Nie jest tym samym co kłamstwo. Nie jest tożsama propagandą. To zbiorowa emocjonalność, często przenoszona internetowo, która zmiata wszelkie rozsądne argumenty. Myślenie jest nudne. Niech żyją impulsywne wybory!
Jako przykłady wielkiego triumfu postprawdy, podaje się Brexit i zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Twarze kampanii, na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, już kilkanaście godzin po referendum, zaczęły rakiem wycofywać się z szumnych zapowiedzi. Nagle okazało się, że wbrew obietnicom nie przekażą tych 350 milionów funtów tygodniowo, które Wyspa oddaje do kasy UE, na brytyjską służbę zdrowia. Ups. Część głosujących za Brexitem czuje się oszukana. Ale to nieważne. Klamka zapadła, a oni nie mają już dla polityków żadnego znaczenia.
Kto uwierzył, ten trąba
Analiza wyborczych kłamstw, oszustw i półprawd Trumpa zapełni wiele prac doktorskich. Nie zmienia to jednak faktu – to ważne słowo w tym kontekście – że Trump zdobył fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Już kilka dni po jego wygranej okazało się, że część jego radykalnych zapowiedzi, to tylko koloryt gorącej kampanii, bo tak naprawdę wcale nie zamierza wcielać ich życie. Kolejne ups. Niektórzy jego byli już zwolennicy, burzą się w internecie, ale ich tupanie nogami nic już nie zmieni. Wbrew ostrzeżeniom tych, którzy wskazywali trumpowskie manipulacje, wybrali sobie kłamcę na prezydenta. I zrobili to z entuzjazmem.
Polska debata wyborcza oglądana przez miliony. Patrząc prosto w kamerę kandydatka na premiera PiS, Beata Szydło, obiecuje społeczeństwu 500 zł na KAŻDE dziecko. Wszyscy słyszą wyraźnie.
Po wyborach okazuje się, że jednak na drugie i kolejne, a zwolennicy PiS uciszają tych, którzy ośmielają się przypomnieć, jak było naprawdę. A tak w ogóle, jak tłumaczy minister Rafalska, być może Beata Szydło powiedziała to w emocjach. Klasyczna postprawda.
Podobnie marszałek Karczewski w żywe oczy mówi senatorom, że wokół parlamentu nie ma sił policyjnych (chociaż są), a poseł Kaczyński utrzymuje, że PiS nigdy nie protestował przeciwko wynikom przegranych wyborów (choć protestował). Prawda nie ma znaczenia. Liczy się gra na społecznych emocjach do momentu osiągnięcia upragnionego efektu. Suweren zrobił swoje, suweren może odejść. W Polsce, Wielkiej Brytanii, USA i w reszcie świata.
Wiarygodne kłamstwo - udostępnij!
Cały problem zaczął się w momencie, gdy opinie zaczęły być mylone z faktami, narracja z rzeczywistością, a wyzwiska z krytyką. Do polskiego życia publicznego postprawda przesączała się wraz z rozwojem nowych mediów, które są bezmyślnie lub cynicznie używane jak połączenie głuchego telefonu z efektem kuli śnieżnej. Wystarczy puścić plotkę lub kłamstwo w sieć, a internauci zrobią resztę, niezależnie od tego czy chodzi o reptilian (osób przekonanych, że władzę sprawują jaszczury przebrane za ludzi - serio serio) czy antyszczepionkowców.
Jednak wejście z hukiem miała 10 kwietnia 2010 r., w dniu katastrofy lotniczej prezydenta i jego delegacji pod Smoleńskiem. Nieważne było lądowanie na ślepo we mgle, utrata 1/3 skrzydła i skoszenie drzew i roślin na torze upadku samolotu, niczym ścieżka z okruszków.
Do emocji części społeczeństwa bardziej przemówiły wzajemnie się wykluczające fantastyczne teorie spiskowe o sztucznej mgle, broni elektromagnetycznej czy nawet otruciu wszystkich na pokładzie jeszcze w powietrzu. Prawda nie opłacała się partii. Dzięki postprawdzie, PiS zamienił wyborców w wyznawców. Religię zmienia się trudniej niż partię.
Instant newsy
Jednak plenieniu się postprawdy winni są nie tylko politycy, lecz także media i... ich odbiorcy. Media, bo wszystko musi być teraz, natychmiast, a nawet na wczoraj. Pomijając biuletyny finansowane przez partię, które lokują się już nie po stronie postprawdy, ale kłamstwa, w mediach zdarzają się pomyłki.
Pośpiech często wygrywa z rzetelnością i zniuansowaniem informacji, bo widzowie i czytelnicy nie lubią czekać. Jeśli media nie dostarczą im tego, czego chcą, i to natychmiast, po prostu zmienią kanał, stronę internetową lub sięgną po inną gazetę, choć potem będą oczywiście narzekać na pomyłki i niewystarczająco ambitną ofertę medialną.
Jednak oglądalność, kliki i nakład weryfikują tą deklarowaną elitarność. Gdyby ludzie naprawdę byli wkręceni w sztukę, to od rana do wieczora leciałby "Teatr Telewizji" i jego odpowiedniki z innych dyscyplin. A pomyłki, czyli w tym przypadku błędny przekaz przygotowany w dobrej wierze, idzie w świat. I nawet jeśli szybko doczeka się sprostowania, może zacząć żyć swoim życiem.
Co dopiero wtedy, gdy osoba na obrzeżu głośnych wydarzeń przekonuje liczne grono odbiorców, że doszło do spisku. Tak powstała komiczna teoria spiskowa posła Piotra Marca (Liroya) z Kukiz'15 o okupacji mównicy przez opozycję, nazywana aferą tysiąca kanapek. Choć nie ma nic wspólnego z prawdą, to jest wielu przeciwników opozycji, którzy daliby się za nią – nomen omen – pokroić. Brzmi atrakcyjnie, więc tym gorzej dla faktów.
Tania prawda
Przede wszystkim jednak, na co zwraca uwagę Liberte!, firmy produkujące z założenia kłamliwe komunikaty generują wielkie zyski. I nie chodzi tu o ASZdziennik, który pod każdym swoim "newsem" umieszcza informację, że został zmyślony. Chodzi o tych, którzy udają prawdziwe newsy, a po cichu z pełną premedytacją formują coś na kształt informacji prasowej z tego, co wyssali z palca, choć dobrze wiedzą, że czarne jest czarne, a białe jest białe. I nie dotyczy to tylko amerykańskich portali, które wytrwale produkują treści wspierające Trumpa czy przyprawiający o ból głowy program "Ancient Aliens" (doczekał się pracochłonnego sprostowania ze strony osób, które nie mogły znieść popularyzacji wymysłów).
Na naszym podwórku mamy przykład "zamachowych" wydawnictw, często zależnych od partii, które podbijały zyski fabrykując kolejne brednie smoleńskie. Przy okazji, teraz okazuje się, że flagowe dzieło zamachowej propagandy – książka Rotha – może być według samego autora oparta na fałszerstwie. Co Roth zarobił, to jego. Jednak społeczeństwa na dominacji kłamstwa i postprawdy mogą tylko stracić, zwłaszcza jeśli podejmują na ich podstawie fundamentalne decyzje.