Strefa kibica: przyjść, uchlać się i może obejrzeć mecz. "Sfrustrowane narody tak odreagowują"
Michał Mańkowski
15 czerwca 2012, 13:53·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 czerwca 2012, 13:53
Strefy kibica zbudowane z okazji Euro 2012 są rozrzucone po całym kraju i robią prawdziwą furorę. Atmosfera jest niesamowita, w wielu przypadkach zbliżona do emocji przeżywanych na stadionie, a czasami można pokusić się o stwierdzenie, że nawet lepsza. Niestety, niektórym udziela się ona tak bardzo, że w typowo polski sposób Euro świętują alkoholem. W efekcie nie trzeba długo szukać, żeby w strefach i okolicach obserwować zataczające się i nieskażone trzeźwością twarze. Przeważnie jeszcze kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem w dniu meczu. Smutne.
Reklama.
Mistrzostwa Europy świętujemy już dokładnie od tygodnia. I świętujemy jest słowem jak najbardziej odpowiednim. Polskich piłkarzy dopingują wszyscy: młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety. W domu, w pracy, w pubie, na stadionie czy wreszcie wspólnie w strefie kibica. Od dnia jej otwarcia, czyli czwartku poprzedzającego początek turnieju, byłem tam niezliczoną ilość razy. Zwłaszcza wtedy, gdy grają Polacy.
Jest super, ale...
Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że w strefie jest niesamowicie. Po meczu otwarcia obejrzanym wspólnie z kilkudziesięcioma tysiącami kibiców nie miałem nawet ochoty pojawić się na stadionie podczas spotkania z Rosjanami. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką atmosferą. A gol dla polskiej drużyny? Poezja. Dziesiątki tysięcy ludzi w każdym wieku skaczących i drących się z radości w niebo głosy. Przy poniższym filmiku stwierdzenie, które kiedyś przeczytałem w internecie - można znęcać się przyciskiem replay - pasuje idealnie.
Kilkanaście minut wcześniej wszyscy razem śpiewają hymn, machają rękami, razem skaczą, w euforii po bramce nawet się przytulają - po prostu dobrze się bawią. Telebimy widać z daleka, nie trzeba pchać się pod samą scenę. Fakt, może być trochę niewygodnie, a niekończące się kolejki na lożę irytują, ale jest to do zniesienia. Jest jednak jedno ale...
Mecz w wódkę
Wszystko to psują pewne żałosne obrazki. Nie, nie chodzi o lejących się kilkanaście metrów obok kiboli, bo to już temat rzeka. Wystarczy przespacerować się wokół strefy kibica, żeby zobaczyć masę Polaków uprawiających swoje ulubione hobby - chlanie na umór. Tak, chlanie, bo piją ci, którzy robią to faktycznie dla przyjemności - piwko, dwa, trzy przy meczu. A niestety, nie trzeba długo szukać, żeby zobaczyć - lekko mówiąc - nieskażone trzeźwością twarze. I chodzi tu o zwykłych, młodych ludzi.
To takie typowo polskie, wielka impreza w plenerze, więc trzeba w siebie jak najwięcej wlać. I wlewają, piwo, wino, wódkę. Mecz? Jaki mecz?! Pijemy! Można mieć wrażenie, że sama piłka nożna schodzi na drugi plan, podobnie jak w przypadku kiboli. A potem chodzą, a raczej się zataczają. Przezornie pod strefę przychodzą kilka godzin wcześniej, żeby kilka metrów od bramek wejściowych wypić tańszym kosztem (to akurat rozsądne, bo ceny w strefie nie zachęcają).
Do środka często jednak nie docierają. Stewardzi na szczęście tych bardziej podpitych nie wpuszczają - widziałem na własne oczy. Inni nie podejdą nawet stewardów, bo nie są w stanie zmieścić się w metrową bramkę. O bójkach i wandalizmie z tym związanym wspominać już nie trzeba.
Pijackie przyśpiewki
Niektórym coś tam jeszcze świta, że ktoś i gdzieś gra jakiś mecz. Dzięki temu to tu, to tam daje się słyszeć przepite i żałosne wycie: pooolskaaa biaaałooo-czeerwoooni i jakże heroiczne: ktooo wygraaa meeecz?! Polska!
