Funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu mają problemy z prawem. Prokuratura Rejonowa w Sejnach w woj. podlaskim wszczęła właśnie śledztwo w sprawie dwóch "borowików", którzy będąc pod wpływem alkoholu rozbili służbowe auto w okolicach prezydenckiej posiadłości w Budzie Ruskiej. To jednak nie pierwszy raz, gdy oficerowie tej elitarnej służby przynoszą jej taki wstyd. Czas przyjrzeć się temu, co dzieje się w BOR?
Ostatnia wpadka borowców miała miejsce nocą 5 czerwca. W okolicach podlaskiej Budy Ruskiej, gdzie prezydent Bronisław Komorowski ma swoją prywatną posiadłość, rozbili należące do Biura Ochrony Rządu auto uderzając nim w drzewo. Co gorsza, do wypadku doprowadzili będąc pod wpływem alkoholu. Dlaczego prokuratura zajęła się także pasażerem? Bo funkcjonariusze nie chcą powiedzieć, który z nich prowadził auto. To będą musieli ustalić śledczy. Dziś wiedzą tylko, że pijani byli obaj.
Incydent z udziałem borowców odpowiedzialnych za ochronę głowy państwa najmocniej zaniepokoił posła Jarosława Zielińskiego z PiS. Zastępca przewodniczącego sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych zwrócił się ze specjalnym listem do szefa MSW Jacka Cichockiego, by ten w trybie pilnym wszczął w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Poseł Zieliński pyta, jak to możliwe, że funkcjonariusze pili na służbie, a auto BOR używali po pracy.
Zbulwersowanie posła PiS nie dziwi, szczególnie, że to w ostatnim czasie kolejny przypadek, gdy ludzie służący w BOR nie przynoszą chluby tej formacji. Gdy papież Benedykt XVI po raz pierwszy udał się z pielgrzymką do Polski, choć nic poważnego się w tym czasie nie stało, zabezpieczenie tego wydarzenia kosztowało podatników dodatkowe 600 tys. zł. Tyle kosztowało rozbite przez jednego z kierowców BOR bmw x5. Rozbite nie podczas akcji, a kręcenia bączków i palenia gumy na jasnogórskim parkingu. Kierowca, który miał w Częstochowie pilnować bezpieczeństwa papieża, w wolnej chwili postanowił bowiem popisać się przed kolegami umiejętnościami. Przecenił je i dachował.
Samowolka
Nie do końca jasne były też okoliczności tragicznego w skutkach wypadku auta BOR koło Jedwabna. Zginął w nim osobisty ochroniarz gen. Wojciecha Jaruzelskiego i pracownik wojskowego ośrodka rekreacyjnego, w którym przebywał wówczas generał. W BOR nie mieli pojęcia, ani jak doszło do wypadku, ani nawet skąd ich auto w ogóle znalazło się w tamtym miejscu. - Osoba, którą ochraniał funkcjonariusz BOR, była w ośrodku, więc i oficer też tam powinien być. Nie mam informacji dlaczego wyjechał z kimś z ośrodka i dokąd jechali - przyznawał szczerze rzecznik BOR w rozmowie z portalem Gazeta.pl.
Ostatnio coraz częściej mówi się także, że samowolka panuje wśród funkcjonariuszy BOR, którzy służą zagranicą na placówkach wojennych. Wśród ochroniarzy odpowiedzialnych za bezpieczeństwo VIP-ów w Kabulu codziennością jest podobno przyjmowanie sterydów, by szybko uzyskać lub utrzymać atletyczną sylwetkę w trudnych warunkach. Do tego dochodzi niezdrowy tryb życia i brak dyscypliny. W efekcie wielu funkcjonariuszy wraca do kraju ponieważ zrujnowane zdrowie nie pozwala im na dalszą służbę. Gdy prasa ujawniła te fakty, jeden z byłych dowódców BOR nawoływał, by do Biura wkroczyła z kontrolą Najwyższa Izba Kontroli.
Najnowszymi doniesieniami wskazującymi na niskie morale w BOR, ani poprzednimi przypadkami tego typu, nie jest specjalnie zdziwiony poseł Ireneusz Raś z PO, który w Sejmie zasiada w komisji administracji i spraw wewnętrznych. - Nie znam okoliczności tego ostatniego zdarzenia, więc nieco trudno mi je komentować. Trzeba przyznać jednak, że to są przypadki, w których funkcjonariusze popełniają przestępstwo i odpowiadają nie tylko karnie, ale i dyscyplinarnie. Takie zdarzenia mają natomiast miejsce na całym świecie, choć nie powinno do nich dochodzić. Jednak nie wszyscy są zawsze wystarczająco odpowiedzialni. Takie jest życie - ocenia poseł.
"To się zdarza na całym świecie"
I ma poniekąd rację. Ostatnio najgłośniej zrobiło się o wybrykach agentów amerykańskiej Secret Service, którzy będą u boku prezydenta Baracka Obamy goszczącego z wizytą w Kolumbii sporo czasu poświęcali na chwile przyjemności z tamtejszymi prostytutkami. Gdy sprawa wyszła na jaw, natychmiast odesłano ich do kraju, a ostatecznie skandal z udziałem prezydenckiej ochrony znalazł finał przed Kongresem. Ireneusz Raś przypomina jednak, że tam skandaliczne było przede wszystkim to, iż byli to ludzie z bezpośredniej ochrony Obamy. - Ochroniarze Secret Service byli w najbliższym otoczeniu prezydenta Stanów Zjednoczonych. A w tym przypadku funkcjonariusze BOR, jak rozumiem, nie zajmowali się bezpośredni ochroną prezydenta - stwierdza polityk.
- Nie chciałbym jednak takich rzeczy bagatelizować i uważam, że trzeba wyciągać poważne konsekwencje - dodaje. Odrzucając jednocześnie wątpliwości o nastroje w BOR. - Nie sądzę, że istnieje problem z dyscypliną w całej tej służbie. To po prostu brak odpowiedzialności i profesjonalizmu ze strony konkretnych osób. Ale, jak już wspomniałem, takie zdarzenia mają miejsce na całym świecie i wymagają przede wszystkim surowego karania winnych - ocenia poseł PO. - W każdym środowisku, czy grupie zawodowej zdarzają się czarne owce. Sądzę jednak, że BOR poradzą sobie z rozwiązaniem tej sprawy. My możemy jedynie pytać, jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte w stosunku do tych funkcjonariuszy, którzy złamali prawo. Ja mam jednak zaufanie do szefa BOR - podsumowuje.