Powietrze z Pekinu cieszy się już taką (nie)sławą, że można je sobie kupić w puszce na pamiątkę za cztery dolary. Taki Fun Fact. A teraz wyobraźcie sobie, że sami zostajecie zamknięci w takiej puszce, a stężenie trujących oparów dokoła was prawie nigdy nie spada do zera. Ile wytrzymacie? Mnie najdłużej udało się pół roku. Oto mój dzień z życia w Pekinie, znanym również jako najbardziej cuchnące miasto na świecie.
Lubię te nasze współczesne wielomilionowe metropolie i gdyby nie ten drobny szczegół, że trzeba czymś oddychać, stolica Chin byłaby moim ulubionym miejscem do życia. Takie miasto - łamigłówka, w którym krajobraz podupadających hutongów ewoluuje płynnie w gigantyczne wieżowce, chodniki oblepiają nieużywane od lat rowery, a zapchane samochodami sześciopasmówki przecinają dzielnice dając poczucie ogromnej przestrzeni.
W ciągu dnia wszyscy pracują („kto nie pracuje, ten nie je”, mówi buddyjskie przysłowie), ale w nocy zawsze znajdzie się przydrożny sprzedawca, u którego zjesz kalmary na patyku i moczone w wodzie z solą orzechy, relaksując się ze znajomymi przy prowizorycznym stoliku z dykty i skrzynki.
I to są jasne strony życia w tym dwudziestomilionowym mieście. Jest też strona ciemna, a mówiąc ściślej, szara. Smog. Jak sobie z nim radzić? Cóż, by przetrwać, trzeba przyswoić sobie kilka podstawowych zasad.
Zaraz po przebudzeniu wyglądasz przez okno i z wprawą miejskiego szamana odczytujesz znaki pojawiające się na niebie. Od tego może zależeć twoje być albo nie być, więc jesteś uważny. I tu pojawiają się możliwe scenariusze.
Świeci słońce (widzisz je), miasto jest skąpane w ledwie zauważalnej mgiełce. Wspaniale, łapiesz parasolkę, żeby się przypadkiem nie opalić i możesz wyjść do pracy lub szkoły, a wieczorem może nawet pobiegać po parku albo umówić się z nauczycielem wushu.
Albo: za oknem jest mgła. Nic strasznego. To może być całkiem nieszkodliwe zjawisko atmosferyczne, a nie od razu trujące opary, łudzisz się. Dalej postępujesz jak wyżej.
Nie widać słońca. Mgła za oknem jest gęsta jak mleko. Szukasz w szufladzie maski ochronnej. Nie, taka zwykła kupiona w supermarkecie nic ci nie da - przepuszcza wszystkie rakotwórcze mikrocząsteczki. Musisz zamówić sobie maskę przemysłową ze specjalnymi filtrami. Tak uzbrojony wychodzisz z domu, witając się z innymi zamaskowanymi ludźmi.
Albo: wszystko jest szare - budynki, ulice, powietrze. Czujesz niepokój, bo przypominasz sobie statystyki. W całych Chinach smog zabija rocznie 1,36 milionów ludzi. To tak, jakby w ciągu 12 miesięcy wymarła cała populacja Łodzi i Wrocławia. Starasz się o tym nie myśleć, kiedy sprawdzasz słupki zanieczyszczenia powietrza na stronie ambasady amerykańskiej. Przy okazji, żadnym wskaźnikom chińskim nie możesz ufać.
Stężenie pyłu PM2,5 przekracza 400 mikrogramów na metr sześcienny (dopuszczalna przez WHO norma to 50), twój wykładowca prawdopodobnie nie wybaczy ci nieobecności na zajęciach. Ale kiedy poziom stężenia sięga 800 mikrogramów, wolisz zadzwonić, że nie przyjdziesz. Nie ty jeden.
Nie zawsze jest to opcją. Latem smog nabiera cieplejszych odcieni - miesza się z piaskiem nawiewanym z północno-zachodnich, pustynnych terenów. Wtedy naprawdę można kroić go nożem. Na dodatek jest gorąco, 35-37 stopni i nie ma wiatru. Razem z dwudziestoma milionami współskazańców tygodniami dławisz się w nagrzanej puszce z trującymi oparami.
Ale nie można przecież bez przerwy siedzieć w domu razem z przenośnym filtrem powietrza, który, nawiasem mówiąc, dostajesz od znajomych na najbliższe urodziny. Ktoś z Europy w końcu cię odwiedza, trzeba się wybrać na Wielki Mur albo do Wonderland, opuszczonego parku rozrywki, pooglądać graffiti na murach zamków z bajki.
Zresztą łapiesz każdą okazję, by wsiąść w metro, przesiąść się do jednego czy dwóch rozklekotanych autobusów i ruszyć za miasto. Pooddychać pełną piersią. Bo choć Pekin ma do zaoferowania naprawdę wiele, tego jednego tam nie doświadczysz.
Myślisz, że to, co dzieje się na Dalekim Wschodzie, niespecjalnie cię dotyczy? Znajoma Japonka skarży mi się, że trujące opary z Chin zatruwają Honsiu, gdzie mieszka, mimo że japoński rząd każdego roku przeznacza ogromne kwoty na walkę z… chińskim smogiem.
Zanieczyszczone powietrze nie zatrzymuje się na japońskich wyspach. Podzwrotnikowe prądy powietrza pchają je dalej, w kierunku Ameryk, a potem do Europy. Naukowcy już teraz mówią, że nie ma czegoś takiego jak lokalny problem z zanieczyszczeniem powietrza. A więc zachowaj swoje cztery dolary w kieszeni, nie musisz kupować pekińskiego smogu w puszce, by nim oddychać.
Tymczasem u nas sezon grzewczy w pełni. Podobno na aukcjach internetowych nie można kupować już mebli do spalenia w domowym piecu. Ale wystarczy przejechać się rowerem wzdłuż Wisły kawałek za Warszawę, by poczuć duszący zapach spalanych śmieci. Raport GIOŚ za ostatni rok nie pozostawia złudzeń – nadal jesteśmy czerwoną plamą, żeby nie powiedzieć wyspą, na mapie Europy.