiedział, że "oczekuje dowodów" od osób szkalujących dobre imię Misiewicza. On sam natomiast pogroził "Newsweekowi" pozwem.
źródło: "Super Express"
źródło: "Super Express"
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl