Joanna z Zielonej Góry nie przypuszczała, że będzie miała problemy z ciążą. Uprawiała sport, zdrowo się odżywiała, dbała o siebie. Podobnie jej partner. Gdy razem z narzeczonym odstawili antykoncepcję, niecierpliwie czekali na dwie kreski na teście ciążowym. Po kilku miesiącach się udało, jednak ich szczęście nie trwało długo. Najgorsze było przed nimi.
To był 2012 rok. Zorientowałam się już po kilku tygodniach. Byłam wtedy na wakacjach nad morzem, ale od razu umówiłam się na pierwsze badanie USG w Zielonej Górze. Miałam je zrobić dzień po powrocie z urlopu. Tymczasem w ostatnią noc przed wyjazdem do domu dostałam silnych bólów brzucha. Zaczęłam krwawić. Wezwałam pogotowie, które dało mi leki przeciwbólowe i rozkurczające, na podtrzymanie ciąży. Następnego dnia rano pojechałam prosto do szpitala w Zielonej Górze.
I co było dalej?
Pielęgniarka zaczęła się na mnie wydzierać.
Dlaczego?
Miała pretensje, że nie mam dzienniczka ciąży. A to był dopiero 8 tydzień, więc nie mogłam go mieć.
Jak się wtedy czułaś?
Byłam przerażona - lało mi się po nogach, a pielęgniarka wrzeszczała na mnie za jakieś bzdury. Ze mną naprawdę nie trzeba się cackać - nie chciałam, by ktoś mnie trzymał za rękę, ale przynajmniej mogliby na mnie nie krzyczeć. Mogliby po prostu zachować się profesjonalnie.
Co było dalej?
Lekarz zrobił USG i okazało się, że w jaju płodowym nie ma zarodka. Po prostu było puste. Ale lekarze brali pod uwagę, że mogło dojść do pomyłki i moja ciąża ma mniej niż 8 tygodni, wtedy brak widocznego zarodka nie świadczyłby o nieprawidłowościach. Na wszelki wypadek podali mi luteinę na podtrzymanie ciąży.
Zrobili mi badanie krwi - powiedzieli, że jeśli poziom hormonu BETA HCG będzie spadał, to znaczy, że z ciąży nic już nie będzie. Po godzinie mieli już te wyniki, ale ja mogłam się z nimi zapoznać dopiero po sześciu, gdy lekarz przyszedł na dyżur. Czekałam jak na szpilkach, choć spodziewałam się, że to będzie zła wiadomość. I rzeczywiście okazało się, że mam poronienie.
Moje ciało chciało pozbyć się tego pustego jaja płodowego, a luteina działała w drugą stronę. Znowu strasznie mnie bolał brzuch. Byłam zdruzgotana. Chciałam być w ciąży, chciałam mieć dziecko. Narzeczony też był załamany.
I co się stało potem?
Lekarz powiedział, żebyśmy poczekali na to, aż poronienie „dokończy się” samoistnie. Jeśli nie, przeprowadziliby zabieg abrazji, czyli wyczyściliby moją macicę z resztek poronionej ciąży. Inaczej bym się wykrwawiła. Kilka godzin później okazało się jednak, że mój organizm nie wydali jaja samodzielnie, więc konieczny był zabieg. Ale wcześniej przyszła do mnie pracownica szpitala z ankietą.
Jaką ankietą?
Chodziło o to, bym zdecydowała co szpital ma zrobić z poronioną ciążą. Przypominam, że to był 8 tydzień. Pracownica szpitala zaczęła mi opowiadać o tym, że mogę zrobić badania genetyczne tego, co ze mnie wypłynęło, by określić, czy urodziłabym za 7 miesięcy chłopca czy dziewczynkę. I za tę wiedzę miałabym zapłacić kilkaset złotych, ale dzięki temu mogłabym nadać ciąży imię i ją pochować.
Co ty na to?
Włączyła mi się agresja. Zapytałam, po co chce to robić, skoro to puste jajo płodowe, więc nawet nie ma czego badać. Zaznaczyłam w ankiecie opcję, że decyduję o utylizacji resztek ciąży. Pani nie była zachwycona. A ja byłam jeszcze bardziej załamana. Zastanawiałam się, dlaczego szpital mi to robi? Po co wciskają mi na siłę jakieś chore pomysły? Już i tak byłam wrakiem człowieka, dlaczego się nade mną znęcali?
Chyba chcieli pomóc.
To nie była żadna pomoc! Podjęłam decyzję, a pani mnie namawiała na drogie badanie, nadawanie imienia i pogrzeb 8-tygodniowej ciąży na cmentarzu w Zielonej Górze. Ja rozumiem, że szpital ma przedstawić wszystkie dostępne opcje, ale po to jest ankieta, nie potrzebuję żadnych nacisków w tej sprawie!
Minęły 4 lata, a w twoim głosie słyszę duże emocje.
Ta presja w sprawie tego, co mam zrobić z pustym jajem płodowym, wywołała u mnie większą traumę niż samo niechciane poronienie. Po poronieniu pozbierałam się po 2-3 miesiącach, a to, jak mnie potraktowano przy okazji, złości mnie do dziś.
I w końcu zdecydowałaś się na „wyczyszczenie”.
Nie było innego wyjścia, inaczej bym umarła. Sam zabieg był bardzo krótki i prosty, ale pod pełną narkozą. I gdy się zaczęłam wybudzać z narkozy, to okazało się, że znowu się zaczyna.
Co się zaczyna?
Bezpardonowe wchodzenie z butami w moje życie. Byłam jeszcze oszołomiona narkozą gdy zauważyłam, że na krześle obok mojego łóżka siedzi jakaś obca kobieta.
Pielęgniarka?
Nie, psycholożka. Nawet na dobre nie doszłam do siebie, kręciło mi się w głowie, ledwo żyłam, a ona zaczęła mnie wypytywać o poronienie, bo to przecież taki straszny dramat i w ogóle. A dla mnie dramatem było to, że po pierwsze jestem namawiana do jakichś cudów z pogrzebem, a po drugie, że ktoś mi na siłę chce udzielać pomocy psychologicznej. A ja nie chciałam z nikim rozmawiać. Powinni mi to zaoferować jako możliwość, a nie narzucać.
Pewnie części kobiet po poronieniu taka pomoc się przydaje.
To zależy od wielu czynników. Na przykład mojej koleżance, której wywołano poród w 5 miesiącu, bo okazało się, że płód jest martwy, taka pomoc bardzo się przydała. Ale ona tej pomocy chciała, a ja nie.
Byłam w 8 tygodniu ciąży! Mogli po ludzku zapytać czy chcę psychologa, ja powiedziałabym że nie i koniec tematu. Ale oni wysłali namolną panią, która nie chciała sobie pójść nawet gdy jej powiedziałam, że nie potrzebuję jej pomocy i nie życzę sobie jej obecności. Przez jakiś czas próbowała mnie zagadywać, a ja patrzyłam w sufit. Wreszcie sobie poszła.
Jak myślisz, dlaczego tak naciskała?
Może dostała za to siedzenie ze mną jakieś pieniądze? Nie wiem. Wyglądało to na odgórny prikaz. Przy moim drugim poronieniu 1,5 roku później powiedziałam od razu gdy mnie przyjmowali do szpitala, że odmawiam korzystania z pomocy psychologicznej. A i tak znowu wysłali do mnie psycholożkę! I znowu powiedziałam, że nie chcę jej pomocy i milczałam, gdy ta próbowała nakłonić mnie do opowiadania. I też sobie w końcu poszła.
Jak się czułaś z tym, co się wokół ciebie działo?
Byłam przygnębiona końcem chcianej ciąży, a jednocześnie denerwowało mnie to, że wszyscy wokół wmawiają mi, jak powinnam się czuć i zachować. Poronienia były dla mnie bolesnym przeżyciem, ale traumę mam przez zachowanie personelu.
Porozmawiajmy o twoim drugim poronieniu.
Zaszłam w ciążę po 1,5 roku od pierwszego poronienia. O tym, że jestem w ciąży zorientowałam się już w 5 tygodniu. Gdy poszłam do lekarza okazało się, że tym razem w jaju płodowym jest zarodek, ale wszystko wskazuje na to, że jest obumarły. Lekarz powiedział mi, bym przyjechała za kilka dni, bo ciąża może być wcześniejsza niż myślimy i może się okazać, że jednak wszystko jest w porządku.
Niestety nie było.
To było kolejne poronienie. Zaczęłam się zastanawiać co jest nie tak. Bo to, że kobieta poroni raz, to normalne, ale gdy to się dzieje dwa razy pod rząd, to powinno to jednak dać do myślenia. Chciałam sprawdzić czy ze mną i mężem wszystko jest w porządku. Ale okazało się, że lekarze z publicznej służby zdrowia czekają, aż poronię po raz trzeci i dopiero wtedy skierują nas na badanie kariotypu, które wskaże, co w połączeniu naszych genów powoduje poronienie.
Nie mogliście zrobić tego badania prywatnie?
Kosztuje 2,5 tysiąca złotych. Nie było nas na to stać. Chodziłam po lekarzach w ramach NFZ opowiadając im swoją historię i prosząc o skierowanie. Wszyscy jednak mówili mi, że badanie kariotypu przysługuje dopiero po trzecim poronieniu. Ciekawa jestem, czy lekarz też by czekał, aż jego żona poroni po raz trzeci, zamiast sprawdzić już po drugim razie. To niepojęte!
