
Bez ironii. Tym razem wielu ekspertów uważa, że ma to być całkiem niezła zmiana. Choć nie brakuje takich, którzy obawiają się, że zanim będzie dobrze, to trzeba przejść przez etap kiepski. A ofiarami mają być ci, którzy będą zdawać maturę w 2017 roku. Pojawiły się nawet ostrzeżenia, że w przyszłym roku rekrutacji nie będzie w ogóle.
Wzorując się na Skandynawii minister ustalił, że suma pieniędzy z budżetu ma zależeć m.in. od liczby studentów przypadających na jednego wykładowcę (ma ich być od 11 do 13; na uczelniach medycznych, czy artystycznych te liczby są niższe). Jeśli jest ich mniej lub więcej, uczelnia ma tracić. Dziś nie brakuje takich szkół wyższych, gdzie na jednego pracownika naukowego przypada ponad 20 studentów. No i prof. Krajewski snuje wizję, że wiele takich uniwersytetów, czy politechnik w przyszłym roku wstrzyma rekrutację.
Co z tego wynika dla funkcjonowania szkół wyższych? Jeśli mają działać jak firmy, to powinny jak najszybciej zmniejszyć liczbę studentów. Uczelnia dostanie wtedy więcej pieniędzy z budżetu. Ponadto zmniejszą się koszty związane z prowadzeniem zajęć. Tylko jak można zmniejszyć liczbę studentów? Nie wyrzuci się przecież już studiujących. Pozostaje jedynie zrezygnowanie z nowych naborów na studia. Tegoroczni maturzyści mieli dużo szczęścia, że propozycje resortu nauki ogłoszono już po rekrutacji. Przyszłoroczni maturzyści tyle szczęścia już mieć nie będą. Czytaj więcej
Prof. Michał Mackiewicz, szef Katedry Funkcjonowania Gospodarki UŁ w rozmowie z naTemat tłumaczy, skąd te obawy. Jego zdaniem propozycja ministerstwa to stawianie uczelni między młotem a kowadłem. – Z jednej strony trudno sobie wyobrazić, aby uczelnia wstrzymała rekrutację. Wiemy, jaką mamy misję i taki krok byłby społecznie oburzający. Z drugiej jednak strony, jeśli nie wstrzymamy rekrutacji lub jej nie ograniczymy znacząco, to będziemy mieli wyraźnie mniej pieniędzy. Jeśli otrzymamy mniej pieniędzy, to w jakiejś perspektywie zmniejszy się liczba pracowników i znów trzeba będzie zmniejszyć liczbę studentów. Przy kredytach mówi się o spirali długów. W tym przypadku niektóre wydziały mogą wpaść w taką spiralę systemową, która prowadzi na dno – tłumaczy prof. Mackiewicz.
Oficjalnie Uniwersytet Łódzki w swoich prognozach nie jest aż tak pesymistyczny, choć uczelnia postulowała odłożenie zmian o parę lat. – Władze UŁ generalnie nie są przeciwne wprowadzeniu nowego algorytmu. Trudno jednak w tej chwili dokładnie obliczyć jaka może być różnica w przyszłej dotacji dla naszej uczelni. Wszystko oparte jest na szacunkach. Do tej pory Uniwersytet Łódzki postulował, aby nowe rozwiązania zaczęły obowiązywać rok czy dwa lata później niż od początku 2017 r. – poinformował naTemat rzecznik uczelni, Tomasz Boruszczak.
Pragnienie ministerstwa, żebyśmy obniżyli tę liczbę do 12, jest absurdalne. W przypadku naszej uczelni oznaczałoby to w terminie do końca listopada pozbycie się 8 tys. studentów. (...) Nie wyobrażam sobie, żebyśmy w ciągu jednej rekrutacji przyjęli o kilka tysięcy mniej studentów. To by oznaczało, że maturzystów musielibyśmy odprawić z kwitkiem, powiedzieć im "idźcie sobie do szkół niepublicznych i płaćcie za naukę". Czytaj więcej
Ale nie wszyscy obawiają się skutków ministerialnych pomysłów. Dla Uniwersytetu Warszawskiego jest to zmiana na plus. Rzeczniczka uczelni Anna Korzekwa poinformowała naTemat, że teraz na uczelni na jednego wykładowcą przypada 13 studentów. – Zmiany planowane przez MNiSW nie będą więc dla nas problemem. Wysokość dotacji nie zmniejszy się. Ogólnie zmiany w algorytmie na naszej uczelni odbiera się jako dobre. Dobrze, że odchodzi się od zasady, w której uczelniom opłacało się zwiększanie liczby studentów, a większy nacisk kładzie się na jakość kształcenia – wyjaśnia Anna Korzekwa.
Uspokaja też samo ministerstwo. W resorcie nauki właśnie dobiegają końca konsultacje w sprawie rozporządzenia z algorytmem, które ma wejść w życie z początkiem nowego roku. W przesłanym naTemat oświadczeniu ministerstwo przekonuje, że zmniejszenie liczby studentów przypadającej na jednego wykładowcę będzie miało same pozytywne skutki.
Relacja, w której na jednego wykładowcę przypadnie od 11 do 13 studentów, sprawi, że ci ostatni będą mieli łatwiejszy dostęp do kadry dydaktycznej. Dodatkowo nauczyciele akademiccy, którzy w związku z masowością kształcenia musieli być skoncentrowani głównie na dydaktyce, teraz będą mogli poświęcić się w większym stopniu karierze naukowej.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
