
Raz po raz w różnych miejscach kraju wybuchają konflikty związane z sąsiedztwem Romów. Rok temu "Dziennik Wschodni" opisywał sytuację w Puławach w tamtejszych blokach komunalnych. Polacy skarżyli się na to, że romskie dzieci biją polskie dzieci, że Romowie dewastują budynki, że wciąż sypią się wyzwiska. Romowie odpowiadali, że zarzuty są wyssane z palca i oskarżali Polaków o rasizm.
Jednak to, co działo się w Puławach to i tak nic w porównaniu z tym, z czym od lat mierzy się samorząd gminy Łącko pod Nowym Sączem. We wsi Mieszkowice mieszka około 200 Romów. Sami jakiś czas temu przyznawali, że pracę mają wśród nich 2 osoby. Żyją głównie z zasiłków. Z kradzieży też. Dwa lata temu pisaliśmy o tym, jak romskie dziecko położyło się na drodze, aby zatrzymać orszak weselny przejeżdżający obok wioski. Romowie zażądali haraczu, próbowali dobrać się do bagażnika ze ślubnymi prezentami. Skończyło się bijatyką. Pół roku wcześniej cała wioska napadła na vana z robotnikami.
Z pieniędzy z rządowego "Programu integracji społeczności romskiej w Polsce na lata 2014-2020” władze Limanowej kupiły w Czchowie duży dom. Dlatego, że ich dotychczasowy nie nadawał się już do użytku - takie jest oficjalne wyjaśnienie. Romscy lokatorzy na przeprowadzkę się zgodzili. Podpisali nawet pismo w obecności notariusza. Ale - jak twierdzą - stało się to pod przymusem. – Władze straszyły nas, że przyjedzie koparka i zacznie wyburzanie. Odetną prąd i wodę. Myśleliśmy, że nie będziemy mieli gdzie się podziać. Pod taką presją podpisaliśmy zgodę na wysiedlenie. Przymuszono nas do tej umowy – mówił "Gazecie Wyborczej" Rafał Murkowski, jeden z lokatorów, których władze Limanowej chcą przesiedlić.
Władze Czchowa tłumaczą, że nie chcą przyjąć Romów dla dobra samych Romów. Mieszkańcy miasteczka grożą bowiem linczem. – Może dojść do agresji i aktów przemocy – tłumaczył w "Gazecie Krakowskiej" burmistrz Marek Chudoba. Burmistrz wie, co mówi - dostał od mieszkańców protest przeciwko osiedlaniu Romów w miasteczku, podpisało się pod nim tysiąc osób.
Takie rozstrzygnięcie może dać zielone światło wszystkim samorządom dla podrzucania problemów do sąsiednich gmin. Każdy będzie mógł u sąsiada urządzić slumsy czy wysypisko śmieci.
Mamy do czynienia z ofiarami konfliktu, który trwa od lat i którego nikt nie potrafił lub nie chciał rozwiązać. Na to nakłada się populizm lokalnych władz. Bo przecież burmistrz Limanowej zdaje sobie sprawę, że zyska zwolenników, jeśli wyrzuci z miasta romską rodzinę. Z drugiej strony - w Czchowie mieszkańcy też będą kibicować burmistrzowi, jeśli zrobi wszystko, aby tych Romów nie przyjąć. A oni jak mają się zachować? Gdzie mają się podziać? Nie lubię tego przysłowia, ale ono niestety znów się sprawdza: "kowal zawinił, a Cygana powiesili". Jeśli jest jakaś rodzina, która np. hałasuje, to są środki prawne, aby sobie z tym poradzić. Na pewno rozwiązaniem nie jest "przesiedlenie".
To nie jedyny taki przypadek z przenoszeniem romskich rodzin z gminy do gminy. Wójt gminy Chełmiec kupił niedawno mieszkanie Romce z trojgiem dzieci. Niedaleko, ale poza swoją gminą - w Nowym Sączu. Pieniądze na to wziął również z rządowego programu. Sąsiedzi Romki z Chełmca mówią o niej w samych superlatywach. Ale w nowym miejscu nie przyjęto jej z otwartymi ramionami. Kobieta ma zamieszkać na nowosądeckim osiedlu Wólki. – To zamożna enklawa spokoju – mówił w "Gazecie Krakowskiej" przewodniczący zarządu osiedla Stanisław Motyka i jest oburzony, że nikt z mieszkańcami nie konsultował, czy chcą mieć sąsiadkę - Romkę.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl