Dziennikarz pisze o powrocie Szydło i towarzyszących jej osób z Londynu.
Dziennikarz pisze o powrocie Szydło i towarzyszących jej osób z Londynu. Fot. Krzysztof Koch / Agencja Gazeta
Reklama.
"Doktryna, w myśl której można podjąć nawet najbardziej absurdalną próbę załatwienia sprawy wagi państwowej bez przewidzenia potencjalnie tragicznych konsekwencji. Lewą ręką przez prawe ucho. Na zasadzie 'jakoś to będzie'" – opisuje powrót najważniejszych osób w państwie Parafianowicz.
Osoby towarzyszące Szydło miały wracać do kraju wojskową casą albo rządowym Embraerem 175. Wybrano drugą opcję, ze względu na krótszy czas lotu, ale nim samolot wystartował, doszło do nieporozumienia. "Zajmujemy miejsca (...). Po kilku minutach wchodzą przedstawiciele rządu. Szybko na jaw wychodzi prosta prawda: dwóch samolotów nie da się zapakować do jednego" – relacjonuje reporter "Dziennika". Ktoś musiał opuścić pokład, rozmowy w tej sprawie trwały kilkadziesiąt minut. Wciąż za ciężką maszyną mieli lecieć m.in. Szydło i jej ministrowie, w tym choćby Antoni Macierewicz.
Koniec końców samolot opuściła część pasażerów, Parafianowicz pisze, że Witold Waszczykowski od jednego z dziennikarzy dowiedział się o zamieszaniu, określonym "tupolewizmem". Cała relacja brzmi niczym kiepski żart, padają pytania, jak to możliwe, że najważniejsi ludzie mają lecieć jednym samolotem i kto o tym zdecydował albo czemu niezbędna była interwencja pilota.
Podsumowaniem zatrważającego tekstu są słowa skierowane do Szydło: "Czterdziestomilionowy naród nie zasługuje na to, by jego liderzy podróżowali w takich warunkach. Sam do dziś nie przepracowałem traumy 10 kwietnia. Jednego jednak jestem pewien: po raz drugi nie byłbym w stanie wyjaśnić swoim synom, dlaczego przez Warszawę (...)suną dziesiątki trumien zawinięte w biało-czerwone flagi".

Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl