Reklama.
Nie chodzi tylko o brudny, olschoolowy klimat mafijnych porachunków, które jak świat światem zawsze jakimś cudem angażowały globalną finansjerę. Ani nawet o popisy umiejętności snajperskich i trupy gęsto ścielące się pod stopami głównych bohaterów. "Nocnego recepcjonistę” trzeba obejrzeć dla Toma Hiddlestona, który udowodnił, że nadaje się na Jamesa Bonda lepiej niż ktokolwiek inny. Tak czy inaczej, Craig może pakować walizki.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl