Poznali się w Norwegii. On jest Marokańczykiem, ona Polką. Aby podkreślić swoje równe prawa, najpierw wzięli ślub w norweskim meczecie, później planowali uroczystość w polskim urzędzie stanu cywilnego. Do niczego jednak nie doszło – do domu pani Agnieszki weszła Straż Graniczna. Bouamarowi grozi deportacja.
Choć zakochani skompletowali niezbędne dokumenty urzędnicy nie chcą dać im ślubu. Pani Agnieszka w rozmowie z naTemat zapowiada: – Jak chcą, to niech go deportują, ja pojadę za nim. Sprawę nagłośnił białostocki lokalny dziennik "Kurier Poranny" oraz Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Ta historia pokazuje niezrozumienie, z którym często muszą się borykać w Polsce ludzie pochodzący z innej kultury. Bouamar – który już wziął ślub w norweskim meczecie z Agnieszką – szczęśliwy przyjechał do miasta, skąd pochodzi jego żona, i został bardzo dobrze przyjęty przez jej rodzinę.
Sielankę i przygotowania do ślubu cywilnego przerwała nagle Straż Graniczna, która wyprowadziła Marokańczyka w kajdankach. Wystarczył donos od jednego z sąsiadów o ukrywającym się "uchodźcy". Celnicy wywieźli Marokańczyka do Białegostoku – do zamkniętego ośrodka. Grozi mu deportacja.
Urzędnik zaczyna zadawać pytania
Żeby Marokańczyk mógł zostać w Polsce, para musi wziąć ślub cywilny. Dlatego pani Agnieszka szybko ruszyła do Białegostoku, aby załatwić sprawę w urzędzie stanu cywilnego.
Tam jednak napotkała mur nie do przejścia. Jak relacjonowała w białostockim "Kurierze Porannym", urzędnik, zamiast przyjąć wniosek, zajął się moralizowaniem.
– Zapytał mnie, czy będę pierwszą żoną Bouamara? Bo muzułmanie mogą mieć cztery, a nawet i pięć żon. A w Maroku nie ma wielożeństwa! – powiedziała. Dla Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych opisywała tę sytuację jeszcze ostrzej. – Urzędnik, gdy dowiedział się, że biorę ślub z wyznawcą islamu, zaczął traktować mnie protekcjonalnie, zaczął mówić na "ty". Z uśmiechem patrząc mi w oczy zapytał "to powiedz mi, którą ty żoną będziesz co?" – opowiadała.
W urzędzie uznano również, że dokumenty są źle przygotowane – choć początkowo żaden z urzędników nie robił problemów. Wątpliwości nagle wzbudziło tłumaczenie – tylko z francuskiego, a akt urodzenia jej męża jest sporządzony w języku arabskim i francuskim. Problem nie do przejścia stanowiła również nazwa miejscowości, w której urodził się Bouamar. Jest inna w akcie urodzenia i w paszporcie. Nie pomogły tłumaczenia, że Marokańczyk urodził się we wsi, którą później wchłonęło pobliskie miasto.
Błędne koło
W efekcie małżeństwo – z norweskiego meczetu – nie ma na ten moment żadnego dobrego wyjścia. – W urzędzie sprawa jest skończona. Powiedzieli mi, że nie udzielą mi tego ślubu, jeśli nie załatwię dokumentów, paszportu. Jeżeli jest (Bouamar – red.) zamknięty w ośrodku dla cudzoziemców, to jak ma wymienić dowód osobisty i paszport? – pyta w rozmowie z naTemat pani Agnieszka. Ma też pretensje, że urzędnicy nie chcą uznać różnego miejsca urodzenia i wiedzą lepiej od marokańskiego konsula.
– To jest bzdura, bo u nas w Polsce też czasami miejsce urodzenia z aktu nie zgadza się z tym, co jest w dokumentach. I to nie jest żaden problem, tym bardziej, że konsulat napisał dokument, w którym prosi o zaakceptowanie tego, bo to jest to samo. Ale oni podważają konsula, twierdzą że oni w to nie wierzą, że Maroko jest głupie, że to kraj trzeciego świata. No cuda – gorączkuje się.
Nasza rozmówczyni podkreśla także, że i tak nie powinno być dyskusji o wymianie dokumentów, bo te są dobre. – Pani w moim mieście w urzędzie widziała te dokumenty. Dla niej są dobre i wystarczające do udzielenia ślubu – kwituje. Ale Bouamar jest w Białymstoku.
Zamiast ślubu – emigracja
Jeżeli nic się nie zmieni, jej mąż zostanie deportowany prosto do Maroka. – To oznacza zakaz wjazdu do całej strefy Schengen na trzy lata – mówi pani Agnieszka.
I co wtedy? – Bouamar już nie ma na to siły. On schudł, ja popadłam w depresję, uznaliśmy, że jak chcą, to niech go deportują, ja pojadę za nim. Weźmiemy ślub (cywilny w Maroku), zalegalizujemy to, wrócimy po trzech latach do Europy – zapowiada.
Nie licz na współczucie w Białymstoku
W tej sprawie jest drugi wątek. Pani Agnieszka, kiedy nagłaśniała sprawę w "Kurierze Porannym", z pewnością nie spodziewała się takiej reakcji ze strony innych internautów. Ci bowiem okazali się jej sprawie w dużej mierze nieprzychylni. Komentarze w sieci pod tekstami z "Kuriera", które musiała czytać o sobie, nie nadają się do publikacji – są pełne wyzwisk. Ci "delikatniejsi" sugerują, że urzędnik obronił ją przed islamem albo piszą "won do Afryki".
– Zgłosiłam na policję jeden komentarz, który brzmiał "zaj**ać tę ku**ę arabską", złożyłam wniosek o ściganie tej osoby. Resztą zajął się Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych – mówi. Ośrodek zapowiedział skierowanie zawiadomień przeciwko 40 najaktywniejszym osobom, które publicznie groziły pani Agnieszce i ją znieważały.
Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 3997
Pani Agnieszka
To, co ja przeżyłam w tym urzędzie, to jest tragedia.