Stało się. Odpadliśmy. Nie wyszliśmy z grupy, choć przed ostatnim meczem nie spodziewał się tego nikt. Ja też nie. Kadra Franciszka Smudy nie była kadrą moich marzeń, w zasadzie nie podobała mi się od samego początku. Sądziłem jednak, że grając u siebie, w takiej a nie innej grupie, nawet ona powinna sobie poradzić. Czemu nie wyszło? Oto grzechy główne, które popełniła.
Ale najpierw słów parę o prezentach od losu. Trzech. Pierwszy – przyznanie nam tego turnieju, brak konieczności gry w eliminacjach. Szczerze? Pewnie byśmy ich nie przeszli. Drugi – losowanie. Łatwiejszej grupy wylosować się zwyczajnie nie dało. Można tylko kłócić się kto słabszy był w czwartym koszyku – Irlandczycy czy Czesi. Choć ja twierdzę, że Czesi. Prezent wreszcie trzeci – sędzia. W meczu z Grecją pokazuje czerwoną kartkę z kosmosu i gramy w przewadze. W meczu z Czechami Dariusz Dudka dwa razy w ciągu minuty uderza rywala łokciem, ale gra dalej. Takiego splotu okoliczności, takich kolejnych ułatwień na wielkiej piłkarskiej imprezie nie będziemy mieć, obawiam się, już nigdy. Co sprawiło że nie potrafiliśmy ich wykorzystać?
Po pierwsze, w tej drużynie zaburzono kryterium doboru piłkarzy. Każdy kto był wyrazisty, miał swoje zdanie, i nie krępował się go wyrażać, z drużyny był usuwany. Na zasadzie „co z tego, że dobrze gra, przecież on pił, przecież to zły człowiek jest”. Grali najgrzeczniejsi, ci potulni wobec trenera. Choć po meczu z Czechami nawet Kuba Błaszczykowski już nie wytrzymał i powiedział, co o tym wszystkim myśli.
Po drugie, to była kadra koniunkturalna. Przed turniejem dochodziło pewnie do rozmów tego typu:
- Kogo tu masz?
- Niemiec.
- Dobry?
- No wiesz, gra w tej Bundeslidze, pewnie coś tam potrafi. Większe ma doświadczenie niż ci młodzi z Legii.
- Gdzie się urodził?
- W Sosnowcu.
- Będzie chciał dla nas grać?
- Myślę, że tak. Na niemiecką to on za słaby.
- Dogadam się z nim?
- Po polsku to nie. Ale Franz, przecież ty znasz perfekt niemiecki.
- A tak, właśnie. No to bierzmy go. Wunderbar.
Po trzecie, kadrę prowadził Franz. Już gdy go wybierano, dziwiłem się temu entuzjazmowi moich rodaków. Żeby nie było, do Smudy uprzedzony nie jestem – do dzisiaj uważam, że jego Lech Poznań grał w piłkę ładniej, ciekawiej niż ten Lech późniejszy, chwalony bardziej przez media. Jednak impreza, jaką jest Euro 2012, totalnie Smudę przerosła, co słusznie powiedział przed chwilą Ryszard Kalisz w programie „Kawa na ławę” (na marginesie – jedyne mądre słowa w ciągu całego programu). Pierwszy mecz i już wtopa goniła wtopę. Z piłkarzy zeszło powietrze a Smuda czekał, czekał, i czekał. Jak w piosence Turnaua. Potem, zaraz po meczu, mówi przed kamerami, że wielu jego piłkarzy nie wytrzymało presji. Na konferencji powtarza to samo, obok niego siedzi Lewandowski, którego mina wyraża wszystko. „Człowieku, takich rzeczy się po prostu nie mówi”.
Po czwarte, mam takie wrażenie, że wszystko, co ta reprezentacja pokazała fajnego z przodu, było pokazane niejako wbrew Franciszkowi Smudzie. Wykreowane nie przez zespół ale bardziej przez indywidualności.Gol z Grecją? Piękny, tyle tylko że to była akcja wytrenowana w czasie treningów Borussii Dortmund. Bramka z Rosją? Przepiękna, może i gol turnieju. Ale też gol, taki paradoks, który padł po fatalnej taktycznie akcji. Środek pola i do piłki biegnie trzech naszych. A gdyby pierwszy dopadł jej ktoś inny? Gdyby zagrał inaczej? Przecież to mogło się stać bo to był totalny przypadek. Ten gol to geniusz Błaszczykowskiego, wyłącznie. Niestety, nie zobaczyłem na tym turnieju żadnego elementu w naszej grze, który mógłby mieć stempel z podpisem „nauczone przez Franciszka Smudę”.
