Podczas gdy minister Anna Zalewska utrzymuje, że reforma będzie bezkosztowa, lub dla żartu rzuca kwotami z sufitu, samorządowcy czekają z kalkulatorami w ręku na nową ustawę. To im przyjdzie zapłacić za likwidację gimnazjów przez PiS. Ale czy to również na samorządy spadnie odium za szkolny chaos i niezadowolenie uczniów i rodziców?
– Ponad 42 miliardy, jeśli tak żartujemy – śmiała się minister Anna Zalewska, gdy dziennikarze pytali ją o koszty przeprowadzenia jej reformy. Z pogodną konsekwencją utrzymuje, że jej plan likwidacji gimnazjów i powrotu do systemu szkolnego funkcjonującego przez część PRL-u i kilka lat III RP, nie zmusi samorządów do sięgnięcia po kolejne pieniądze podatników.
Problem w tym, że to nieprawda. W opowieść Zalewskiej o bezpłatnej reformie nie wierzy nawet jej kolega z rządu, minister Henryk Kowalczyk, który poprosił ją o wyliczenie kosztów w tym samym czasie, gdy przeciwko pomysłom minister edukacji protestowali nauczyciele ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.
W wydanym dzisiaj oświadczeniu ZNP wśród negatywnych następstw reformy Zalewskiej wymienia przepełnienie szkół, zwolnienie tysięcy nauczycieli i innych pracowników szkół, spotkanie się w jednym roczniku uczniów w wieku 14, 15 i 16 lat, pogorszenie sytuacji edukacyjnej osób z niepełnosprawnością intelektualną, utrudniony dostęp uczniów i uczennic do klas pierwszych wybranych szkół i inne.
Prawie 36 milionów w samym Szczecinie
Tymczasem samorządowcy już teraz, na ile to możliwe, przygotowują się do nieprzygotowanej reformy. To oni będą musieli sięgnąć po pieniądze mieszkanek i mieszkańców swojej miejscowości, by sfinansować pomysły forsowane na Wiejskiej.
Wstępny bilans wydatków już sporządzili włodarze Szczecina. Wyszło im, że w ciągu trzech lat wydadzą na reformę PiS 35,8 mln zł. W tej sumie największym wydatkiem są odprawy dla zwalnianych nauczycieli (maksymalnie 26,5 mln złotych). To ciekawa pozycja, bo według minister Zalewskiej nie będzie żadnych zwolnień pracowników oświaty (nauczycieli i innych osób zatrudnionych w szkołach).
Łódź czeka na konkrety
Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi, nie wierzy minister Zalewskiej na słowo. Na jej argument, że skoro liczba dzieci i młodzieży po reformie będzie taka sama, to liczba etatów pracowników oświaty również się nie zmniejszy, wybucha serdecznym śmiechem.
– Wielu nauczycieli pracuje teraz na część etatu. Dyrektorzy szkół dadzą dodatkowe godziny i pensję tym nauczycielom, którzy już u nich pracują; nie zostawią etatów dla nauczycieli z likwidowanych gimnazjów – mówi Trela i podkreśla, że rząd nie ma wpływu na decyzje kadrowe dyrektorów.
Choć Łódź czeka z przygotowaniem wyliczeń kosztów reformy na ustawę rządu PiS, wiceprezydent Trela już zapowiada, że jego miasto zażąda pokrycia kosztów zmian właśnie od rządu, bo to jego pomysł. Wzór pisma już jest, Łódź potrzebuje jeszcze tylko ustawy, by mieć solidną podstawę do wystawienia rachunku. Zdaniem Treli, skoro rząd nie konsultuje reformy z samorządami, to sam powinien za nią zapłacić.
Młot na samorządy?
Trela przyznaje, że podczas nieformalnych rozmów z politykami różnego szczebla kilka razy pojawiał się wątek uderzenia w nieprawomyślne (niepisowskie) samorządy reformą edukacji. Chaos, bałagan, niezadowolenie rodziców i uczniów, miałyby skrupić się na obecnych włodarzach, choć oni realizowaliby tylko wytyczne z Warszawy.
Jednak to nie jedyne kuluarowe doniesienia. Z drugiej strony mówi się o tym, że PiS może jednak przesunąć start reformy na wrzesień 2018 roku, by bałagan z nimi związany nie obciążył partii przed wyborami samorządowymi, które odbędą się w tym samym roku. W takim układzie wyborcy i wyborczynie nie odczuliby zmian przed wrzuceniem głosu do urny.
Pieniądze (dobrej) zmiany
Przeciwko reformie edukacyjnej protestują samorządowcy ze wszystkich organizacji tworzących stronę samorządową Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, czyli Unia Metropolii Polskich, Unia Miasteczek Polskich, Związek Gmin Wiejskich, Związek Miast Polskich, Związek Powiatów Polskich i Związek Województw RP.
Nie widzą merytorycznych podstaw decyzji rządu i zwracają uwagę na duże pieniądze, które pójdą na marne. Od 1999 roku, czyli od początku poprzedniej reformy wprowadzającej gimnazja, samorządy wyłożyły na ich działanie 130 mld zł, w tym 8 mld zł na inwestycje. Reforma PiS-u, likwidująca gimnazja, według ich wyliczeń pochłonie 1 mld zł tylko w ciągu 2 lat.
Kropkę nad i nieoczekiwanie postawiła Anna Zalewska z małą pomocą posłanki Katarzyny Lubnauer, która od dawna krytykuje ją za brak komunikacji ws. zmian w oświacie.
Na swoim profilu na Twitterze posłanka .Nowoczesnej zamieściła krótkie nagranie z Zalewską, która niczym szef ZNP argumentuje, że po pierwsze, reforma edukacji musi być obudowana pieniędzmi, a po drugie, że rząd powinien kontynuować pracę poprzedników, a nie wywracać system do góry nogami, bo tym samym uniemożliwia osiągnięcie edukacyjnego sukcesu.
Nagranie powstało w 2009 roku, gdy minister Zalewska była posłanką opozycji i liczyła się z kosztami, a może nawet nie musiała wić się jak piskorz zapytana o to, kto mordował polskich Żydów w Jedwabnem. Jednak minęło już 7 lat. Posłanka Zalewska i minister Zalewska to dwie zupełnie różne osoby.