To przejęzyczenie podczas sobotniej manifestacji pod Sejmem mogło nadszarpnąć jej wizerunek – internet i politycy różnych opcji od soboty kpią z niej przecież niemiłosiernie. Że w skali wpadek pobiła Petru, że idiotka, która nieźle się skompromitowała. Ale Joanna Scheuring-Wielgus mówi, że po niej to spływa. Ona idzie dalej, ma cel, uwzięła się i dopnie swego. Wyrasta przy tym na coraz bardziej wyrazistą twarz Nowoczesnej. Śmiech śmiechem, ale coraz częściej widzimy polityka, z którym jeszcze będą musieli się liczyć.
Tym okrzykiem: "Dość dyktatury kobiet!" wywołała lawinę hejtu, w niektórych miejscach w sieci szyderstwom nie było końca. Pół Polski się z niej śmiało, wyszło zabawnie, nawet komicznie. Zwyczajny lapsus. Ona mówi, że w pierwszej chwili nawet go nie zauważyła. Ale to wystarczyło.
- Spływa to po mnie. Ja się nawet cieszę, że mam takie wpadki, a nie pokazywanie środkowego palca na sali sejmowej. Jeśli się przejęzyczę, coś mi się nie uda, to pokazuję, że jestem kompletnie normalna. Że my, posłowie, nie jesteśmy monarchami, nie nosimy koron, nie dzierżymy berła – mówi w rozmowie z naTemat.
Zawsze w biegu
Dla jednych dziwna, dla innych śmieszna, jeszcze dla innych coraz poważniejszy gracz. Mimo wpadek, jakie w Nowoczesnej zdarzają się w wyjątkowej skali. Raz pomyliła nazwy państw mówiąc o Czechosłowacji i Słowacji. Innym razem prawica się śmiała, że nie mogła znaleźć marszałka w Sejmie.
Najpierw: - Panie marszałku nazywam się Scheuring-Wielgus... poprosiłabym, żeby moje nazwisko było wypowiadane tak, jak się nazywam".
I po chwili: - Szanowni Państwo, posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Co się stało... gdzie jest pan poseł Terlecki... chciałabym się zapytać?
– Widać w niej bardzo dużą ambicję - słyszę ironię w głosie jednego z posłów PO. Inny mówi wyczuwalnej wysokiej samoocenie. Fakt, robi wrażenie kobiety, która wie, czego chce i pewnie jeszcze nie raz będzie o niej głośno. Michał Danielewski napisał w "Gazecie Wyborczej": "Jeśli zapytacie, co się stanie jesienią 2019 r. - odpowiem następująco: po długich, trudnych i bolesnych negocjacjach Scheuring-Wielgus, Nowacka i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Razem podpiszą umową koalicyjną tworzącą nowy rząd Rzeczypospolitej Polskiej".
Śmiała teoria, Joanna Scheuring-Wielgus też się z niej śmieje, nie zamierza wybiegać w przyszłość. Ale wierzy, że kobiety faktycznie pokonają ten rząd. Patrząc na to, co i jak robiła do tej pory, pewnie wiele można się po niej jeszcze spodziewać. – To dopiero początek - mówi o "czarnym proteście". - Za chwilę zaczną protestować rodzice, którzy mają dość reformy edukacji.
Słowo "walka" często zresztą pada z jej ust. - Całe życie walczę. Trzeba walczyć. Nigdy nie wchodziłabym do polityki, gdyby mnie politycy tak bardzo nie wkurzali - słyszę.
"Zawsze w biegu"
Weszła do niej zupełnie niedawno. Dwa, trzy lata temu była w kompletnie innym świecie. W Toruniu, gdzie zajmowała się kulturą, artystami, sprawami miasta. Ta polityka wyszła niejako przez przypadek. A może tak miało być. Bo w parlamencie jest niecały rok, a ostatnio przykuwa uwagę, jak mało kto. Widać ją w TV, słychać w radiu, na manifestacjach. Głośna, wszędzie jej pełno, sprawia wrażenie, jakby ciągle gdzieś pędziła. Gdy rozmawiamy też biegnie. Autentycznie.