Okrzyki do walki raczej nie zachęcają. Nie zdziwiłoby, gdyby piłkarze po takim czymś strzelili samobója. Podobnych "kibiców" nie brakuje też w strefie. Ci rozgrywają to jednak taktycznie, bo wchodzą lekko podpici i "dowalają" się w środku. To jednak trochę kosztuje, bo 3,5-procentowe piwo kosztuje 8 złotych.
"Melanżujemy trzeci dzień"
A jestem pewien, że są i przypadki, które w ogóle zapominają o tym, że tego wieczoru Polacy grają mecz. Wtorek, spotkanie z Rosją rozpoczyna się o 20.45. W centrum jestem już o 17. Koło metra przechodzi dwójka młodych mężczyzn w stanie bardziej niż wskazującym. Nawet strażnicy miejscy skwitowali między sobą, że ci panowie meczu chyba dziś nie obejrzą.
Godzina później, podobnie jak wielu normalnych kibiców pijemy piwo pod strefą (jedno, nie dziesięć), ukradkiem patrząc na pierwszy mecz. Chwiejnym krokiem podchodzi na oko 25-letni chłopak i w charakterystyczna sposób zaciąga: - Eeeeej panowie, przyjechaliśmy z kolegami ze Szczecina. Trzeci dzień już melanżujemy, nie odpuszczamy. Dorzućcie się kilka złotych na wódeczkę, bo brakuje, a dzisiaj mecz to nie wypada nie wypić - słyszymy. Co jakiś czas obok przewijają się podobni "podróżnicy".
Jaki kraj, taki sposób relaksu
- Ci ludzie odreagowują przy każdej okazji, która pozwala im się rozluźnić, poczuć swobodnie. Robią to w masie, grupie, więc czują się silniejsi, mniej odpowiedzialni, bardziej anonimowi. Sfrustrowane narody bardziej odreagowują, więc po prostu chleją - mówi naTemat profesor Krzysztof Wielecki, socjolog.
Nie dotyczy to jednak jedynie Polaków, bo według naszego rozmówcy przy takiej okazji w każdym narodzie zdarzy się pijaństwo. - W Polsce niestety jest taka ciekawa kategoria kibicowania, która meczem wcale się nie interesuje, bo przez te 90 minut jest prawie nieprzytomna. Szukają społecznie akceptowanej okazji, żeby całkowicie się znieczulić. Potem w opowieściach chwalą się, kto ile wypił, komu kiedy urwał się film. To są ludzie, którzy często bardzo cierpią, a potem przy takich okazjach wychodzi im to na wierzch - dodaje socjolog.
Strefa trzeźwości nieoblegana
Nie jest jednak tak tragicznie, bo tę tendencję da się zmienić. - Społeczeństwa, które są mniej sfrustrowane, czują, że mają jakąś przyszłość. Mają mniejszy poziom stresu i nerwic, więc społeczeństwo robi się bardziej kulturalne i cywilizowane. A co za tym idzie odreagowują w bardziej cywilizowanych formach. Polacy niestety tacy nie są - kwituje profesor Wielecki.
Na taką okoliczność przygotowały się władze miast-gospodarzy, które stworzyły strefy trzeźwości. To taka polowa izba wytrzeźwień, do których trafiają kibice, które o własnych nogach nie będą w stanie wrócić do domu.
- To nie jest tak, że pod przymusem można zostać tam zawiezionym przez odpowiednie służby. Nikogo na siłę się tam nie wsadza. Proponujemy to tym, którzy nazwijmy to przesadzili trochę z piciem lub czują się troszkę gorzej w kontekście alkoholu - mówi naTemat rzecznik prasowy warszawskiego ratusza, Bartosz Milczarczyk i jednocześnie zapewnia, że w stolicy obłożenie nie jet duże. - Mamy tam 45 miejsc, a w ciągu tygodnia turnieju trafiło tam tylko 47 osób, więc jak widać są to naprawdę niewielkie liczby - dodaje.