Po piąte, zagraliśmy nieodpowiednią taktyką. Za mecz z Rosją Polaków chwalono, mówiło się tylko że trochę osamotniony z przodu był Robert Lewandowski. Smuda zagrał trzema defensywnymi pomocnikami, co – przyznaję – sprawdziło się w obronie. Dużo lepiej niż tego oczekiwałem. Tyle tylko, że gdy przejmowaliśmy piłkę, schemat był ten sam. Podanie do Roberta, on piłkę przyjmuje ale jest sam na trzech, czterech rywali. Musi na kolegów poczekać, ale wtedy wracają także Rosjanie. Potem mecz z Czechami, który musimy wygrać. I co? Gramy tak samo. Mecz, w którym musimy strzelić jednego gola więcej od przeciwnik a my świadomie skazujemy naszą wielką broń, napastnika, na brak wsparcia kolegów. Ciężko to pojąć.
Po szóste, nie mieliśmy rozgrywającego. Ludovic Obraniak potrafi piłkę kopnąć z dużą precyzją czy świetnie wykonać stały fragment gry. Ale, niestety, na tym jego atuty w zasadzie się kończą. To taka dużo gorsza kopia Davida Beckhama. Drybling? Odbiór piłki? Technika? Odwaga w grze? To są cztery bardzo ważne elementy i w każdym z nich lepszy od niego jest Rafał Wolski. Chłopak, który turniej przesiedział na ławce. Szkoda.
Po siódme – brakowało obrońcy, który umie wyprowadzić piłkę. Gdy wracałem wczoraj do domu, usłyszałem kibiców, którzy mówili. że wszystko przez brak Boruca i Żewłakowa. Z drugim się zgadzam. Damien Perquis jest wolny ale nie to stanowi największy jego problem. Problemem jest to, że Francuz, wróć – Polak, jest obrońcą archaicznym, nie potrafiącym podać po ziemi do kolegi z linii pomocy albo ataku. Atakuje mnie rywal? Gram do bramkarza, albo długą piłę do przodu. Może nie stracimy. No więc Żewłakow też ma swoje wady ale na boisku myśli zupełnie inaczej.
Wreszcie, po ósme. Mam wrażenie, że tę kadrę po meczu z Rosją za bardzo zagłaskano. Wmówiono tym piłkarzom, że są nie wiadomo kim. A przecież bramkę wyrównującą strzeliliśmy wtedy w momencie, gdy to gol dla Rosji wydawał się kwestią czasu. Atakowali raz po raz, wchodzili jak w masło w naszą obronę. Co by było, gdyby wtedy Rosjanie trafili do siatki? Pewnie już wtedy Smuda byłby zerem, a nie bohaterem.
Na Euro 2012 Polska była zespołem, który potrafi ładnie zagrać do przodu. Ale też drużyną, która swojego poziomu nie potrafi utrzymać przez cały mecz. Trochę takim zespołem zagadką, o którym nawet dzisiaj można by powiedzieć: „Naprawdę jaki jesteś, nie wie nikt”. Niestety, w grze obronnej chyba nie było od nas słabszych. Mam wrażenie, że gdybyśmy to my a nie Irlandczycy grali w Gdańsku z Hiszpanią, wynik mógłby być wyższy niż 4:0. I ośmieszenie mogło być większe.
Po meczach z Grecją i Czechami byłem załamany. Nie dlatego, że nie zwyciężyliśmy, nie dlatego, że tak a nie inaczej wyglądała gra. Szczerze mówiąc po tej reprezentacji nie oczekiwałem wiele więcej. Po prostu cały czas miałem w głowie, jak mogłoby być pięknie, gdyby ona, ta kadra, była normalna. Gdyby trener potrafił odpowiednio reagować na wydarzenia na boisku. Gdyby kryterium wyboru do niej piłkarzy stanowiło słowo „najlepszy”, a nie „najgrzeczniejszy”. Gdyby ze słabymi Czechami Polska grała odważniej.
"Gdyby". Słowo, które teraz powtarzać można w nieskończoność.
Plus - koniec tej eurogłupawki. Olejnik zdejmie z głowy talerz, Piasecki przestanie udawać, że wie, Wojewódzki wypieprzy ze stadionu (i wróci dopiero na kolejny turniej w Polsce) etc. itd. Z aut zejdą te wszystkie śmieszne chorągiewki, mam nadzieję, że wrócą 11. listopada, choć tutaj jestem świadomy - nadzieja jest matką głupich.
Michał Pol
dziennikarz sport.pl, o atmosferze po meczu:
Polacy schodzą do szatni jak zbite psy. Kibice - fantastyczni. Nasi klaszczą, Czesi krzyczą: 'Polska, Polska'
Jakub Olkiewicz
dziennikarz weszlo.com:
Tak sobie myślę... Jaki niby napompowany balonik? To były WYMAGANIA, nie wygrać tej grupy to skandal. To nie pompowanie, tylko realizm.
Przemysław Rudzki,
dziennikarz "Faktu":
Kiedy o 5.30 nad ranem podjechałem z kolegami pod dom, chodnikiem szedł gość przebrany za Supermana (tak, ten). Wyglądał na zmęczonego, nie miał sił lecieć. To było dopełnienie groteski, żalu i absurdu dnia poprzedniego...