Nadchodzący rok będzie rokiem Chrisa Pratta. Nie szkodzi, że kilka lat temu mało kto o nim słyszał, a swoją pierwszą główną rolę zagrał dopiero 2 lata temu. Ameryka kocha Pratta, ponieważ ten chłopak z zapadłej dziury na końcu świata (której synonimem dla Hollywood jest Minnesota) jest dokładnie taki, jaki powinien być ich wymarzony superbohater - prostolinijny, czarujący i oczywiście bohaterski. Nie ważne, że odwagą popisuje się tylko na ekranie.
A to dlatego, że aktor uosabia marzenie, które przez kilka ostatnich lat kojarzone było głównie z kpiną i rozczarowaniem - amerykański sen o zawrotnej karierze zwykłego chłopaka od pucybuta do milionera. Wystarczy tylko chcieć, a magia dzieje się sama. Nastoletni Chris Pratt nie wiedział, co będzie robić w życiu, ale pragnął jednego - być sławnym, a na dodatek zarobić kupę kasy.
Nie udało się od razu, ale też chłopak szczególnie się nie wysilał. Po roku rzucił lokalny college i ruszył w świat szukać szczęścia. Sprzedawał bilety, a nawet rozbierał się za pieniądze. Wyjechał na Hawaje i tam zaczął wieść życie bezdomnego. Tego okresu nie wspomina jednak źle.
— [Maui] to wspaniałe miejsce do bycia bezdomnym — powiedział Pratt w wywiadzie dla "The Independent". — Po prostu piliśmy, paliliśmy trawkę i pracowaliśmy przez minimum godzin, tylko tyle, by zarobić na benzynę, jedzenie i sprzęt do wędkowania.
Wciąż nie skończył 20 lat, kiedy w knajpce, w której pracował jako kelner, Chrisa zauważyła aktorka Rae Dawn Chong i z miejsca zaproponowała mu rolę w swoim niskobudżetowym debiutanckim horrorze "Cursed Part 3”. — Mój film był do bani, ale on zagrał wspaniale — mówiła potem Chong.
Cóż, film rzeczywiście okazał się być niewypałem, ale dzięki niemu Pratt poznał uroki świata filmu. I miał szczęście, dwa lata później znów zaproponowano mu rolę, tym razem w niezłym serialu młodzieżowym "Everwood”, który co prawda nie otrzymał żadnej nagrody, ale nominacje może liczyć w dziesiątkach.
Potem przyszedł rok 2009 i wreszcie los uśmiechnął się do młodego aktora. Pratt z pobocznej roli pijaka, obiboka i niepoprawnego romantyka Andy’ego Dwyera w "Parks and Recreation” stworzył najbardziej zabawną i charakterystyczną dla serialu postać. Tak bardzo, że zamiast zrezygnować z tej postaci po 6 czy 7 odcinkach, jak planowano, twórcy serialu zatrudnili go na stałe. Trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że podczas kręcenia zdjęć aktor nie za bardzo się wysilał. Jego Andy był naturalny, ponieważ Chris grał tam właściwie samego siebie.
— O tak, jestem superśmieszny, kiedy jestem pijany - powiedział Pratt dziennikarzowi „Entertainment Weekly” - Kiedy pijesz ze mną, robię się jeszcze śmieszniejszy. Kiedy nie pijesz, robię się głośniejszy.
W tym czasie Pratt nie próżnował. Można go było zobaczyć w mniej lub bardziej udanych komedyjkach romantycznych, których wspólnym mianownikiem były czarujące i zachowujące się absolutnie nieodpowiednio do okoliczności postaci grane przez Pratta. Kiedy więc w 2014 roku aktor dostał pierwszą w życiu propozycję zagrania głównej roli i to w Hollywoodzkiej superprodukcji "Strażnicy Galaktyki”, z miejsca ją odrzucił. Był przekonany, że jest za gruby na bycie herosem.
A jednak reżyser "Strażników…”, James Gull był przekonany, że rolę galaktycznego rozbójnika Petera Quilla może zagrać tylko Pratt. Aktor wziął się za siebie i w pół roku zrzucił 30 kilogramów. Opłacało się - w tym samym roku magazyn "People” ogłosił go drugim, najseksowniejszym człowiekiem na świecie, a rok później "Time” umieścił go na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi świata.
Na szczęście zamiast kręcić kampanie przeciwko szerzeniu się chorób wenerycznych, Pratt mógł skupić się na aktorstwie. Pierwsza część "Strażników Galaktyki” była absolutnym sukcesem - film zarobił ponad 774 miliony dolarów. Prosto z gwiazd trafił do "Jurassic World", a potem na Dziki Zachód i mogliśmy zobaczyć go w jednym z najbardziej wyczekiwanych remake’ów ostatnich lat, "Siedmiu wspaniałych”. Nie trzeba dodawać, że Pratt w filmie pełnił funkcję specjalisty od elementu humorystycznego.
Szczęśliwa passa 37-letniego aktora trwa i jej końca nie widać. Bo choć Pratt nie lubi się przepracowywać i gdzie tylko może szuka przyjemnych stron życia, za kilka tygodni do kin wchodzą „Pasażerowie”, gdzie zagrał u boku Jennifer Lawrance. Już teraz możemy spodziewać zwiastun "Strażników Galaktyki 2”, a na 2018 rok zaplanowano jeszcze premierę kolejnego filmu z serii "Jurassic World”.
Jeśli więc słupki popularności Chrisa Pratta nie przestaną rosnąc w tak szalonym tempie, przyszłość aktora wydaje się być przesądzona. Fotel gubernatora albo ewentualnie prezydenta Stanów Zjednoczonych czeka.