Ostatni film Andrzeja Wajdy – „Powidoki” – opowiadają o zmaganiu wielkiego artysty z komunistycznym reżimem, ale marginalizują wątki osobistej tragedii i wielkiej urazy pomiędzy małżonkami. „Prowadzę proces z fałszywą Kobrą” - pisał Strzemiński w liście do przyjaciela o rozwodzie z żoną. Kobietą, którą oskarżał o antypolskość i której karierę miał za nic.
Katarzyna Kobro, uważana za najważniejszą rzeźbiarkę XX wieku, żona Władysława Strzemińskiego, w filmie Wajdy nie pojawia się. Jest za to "Sala Neoplastyczna", w której znajdują się niezwykle oryginalne prace rzeźbiarki. Co znaczące - na jej rzeczywiste otwarcie w roku 1948 Kobro również nie zaproszono. Artystka pozostała w cieniu słynnego męża, a film Wajdy nie pomógł jej się z niego uwolnić.
Artyści poznali się podczas pierwszej wojny światowej w jednym ze szpitali, prawdopodobnie w Moskwie. Nie była to podobno miłość od pierwszego wejrzenia, ale po kilku miesiącach znajomości zakochali się w sobie.
Kobro, Rosjanka, zaczęła uczyć się w Szkole Malarstwa, Rzeźby i Architektury w Moskwie i coraz częściej spotykać ze Strzemińskim. W końcu wyjechali wspólnie do Smoleńska i w 1920 roku wzięli ślub cywilny. Już wtedy należeli do śmietanki światowej awangardy. I jak prawdziwi artyści swoich czasów - chcieli pojechać do Paryża.
Nie udało się. Po przekroczeniu „zielonej granicy” z Polską uznano ich za sowieckich szpiegów i zamknięto w areszcie. Była to łagodna zapowiedź dalszego, ciężkiego życia żony wielkiego malarza. Po uwolnieniu postanowili zatrzymać się u rodziny malarza w Wilnie.
Nie była to najbardziej fortunna decyzja. „Tylko dzieci nie miej, Władkiem się opiekuj” - miała do niej powiedzieć teściowa. W dodatku atmosfera w Wilnie była silnie antysowiecka, a Kobro nie znała polskiego. Na ulicy nieustannie obrzucano ją obelgami, w domu traktowano jak popychadło. W końcu wyjechała do rodziny do Rygi.
Mimo tych pierwszych trudności, wydawało się, że wszystko jakoś się ułoży. Strzemiński zaczął promować sztukę żony. Pisał: „Jej prace są prawdziwym krokiem naprzód, zdobywaniem wartości niezdobytych, nie są naśladownictwem Malewicza, a twórczością równoległą”. Wymieniali listy i postanowili za wszelką cenę być razem.
Kobro udało się wjechać do Polski dopiero w 1924 roku, po tym, jak małżonkowie wzięli w Rydze ślub kościelny. Razem pracowali, zmagali się z krytykami, nieprzygotowanymi na awangardę, potem oboje zaczęli uczyć. Byli biedni, ale szczęśliwi. Kobro nieustannie zajmowała się wymagającym stałej opieki mężem.
Ich małżeństwo zaczęło się sypać jak domek z kart dopiero w Łodzi, do której wyjechali w latach 30. Do opieki nad kalekim mężem doszła teraz opieka nad chorowitą córką, Niką. Kobro musiała zrezygnować z własnej twórczości. W międzyczasie wybuchła II wojna światowa.
Strzemińscy uciekli na Wschód, do rodziny malarza. To Kobro musiała nieść dziecko i cały ich dobytek oraz pomagać mężowi. Udało się. Kiedy dotarli do Wilejki, zastali puste ściany - rodzina Strzemińskiego sama wyniosła się stąd w strachu przed Rosjanami. Po kilku miesiącach głodu i odmrożeń rodzina wróciła do Łodzi.
Ich mieszkanie było już zajęte przez Niemców, ale jakimś cudem udało się uratować cześć prac artystów. Swoje obrazy Strzemiński wyciągnął z piwnicy, Kobro musiała szukać rzeźb na śmietnikach. Jak się okazało, uratowała je tylko po to, by później porąbać je na opał. Bo przecież co z niej za matka, skoro nie umie zapewnić dziecku ciepłego posiłku…
Między Strzemińskimi było już bardzo źle. Kłótnie i pobicia były na porządku dziennym. Malarz wyzywał żonę od „kacapek” i „folksdojczek”, podobno bił ją kulami na oczach małej Niki. Miał do niej żal, że w tajemnicy przed nim ochrzciła dziewczynkę w cerkwi.
Skończyła się wojna, ale nie ta pomiędzy małżonkami. Władysław dostał pracę wykładowcy w Wyższej Szkole Plastycznej. Wyprowadził się z domu, gdy Nika miała 11 lat. Dziewczynka zapamiętała bolesną batalie o prawo do opieki między rodzicami. W końcu córkę pozostawiono przy matce.
Kobro odetchnęła z ulgą, ale nie na długo. Właśnie wtedy, gdy znów zaczęła tworzyć, oskarżono ją za odstąpienie od narodowości polskiej i skazano na pół roku więzienia. Za ostatnie pieniądze wynajęła adwokata i udało jej się uniknąć zamknięcia. Chciała objąć katedrę rzeźby w Wyższej Szkole Plastycznej, tej samej, w której wykładał jej były mąż. On jednak zdecydowanie się temu sprzeciwił.
Mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się akcja filmu „Powidoki”. Strzemiński mieszka w wynajętym przez siebie pokoju, od czasu do czasu odwiedza go nastoletnia córka. Próbuje rozmawiać z nim o matce, ale malarz unika tematu.
Kiedy Strzemiński zaczął mieć problemy na uniwersytecie i był otaczany wianuszkiem wiernych studentów, w domu Kobro było coraz gorzej. Długo nie mogła znaleźć pracy. By zarobić parę groszy szyła pluszowe maskotki i próbowała je sprzedawać.
W 1949 roku dostała krwotoku i zdiagnozowano u niej raka. Nastoletnia córka, której już dawno pozbawiono dzieciństwa, sama musiała opiekować się matką, aż do jej śmierci. Nie chciała o niej mówić ojcu. Ich ostatnie spotkanie skończyło się awanturą w której Katarzyna krzyczała do Strzemińskiego, że nie chce, by ten zjawił się na jej pogrzebie.
I rzeczywiście, nie zjawił się. Poszedł na grób kilka dni później. Dziewczynka trafiła do sierocińca i w rok później pożegnała również zmarłego na gruźlicę ojca.
Historię wspólnego życia swoich rodziców Nika Strzemińska opisała po latach w książkach "Katarzyna Kobro" i "Sztuka, miłość i nienawiść".
Ostatni film Andrzeja Wajdy zaledwie wspomina o relacji Strzemińskiego ze swoją wybitnie utalentowaną żoną. Reżyser przekazuje w filmie uniwersalną prawdę - o tym, jak wielką wartością jest wolność i że ta nigdy nie jest dana raz na zawsze. Oglądając film o Strzemińskim trzeba mieć świadomość, że nawet największy artysta jest zwyczajnym człowiekiem, nie zawsze pięknym i szlachetnym. A to, być może, materiał na inną opowieść.