W międzyczasie dowiedziałam się, że przy szpitalu działa przychodnia leczenia niepłodności. Lekarze byli bardzo mili i skierowali mnie w ramach NFZ na pół badania.
Pół badania?
Badania kariotypu mają sens, gdy badani są kobieta i mężczyzna. A oni dali skierowanie tylko dla mnie. Bez sensu, bo to by nie odpowiedziało na pytanie co z nami, jako parą starającą się o ciążę, jest nie tak. Przekonywałam, prosiłam, opowiadałam swoją historię ciągle na nowo, a wreszcie już po prostu zaczęłam się kłócić z lekarzami.
Wywalczyłaś skierowanie na badanie?
Tak, niemal dwa lata później. Byłam już wtedy w trzecim miesiącu kolejnej ciąży.
Wykonaliście to badanie?
Tak, i całe szczęście. Okazało się, że wystarczy bym brała codziennie jedną tabletkę i dwa zastrzyki, by moja ciąża rozwijała się prawidłowo. Przyczyna poronień była banalna, ale najpierw potrzebne było badanie kariotypu.
Czyli w końcu nie musieliście wydać 2,5 tysiąca.
Zapłaciliśmy za to w sumie 20 tys. za samo prowadzenie ciąży. Badania, wizyty, dojazdy… Ale efekt był tego wart.
Jak efekt ma na imię?
Aleksandra. Ma teraz 6 miesięcy. Urodziłam ją 8 marca.
Dzień Kobiet.
Tak się szczęśliwie złożyło (śmiech). Bardzo ją kocham. Kochamy. Jest oczkiem w głowie mojego męża. Daje nam pospać 5, a nawet 6 godzin pod rząd. Mamy szczęście (śmiech).
Wspominasz wydarzenia sprzed lat?
Czasami. Ale tak jak mówiłam, bardziej to, jak mnie potraktował personel podczas poronień. Na szczęście poród przebiegał prawidłowo i wszyscy się dobrze dogadywaliśmy.
Miałaś znieczulenie?
W Zielonej Górze chyba nie ma w ogóle takiej opcji.
Jak personel szpitala powinien się zachować, gdy trafia do niego kobieta w trakcie poronienia?
Przede wszystkim nie krzyczeć na nią. I nie robić nic na siłę - przedstawiać możliwości, ale nie naciskać by podjęła jedynie słuszną decyzję. Nie uczłowieczać na siłę zarodka w 8 tygodniu ciąży. Nie zmuszać do badań genetycznych w celu określenia płci i do chowania na cmentarzu.
Kobieta i tak nigdy nie zapomni o swoich poronieniach, ale nie trzeba tego gloryfikować, rozpamiętywać, organizować pogrzebu, stypy i chodzenia ze zniczami. Przed trzecią ciążą zadręczałam się myślą, że mogłabym mieć już dwoje dzieci. Ale odpowiedzią nie był pogrzeb jaja płodowego. Przynajmniej w moim przypadku.
Większość kobiet nie potrzebuje dodatkowych wrażeń, zwłaszcza na wczesnym etapie ciąży. Już i tak jesteśmy w strasznym stresie - po co do tego dokładać kolejny?
Skoro naciskano na ciebie, byś wyprawiła pogrzeb, to czy po poronieniu w 8 tygodniu wydano ci akt urodzenia i zgonu?
Ależ skąd. Nic takiego nie dostałam.
Co sądzisz o słowach posła Kaczyńskiego, który chce by kobiety rodziły nawet bardzo zdeformowane dzieci, by je ochrzcić?
Sama jestem katoliczką, ale ktoś z takimi poglądami i taką sytuacją życiową jak on, nie ma prawa podejmować za nas decyzji. To za duża ingerencja władzy w życie kobiet. Kobiety pokazały co o tym myślą podczas Czarnych Protestów. To, co proponuje Kaczyński to torturowanie kobiet i, pośrednio, mężczyzn. Narażenie nas na niewyobrażalną mękę. Z tego nie wyjdzie nic dobrego.
Choć bardzo chcę mieć kolejne dziecko, to pod wpływem ostatnich wydarzeń boję się zajść w ciążę. Boję się, że jeśli np. w 12 tygodniu okaże się, że coś jest nie tak, to ktoś mnie zmusi do porodu a potem będę musiała patrzeć, jak potwornie zniekształcone dziecko w męczarniach umiera na moich rękach. Chyba każda trzeźwo myśląca kobieta się teraz boi. To byłoby piekło. Największemu wrogowi bym tego nie życzyła.
PiS nie zmienił ustawy antyaborcyjnej, teoretycznie nadal można przerwać powikłaną ciążę.
Jeszcze nie. Ale przecież ma jeszcze 3 lata rządzenia.