W swojej ojczyźnie są więcej niż rozpoznawalni. Dwaj prawdziwi kibice kadry, którzy są z nią na dobre i na złe. Na każdym lub prawie każdym meczu. Na całym świecie. Jorge Franco i Carlos Silva w Portugalii udzielili już mnóstwa wywiadów. Teraz są w Polsce i na Ukrainie. Jeden z nich kilka tysięcy kilometrów przemierzył rowerem, drugi na Euro przyjechał, bo w przeciwnym razie zaprzeczyłby swojej tożsamości. Z Jorge i Carlosem udało mi się porozmawiać w centrum Warszawy.
Umawiamy się w samym centrum, na parkingu przy strefie kibica. Najpierw zauważam samochód, cały w portugalskich barwach, na nim około stu zdjęć. Piłkarzy z lat dawnych i obecnych. Jest Ronaldo, jest Rui Costa, ale jest też młody uśmiechnięty Joao Pinto - niegdyś świetny napastnik, dziś działacz piłkarski. Są też fotografie ludzi, którzy przy samochodzie siedzą i chwilę później się ze mną witają. Młodszy to Jorge Franco, z którym rozmawiałem przed lutowym meczem towarzyskim Polaków z Portugalią. Starszy, jego przyjaciel, przedstawia się jako Carlos Silva.
Siadamy i rozmawiamy. Nie rozmawia się łatwo, bo dosłownie co chwila ktoś do nas podchodzi. A to znajomy portugalski dziennikarz, których teraz pełno w Warszawie, a to kibic z Polski zaintrygowany wyglądem przybyszy. Jeden chce tylko pogadać, drugi – zrobić sobie zdjęcie, trzeci – poznać historię wymalowanego na czerwono-zielono auta.
Rozwalona kierownica
Franco do Polski, a konkretnie do Opalenicy, gdzie w trakcie turnieju stacjonuje reprezentacja Portugalii, przybył z kraju rowerem. – Zajęło mi to 37 dni, początek był 25 kwietnia, koniec 1 czerwca. Wyruszyłem z małej miejscowości o nazwie Almela, potem Hiszpania, Francja, Luksemburg, Niemcy i Polska. Ach ten Luksemburg! Wiesz, rozwaliłem tam kierownicę. Musiałem zrobić dzień przerwy, by wymienić sprzęt. Ale wszystko skończyło się happy endem – opowiada Franco. Jorge opowiada o swojej wyprawie mocno średnim angielskim, a cały czas coś do ucha, jakby chciał pomóc, szepcze mu jego przyjaciel.
Teraz rower został w Opalenicy i obaj podróżują autem. Byli na Ukrainie, między innymi w Charkowie, a teraz stacjonują w Warszawie. Pytam, czy powodem rezygnacji z roweru jest stan polskich dróg. – Nie, taki był plan od początku. Te polskie drogi takie złe nie są, chociaż wiesz, mogłyby mieć mniej tych takich góra dół, góra dół. No i kilka dziur zaliczyłem takich, że bałem się o oponę. A, jeszcze te ciężarówki, autobusy. Można się trochę przestraszyć - opowiada Franco.
Trudna wyprawa na trudne spotkania
Pomysł na eskapadę rowerową narodził się tak: los nie był dla Portugalczyków łaskawy – na Euro trafili do grupy z Niemcami, Holandią i Danią. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że ciężko było trafić gorzej. Zrozumiał to też Franco i tak dzisiaj mówi o tym, co sobie wtedy pomyślał: – Grupa wydawała się bardzo trudna, z mocnymi rywalami. No to tak sobie siedzę i myślę, że jak grupa trudna, to i wyprawa na turniej do łatwych nie może należeć. I po chwili wiedziałem. Nie użyję samolotu ani samochodu. Przybędę do Opalenicy rowerem.
Obaj otrzymali bilety od sztabu reprezentacji, z którym się dobrze znają. Rozmawiamy dzień przed ćwierćfinałem z Czechami, który zagrają na Narodowym. Pytam jaki będzie rezultat i do rozmowy włącza się Carlos. – To będzie ciężki mecz, ale okażemy się lepsi. Będzie 2:1, może 2:0. Nie po to wyszliśmy z tak trudnej grupy, żeby teraz odpaść.
Od 26 lat widział wszystkie mecze
Carlos to zresztą równie ciekawa postać. Mówi, że jest na każdym meczu swojej reprezentacji. Pytam o pierwszy. – To był rok 1986 i eliminacje do mistrzostw świata w Meksyku, graliśmy wtedy z Niemcami – opowiada o meczu, który odbył się, bagatela, 26 lat temu. Jego ulubieni piłkarze? Teraz takiego nie ma, twierdzi, że Portugalia wreszcie stanowi drużynę, a nie zlepek gwiazd. Kiedyś? Uwielbiał Figo i Rui Costę, przedstawicieli genialnego pokolenia, którzy grali w finale Euro 2004 w swojej ojczyźnie. Ale i na innych imprezach dwa razy dochodzili do półfinału.
Teraz, na Euro 2012, w półfinale więcej niż realny jest mecz Portugalia-Hiszpania. To może być hit tego turnieju, najbardziej porywający spektakl. Ronaldo kontra Xavi z Iniestą. Nani kontra Fabregas. Franco nie boi się o wynik takiego meczu. – Mówiłem ci w lutym, że zagramy w finale i wciąż tak uważam. A wielu skreślało nas i mówiło, że nie wyjdziemy z grupy. Mam też takie przeczucie, że 1 lipca w Kijowie będzie nam bardzo bardzo ciężko. Ale to jest piłka. Kto wie, może to my będziemy mistrzami Europy? – mówi mi pod koniec rozmowy.
Carlos chce jeszcze dodać, że Polska mu się bardzo podoba. – W Warszawie macie piękne pomniki. Nie macie się czego wstydzić. W wolnym czasie zwiedzamy. A wieczorem? Jak to południowcy, lubimy się napić – śmieje się Silva.
Chwilę potem podchodzi dziennikarz telewizyjny, mówi po angielsku z dziwnym, chyba skandynawskim akcentem. Bierze numer telefonu do Jorge mówiąc mu, że chcieliby obu Portugalczyków zaprosić do swojego programu.
Oni nie protestują, sprawiają nawet wrażenie radosnych. A już na pewno przyzwyczajonych do takiej popularności.