Łapie oddech: – Zawsze byłam w biegu. Mam wrażenie, że zawszę biegnę, jak Forrest Gump w filmie. Zawsze żyłam niczym w maratonie, ale teraz? To jest mega maraton. Nigdy w życiu tyle nie pracowałam, co teraz. Wie pani, że ja w Sejmie biegam w trampkach? Czasami naprawdę trzeba szybko przemieszczać się z komisji na komisję – mówi. Bardzo szybko. Bez zatrzymania. Kto widział w Sejmie parlamentarzystów w trampkach?
"Przez wiele lat waliłam głową w mur"
Pochodzi z Torunia, ma trzech synów. Pierwszy mąż zginął tragicznie. Ona mówi, że właśnie wtedy przewartościowała swoje życie. Drugi, Piotr Wielgus, jak podkreśla, jest jej największą podporą.
Z wykształcenia socjolog, ukończyła też Szkołę Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego, jest specjalistką od PR i marketingu. Lat 44. Przez 12 lat pracowała w korporacji, była menadżerem artystów, organizowała wiele projektów kulturalnych, jeździła po świecie. Założyła fundację Win-Win, która wspiera i promuje artystów. Wreszcie działała społecznie.
– Ja ją zawsze podziwiałam, jak ona to robi. Troje dzieci, praca w korporacji, a jednocześnie zakłada lub współtworzy trzy stowarzyszenia. Otwierałam oczy ze zdumienia, jak ona sobie radzi – mówi Beata Wińczyk, prezes Stowarzyszenia Rzeczpospolita Babska, które 10 lat temu zakładała z dzisiejszą posłanką. Obie działały na rzecz kobiet. Ale Scheuring-Wielgus działała też na innych frontach. Założyła Stowarzyszenie Wyborcy, które zachęcało do udziału w wyborach, zwłaszcza młodych ludzi. A także współtworzyła ruch Czas Mieszkańców, z którym wypłynęła na lokalne, polityczne wody.
– Przez wiele lat walczyłam z niemocą. Moja działalność polityczna jest jej efektem. Przez wiele lat waliłam głową w mur. Dlatego z ludźmi, z którymi współpracuję w Toruniu, postanowiliśmy zadziałać od środka – mówi.
"Spoko. Dlaczego nie?"
Została radną Torunia. I z ramienia Czasu w 2014 roku wystartowała w wyborach na prezydenta miasta. Tego epizodu w jej życiu pominąć nie można. Jest kluczowy pod każdym względem. Po pierwsze, w lokalnym świecie to było coś – rzucić rękawicę urzędującemu od lat prezydentowi i, co prawda, przegrać, ale zdobyć imponujący wynik. Po drugie, to po tych wyborach zadzwonił do niej Ryszard Petru. – Zapytał wtedy, czy to, co zrobiłam dla Torunia, chcę robić dla Polski. Spoko – powiedziałam. Dlaczego nie? – śmieje się. Tak to się wtedy zaczęło. Kolejne działanie od środka.
– Widocznie Ryszard Petru szukał osoby młodej, energicznej, z ikrą. A Joaśka taka jest – mówi Beata Wińczyk. Gdy pytam o jej wystąpienia, udział w manifestacjach, ostatnią wpadkę, mówi, że "cała Joaśka". – Zawsze taka była. Z pasją. Prospołeczna – mówi. Przypomina też sobie, że zdarzało jej się przekręcać nazwiska. – Ona jest szybka. Szybko mówi. Miała tendencję do przekręcania nazwisk – przyznaje.
Drastyczna różnica poglądów
W Toruniu trochę marudzą, że za mało zajmuje się ich sprawami. Że poszła w kierunku spraw "drugorzędnych".
Gdyby wygrała wybory prezydenckie, Maciej Cichowicz, dziś wiceprzewodniczący Radia Miasta Torunia, miał być jej zastępcą. Razem prowadzili kampanię. – Joanna świetnie się w tym realizowała z pasją i zaangażowaniem. Skupiała się na problemach miasta, wytykała błędy urzędującego od lat prezydenta. Ale gdy dostała się do parlamentu, zajęła się zupełnie czymś innym – mówi. Był nawet zaskoczony. W ich wspólnej pracy światopogląd nie był ważny, liczyły się tylko sprawy Torunia. Tymczasem okazało się, jak wiele ich różni.
– Jej poglądy są w drastycznej opozycji do moich przekonań i poglądów. Ja uznaję się za konserwatywnego liberała, a wiele poglądów, które reprezentuje posłanka, raczej nie mają nic wspólnego z konserwatyzmem – mówi. Sprawy, którymi ona się dziś zajmuje, uznaje za drugorzędne. – Spodziewałem się, że będzie zajmowała się kwestiami miejskimi. Nowoczesna mogłaby przecież zbudować swój projekt ustawy samorządowej. A tak się nie dzieje – mówi.
"Ma bardzo duże ambicje"
Jaka jest Joanna Scheuring-Wielgus? – Ma potencjał, by stworzyć wokół siebie grupę zapaleńców i zarażać ich swoim entuzjazmem i energią. Jest bystra, wykształcona, zna języki, ma wysoką samoocenę, co w wielu wypadkach ułatwia działanie w polityce. Całym sercem i głową jest dziś w Warszawie. To teraz jej pasja – mówi Maciej Cichowicz.
Z pasji, odchodząc na chwilę od polityki, ma jeszcze jedną - jest wielbicielką herbaty i w domu ma kilka tysięcy torebek z herbatą, jest prawdziwą kolekcjonerką.
I jeszcze kultura, muzyka - tym też chce zajmować się w Sejmie.
O Bogu, bagnie, głupocie...
Póki co, przypomnijmy. Zasłynęła teraz z antyaborcyjnych protestów, ale przecież nie tylko. Odkąd jest w Warszawie, walczy z hejtem - to jej główna akcja. Głośno było o niej, gdy w wywiadzie dla "Super Expressu" mówiła o okrucieństwie Chrystusa, o tym, że nie wierzy w Boga, a Tomasz Terlikowski śmiał się z niej, że Bóg ją pokarał. "O takich ludziach, jak posłanka .Nowoczesnej Joanna Scheuring-Wielgus profesor Mieczysław Gogacz mawiał, że będą zbawieni dla swojej głupoty. Bóg nikogo bowiem nie karze dwa razy" – pisał we "Frondzie".
Albo wtedy, gdy były już ksiądz Jacek Międlar pisał o niej, że jest konfidentką i zwolenniczką aborcji ("Kiedyś dla takich była brzytwa!"), a posłanka Nowoczesnej złożyła,w tej sprawie doniesienie do prokuratury, sprawa o zniesławienie cały czas jest w toku.
Albo, gdy mówiła o bagnie w Sejmie, o seksiźmie posłów. Sporo się tego uzbierało. Zawsze potem są podobne komentarze.
Nie ma rzeczy niemożliwych
Joanna Scheuring-Wielgus mówi, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.
– Nie ma czegoś takiego, że nie da się zrobić. Zawsze się da. Należę do takich osób, które w ten sposób pracują, tak działam w życiu. Im więcej jest trudności, im więcej mam poprzeczek, tym lepiej. To mobilizuje mnie do większego działania. Jak ktoś mi mówi, że czegoś się nie da, to tym bardziej ja to zrobię – mówi.
– Czyli nie dopuści pani do zmian, których chce rząd?
– Ależ oczywiście, że nie. Całe moje życie jest takie. Jak ktoś mnie wywala drzwiami, to wchodzę oknem.
Jako 19-latka wyjechałam do Londynu, by przekonać się, na czym polega wyjątkowość słynnego „tea time”. Pracowałam w Muzeum Kawy i Herbaty Bramah. Wracałam tam przez pięć kolejnych lat, łącząc różne prace ze studiami socjologicznymi na UMK w Toruniu. Chciałam poświęcić temu całe życie.Czytaj więcej
TylkoTorun.pl
Jako nastolatka dała się porwać punkowemu nurtowi, magii słów i dźwięków, choć nigdy nie miała czerwonego irokeza. Godzinami słuchała Republiki i Maanamu. Z Joasi w Aśkę przemieniała się jednak w towarzystwie tekstów Nosowskiej. Już jako Joanna w jeden wieczór zakochała się w twórczości Patti Smith i obcięła włosy. Czytaj więcej