Drogie zakupy ekipy rządowej to jeden z ulubionych tematów prawicowych mediów. Dyskusja powraca jak bumerang, zwłaszcza w sezonie ogórkowym. Tym razem pod ostrzałem znalazła się Kancelaria Premiera. Rozpisano bowiem przetarg na zakup 35 limuzyn. – Trochę nie wypada – czytamy w jednym z prawicowych portali.
Polska to dziwny kraj. Z jednej strony chcielibyśmy mieć standardy takie, jak na Zachodzie, z drugiej sami stawiamy się wśród uciśnionych narodów nie mających na nic pieniędzy. Wydawałoby się, że ludzie są świadomi, jak ważne w dzisiejszych czasach są kwestie wizerunkowe. Mogłoby się także wydawać, że ludzie rozumieją, iż kwestie bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie nie powinny podlegać żadnej dyskusji. Rzeczywistość jednak tradycyjnie weryfikuje oczekiwania.
Od kilku godzin można przeczytać, takie nagłówki, jak: "Rząd Tuska kupuje nowe limuzyny. Na pokładzie luksus"; "Nowe limuzyny dla kancelarii premiera, jedna kosztuje 150 tys. zł". Dowiadujemy się, że rozpisał przetarg na 35 nowych samochodów. Najważniejsze jest oczywiście to, jakimi samochodami chce jeździć "ekipa Donalda Tuska".
Dowiadujemy się, że na pokładzie mają się znaleźć takie cuda techniki, jak komputer pokładowy, podgrzewane fotele, a nawet radio z odtwarzaczem plików MP3. Jak dowiedzieli się dziennikarze RMF FM, za auta zapłaci Centrum Usług Wspólnych. które "samo zarabia na siebie i nie jest finansowane ani dotowane z budżetu". Jakkolwiek enigmatycznie to brzmi, trudno sobie wyobrazić, że za samochody de facto zapłaci ktoś inny niż my wszyscy.
Dziennikarze wydają się być zszokowani zamówieniem. Zarówno wysoka cena (jak wyliczono ok 150 tyś. zł za sztukę) jak i wyposażenie spędzają sen z powiek pogrążonych w kryzysie obywateli. Jak piszą, "cena ścina z nóg", zaś zamówione wyposażenie nie przypomina samochodu, a raczej "królewską komnatę".
Okazuje się, że zakup nowych samochodów jest kontrowersyjny nie tylko dla przyglądających się samemu przetargowi. Jak zauważyli dziennikarze RMF FM, w tytule przetargu jeszcze niedawno można było znaleźć słowa: "na rzecz Kancelarii Premiera". Ta część zdania została już jednak usunięta. Czy urzędnicy też wstydzą się zakupu nowych limuzyn dla rządu?
Pijaństwa, rozbite samochody, sterydy. Czy tak powinni się zachowywać funkcjonariusze BOR?
Według pracowników Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, samochody należy wymienić z powodu zużycia taboru. Jako przykład podaje się dziesięcioletnie BMW. Jego naprawa w ostatnim roku miała kosztować 25 tysięcy złotych. Dla większości Polaków dziesięcioletnie BMW serii 7, nadal pozostaje poza zasięgiem finansowym. Jego cena to około 40 tysięcy złotych. Czy jest to jednak powodem, aby najważniejsze osoby w państwie jeździły dziesięcioletnimi autami? Ile lat powinno powinno jeździć auto rządowe, aby mogło zostać wymienione na nowsze?
Pieniądze powinny pójść na inne cele
O konieczność wymiany limuzyn zapytaliśmy dziennikarza motoryzacyjnego Piotra Frankowskiego. Pierwszy redaktor naczelny polskiego wydania Magazynu Top Gear przyznaje, że samochody rządowe nie powinny mieć tak dużego przebiegu, jak jest to przedstawiane. - Rząd głównie lata samolotami. Auta nie powinny być wyeksploatowane. Być może wymiana tych samochodów nie jest jeszcze potrzebna - zauważa Frankowski.
Frankowski twierdzi jednak, że dyskusja o konieczności wymiany aut rządowych jest trochę na zasadzie "Polaków na nic nie stać". - Dla mnie osobiście, rządzący mogliby zmieniać auta dosłownie co roku. Nawet na Bentleye. Biorąc jednak pod uwagę stan polskich dróg, niski poziom bezpieczeństwa, wolałbym aby te kilka milionów poszło na coś innego, choćby na walkę z ogromną ilością zderzeń czołowych w naszym kraju - zauważa były naczelny Top Gear.
Wymiana limuzyn pożywką dla antyrządowych mediów
Dziennikarka jednego z prawicowych portali postanowiła przyjrzeć się sprawie. "Trudno mi sprawdzić, czy stare samochody rzeczywiście się zużyły" – czytamy. To słuszna uwaga. Można jedynie wyciągnąć wnioski, czy utrzymywanie auta, którego roczny koszt naprawy wynosi 25 tysięcy złotych ma sens. Inną sprawą jest, czy wszystkie auta są w podobnym wieku, oraz czy generują równie wysokie koszty.
Z tekstu na prawicowym portalu dowiadujemy się że w ocenie dziennikarki, auta które chce kupić rząd są nieadekwatne do sytuacji ekonomicznej w Polsce: "nie sądzę aby rządzącym były potrzebne limuzyny z tyloma funkcjami. Szczególnie, gdy społeczeństwo musi oszczędzać na wszystkim" – napisała autorka. Dalej dowiadujemy się, że dziennikarka ma świadomość, iż zakup nowych samochodów nie ma istotnego wpływu na budżet państwa. Według autorki jednak, tego typu zakupy naruszają wizerunek państwa.
Na końcu artykułu dowiadujemy się ostatecznie, że dziennikarka nie jest przeciwna zakupowi nowych aut. Problemem jednak pozostaje zbyt bogate wyposażenie. Wśród zbędnych luksusów zostaje wymieniony między innymi tempomat. Autorka zapomina jednak, że bezpieczeństwo którego znaczenie podkreśla, to również komfort kierowcy, który nierzadko musi bezpiecznie dowieźć VIP-a, również na długich trasach. Komfort a więc i bezpieczeństwo zapewnia między innymi tempomat.
Artykuł o rozrzutności polskich władz podsumowuje myśl: "Szkoda, że rządzący zamiast tego nie pomyślą o nowych samolotach. I ryzykują dalej życiem". Tu jednak warto przypomnieć sobie wieloletnią dyskusję o zakupie samolotów rządowych przed katastrofą smoleńską. Wszystkie poprzednie rządy bały się "rozrzutności" a stan floty był jaki był. Dalszą część historii znamy.