Ze starych kreskówek Disneya znamy motyw doradców którzy pomagają postaciom w rozstrzyganiu rozterek - jeden z nich jest zazwyczaj przedstawiony pod postacią aniołka, a drugi jako miniaturowy diabeł. Choć w świecie bajek dylemat przed którym staje bohater najczęściej sprowadza się do tego czy być grzecznym i/lub posłusznym, rysownicy sprawnie oddali tą metaforą złożoną z wielu, niekiedy wykluczających się, głosów ludzką psychikę.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
W XXI wieku żaden psycholog na hasło „głosy w mojej głowie” nie odeśle już pacjenta do kolegi po fachu z prawem do wypisywania leków psychotropowych, no a przynajmniej nie od razu. Pojawiają się bezwolnie w stresowych sytuacjach u każdego z nas.
Jeśli wydaje ci się, że ciebie to nie dotyczy, przypomnij sobie tydzień, kiedy niecierpiące zwłoki obowiązki zawodowe nałożyły się na odwlekane zobowiązania towarzyskie, zepsuty kran i wizytę u dentysty, a tę przerażającą koniunkcję odkryłeś przy pomocy kalendarza dopiero w środę wieczorem. W pierwszej kolejności zacząłeś obwiniać się, nie szczędząc sobie wyzwisk i samoponiżeń, bo marnowałeś czas na plotki w pracy, dlatego, że nie stawiłeś się na ostatnią kontrolę dentystyczną, a może ponieważ nie zajrzałeś do kalendarza w poniedziałek?
To zrozumiałe, że w niektórych stresowych sytuacjach wściekamy się sami na siebie, jednak seria pretensji pod własnym adresem najczęściej tylko jeszcze bardziej wytrąca nas z równowagi. Burzy spokój, przeszkadza w trzeźwym osądzie i podkopuje wiarę we własne możliwości. Głos krytykujący nasze zachowania czy braki, który zwykło się określać mianem „wewnętrznego krytyka” w istocie służy do tego, żeby nam pomagać - chronić przed kompromitacją, powstrzymywać przed wykonywaniem zadań do których jeszcze nie mamy kompetencji czy wreszcie sprawiać, żebyśmy byli pozytywnie odbierani przez otoczenie.
Tyle, że w wielu przypadkach ów krytyk wymyka się spod kontroli i powoduje, że zamiast mierzyć się z przeciwnościami i próbować swoich sił w nowych dziedzinach, już na wstępie jesteśmy przekonani, że to nie dla nas i powtarzamy w myślach pozbawioną sensu mantrę, że do niczego się nie nadajemy.
Zdaniem psychologów negatywny wewnętrzny głos, który odbiera nam siły i odwagę, to najczęściej odbicie sposobu w jaki byliśmy krytykowani w przeszłości. Najczęściej w dzieciństwie czy w okresie dojrzewania. Za naszym wewnętrznym krytykiem może stać nadopiekuńcza matka, która wpoiła w nas strach przed jakimkolwiek, nawet najmniejszym ryzykiem, albo nauczyciel, który reagował na niewiedzę wściekłością i deprecjacją zdolności intelektualnych. Wewnętrzny krytyk jest surowym dorosłym, który traktuje nas jak dziecko, "każąc" nas za "złe" zachowanie. Z czasem na to spojrzenie z zewnątrz, nakłada się także nasza osobista wizja świata.
Martin Seligman, amerykański psycholog znany powszechnie jako twórca teorii wyuczonej bezradności uważa, że jednostkowa wizja świata przekłada się na sposób w jaki tłumaczymy sobie rzeczywistość i nasz wpływ na nią.
Rzecz jasna im większymi pesymistami jesteśmy, tym bardziej skłonni jesteśmy obarczyć się winą za ewentualne niepowodzenia, a także stosować zasadę pars pro toto w ujęciu negatywnym - jeśli raz coś poszło nie po naszej myśli, zakładamy, że niepowodzenie będzie się powtarzało. To postawa przywodząca na myśl postać Kłapouchego z „Kubusia Puchatka”, melancholijnego anhedonisty, który nigdy nie zaskoczony, kiedy przydarzy mu się coś złego. Dla osób, które same podcinają sobie skrzydła często charakterystyczny jest podobny brak optymizmu, który przekłada się na brak nadziei. To właśnie ona bywa kluczowa w podejmowaniu działań, które mogą nam pomóc, kiedy znajdziemy się na zakręcie.
Curt Paul Richter badał zachowania szczurów wrzucanych do wody - jeśli tuż po znalezieniu się w zbiorniku zwierzę dostawało kij, po którym było w stanie wydostać się na brzeg, kiedy umieszczano je w wodzie powtórnie, pływało bez przerwy przez kilkadziesiąt godzin. Gryzonie, których nie wyciągano na chwilę z wody, poddawały się i tonęły po zaledwie kilkunastu minutach. Przyczyną śmierci nie był ,jak można by przypuszczać, wywołany stresem zawał serca, ale niedostatecznie silna wola walki spowodowana brakiem nadziei.
Co w sytuacji, kiedy nasza sytuacja jest trudna, a żadnego "dającego nadzieję kija" nie widać na horyzoncie? Pozostaje racjonalizacja wytężenia wysiłków. Jeśli osoba niegrająca w koszykówkę chciałaby trafić do kosza z 15 metrów jej szanse przy jednej próbie są nikłe (choć i tak większe niż w sytuacji, w której nie zdecydowałaby się wcale na rzut). Przy 50 powtórzeniach wzrastają nieporównywalnie - wiemy już jak celować, a samo próbowanie staje się naszym nawykiem. A co dopiero mówić o stu rzutach?
Kiedy racjonalizacja starań zawodzi, pytaniem pozostaje jak możemy w sytuacji podbramkowej zdobyć dla siebie odrobinę optymizmu, który nie pozwoli nam pójść na dno.
W pierwszej kolejności należy maksymalnie zracjonalizować sposób myślenia, tym razem nie o staraniach, a o sobie. Ponieważ w stanach wzburzenia emocjonalnego spojrzenie na siebie trzeźwo może wcale nie należeć do najłatwiejszych zadań, warto pomóc sobie kilkoma pytaniami:
Czy w tym momencie myślę w realistyczny sposób o tym, co się dzieje, czy kierują mną emocje?
Jakie argumenty oparte na faktach z mojego życia przemawiają za tym, że negatywne rzeczy, które o sobie myślę nie są prawdziwe?
W sytuacjach, w którym nasz wewnętrzny krytyk przejmuje stery nad sposobem postrzegania siebie, a często także nad naszymi emocjami, najczęściej przemawia przez nas frustracja, którą chcemy na kimś rozładować. Kończymy wyżywając się na sobie. Można spróbować wyobrazić sobie, że w sytuacji zwątpienia, czy stresu znajdujemy się nie my, ale bliska nam osoba.
Co powiedziałbym przyjacielowi, żeby pocieszyć go, ale i zmotywować do działania?
Z jakiej strony starałbym się pokazać problem, żeby rzucić na niego nowe światło i odsunąć od bliskiej osoby negatywny obraz jej samej?
Zdystansowanie się od własnych emocji i wyabstrahowanie poza sytuację bywa ciężkie, nawet dla osób silnych psychicznie, można więc zacząć od próby spojrzenia na sytuację z własnej perspektywy, ale w szerszym ujęciu. Wbrew pozorom, żeby realnie ocenić skalę problemu, warto wyobrazić sobie zarówno jego najlepsze, jak i najgorsze rozwiązanie. Oczywiście wraz z konsekwencjami.
Jeśli w sytuacji przytoczonej na początku (pełen kalendarz, środa wieczór) odwołamy po raz kolejny spotkanie z przyjaciółmi mogą rzecz jasna śmiertelnie się obrazić i nie rozmawiać z nami przez najbliższe dwa miesiące, ale z równym powodzeniem może się zdarzyć, że wybaczą nam nasz brak czasu i gapiostwo. Jesteś beznadziejny? Nie krępuj się, jeśli nie odczuwasz żadnych negatywnych konsekwencji swojej domniemanej beznadziei!
Jest jeden niezawodny i stary jak świat sposób radzenia sobie z wewnętrznym krytykiem i stresującymi sytuacjami. Niekoniecznie przybliża do rozwiązania problemu, ale niewątpliwie zmniejsza stres i tonuje emocje. To zadanie sobie rzeczowego i prostego pytania -
Czy będę się tym przejmować za miesiąc/rok/pięć lat?
Dziś możesz wściekać się na konieczność zarwania dwóch nocy pod rząd nad projektem, ale za tydzień nie będziesz nawet pamiętać o źle zagospodarowanym czasie i złym samopoczuciu. Może za miesiąc będziesz jeszcze płakać po rozstaniu z dziewczyną, ale za pięć lat będziesz najpewniej szczęśliwy z inną. To dobra konkluzja na drugi tydzień nowego roku, kiedy początkowy zapał do robienia 50 pompek dziennie słabnie. Choć może w tym przypadku należałoby odrobinę zmienić perspektywę z „za 5 lat to i tak nie będzie istotne” na „dziś nie zrobiłem 50 powtórzeń, ale jutro jest nowy dzień, po co psuć sobie humor”.
Samozadowolenie to luksus zarezerwowany trwale dla nielicznych i trudny stan nad którym należy pracować w dwójnasób. Z jednej strony wykonując oczywiście pracę nad sobą, niezależnie od tego czy będzie ona dotyczyła wyglądu, zdobywania nowych umiejętności czy rzucania nałogu. Z drugiej strony zawsze można znaleźć coś, co perfekcyjne w nas nie będzie. Warto więc ćwiczyć traktowanie siebie z wyrozumiałością zarezerwowaną dla przyjaciół i wiarę we własny sukces, mimo potknięć.