Jest takie zdanie, często powtarzane w kontekście szkoleniowców. "Dobry trener, ale nie ma wyników". Sympatyczny gość, wydaje się mieć wiedzę, charyzmę, wszystko co niezbędne do osiągnięcia sukcesu. Ale drużyna zawodzi, przegrywa, trenera się zwalnia. Z Cristiano Ronaldo jest trochę podobnie. Świetny piłkarz, mający doskonały drybling, szybkość, strzał ze stojącej piłki, dobrze grający głową. W Realu strzela gola za golem, zresztą wcześniej - w Manchesterze United - było podobnie. Gdyby jednak spojrzeć na występy Ronaldo w najważniejszych meczach, przeciwko największym rywalom, wydawać by się mogło, że patrzymy na innego człowieka. Na jego dużo gorszą kopię. Wystraszoną, zagubioną, będącą na boisku jak dziecko we mgle.
Na początku całej historii był jednak mecz wielki, grany bez żadnych kompleksów. Jakże inny od tych, które nastąpią później. Rok 2003, otwierany jest lizboński stadion Jose Alvalade, który niedługo później będzie areną finału Pucharu UEFA. W towarzyskim, przedsezonowym spotkaniu lokalny Sporting mierzy się z wielkim Manchesterem United. Mieli wygrać goście, mieli błyszczeć Ryan Giggs, Paul Scholes i spółka.
Genialny nastolatek
Tymczasem gospodarze zwyciężyli 2-1, a gwiazdą wieczoru był 18-letni chłopak, grający na skrzydle z numerem 28, dopiero co wprowadzony do drużyny seniorów Sportingu. Robił na boisku co chciał - kiwał po kilku rywali, groźnie strzelał na bramkę, za każdym razem pokazując niebywale bogaty repertuar zwodów. To wtedy cała Europa po raz pierwszy usłyszała o Cristiano Ronaldo. Szczególne wrażenie gra nastolatka zrobiła na piłkarzach Czerwonych Diabłów, którzy przez cały lot powrotny do Manchesteru namawiali Alexa Fergusona: - Trenerze, to skarb. Musimy go mieć w naszej drużynie. Efekt? Niedługo później Ronaldo stał się piłkarzem United.
Dziś na pytanie o najlepszego piłkarza świata większość kibiców odpowie, że jest nim Leo Messi. Ale gdyby zapytać: "no dobrze, ale jeśli nie Argentyńczyk to kto?" niemal każdy stwierdzi zapewne, że porównać można z nim tylko i wyłącznie Ronaldo. Czy jednak słusznie? Gdyby zastanowić się nad definicją, nad tym co powinno cechować najlepszego sportowca w swej dyscyplinie, jednym z pierwszym warunków byłoby zapewne to, że potrafi wspiąć się na wyżyny w najważniejszych spotkaniach. Że wspina się na wyżyny właśnie wtedy, gdy przychodzi mu rywalizować z przeciwnikiem wybitnym. Taki Serb Novak Djoković gra kosmiczny, nadzwyczajny tenis właśnie wtedy, gdy po drugiej stronie siatki biega jak oszalały Hiszpan Rafael Nadal. A Ronaldo? Niestety, on w kluczowych spotkaniach jak dotąd notorycznie zawodzi.
Feralne rzuty karne
Weźmy sezon 2007/2008. Wtedy Ronaldo zdobył swoje pierwsze i jak dotąd jedyne trofeum na arenie międzynarodowej. Tyle że na moskiewskich Łużnikach Manchester nie pokonałby Chelsea Londyn, gdyby w piątej serii rzutów karnych nie poślizgnął się John Terry. Wcześniej, w serii trzeciej, do piłki podszedł Ronaldo. I uderzył tak, jak według wszystkich trenerów karnego strzelać nie można. Nisko nad ziemią, blisko środka bramki. Przy takich strzałach wystarczy, że bramkarz wyczuje odpowiedni narożnik i już piłkę odbija.
Zresztą, przestrzelony przez Ronaldo karny był takim deja vu. W półfinale Manchester wyeliminował w dwumeczu Barcelonę, wygrywając dwumecz 1-0 po golu Paula Scholesa. Ale już w pierwszym meczu, na stadionie Camp Nou, Anglikom już na samym początku sędzia przyznał rzut karny. Podszedł Ronaldo, kopnął i strzelił obok bramki.
Z Barceloną grać nie potrafi
Barcelona to dla Ronaldo przeciwnik wyjątkowo pechowy. W 2009 roku Portugalczyk za rekordowe pieniądze przeniósł się do Realu Madryt i od tego czasu regularnie, po kilka razy w sezonie, mierzy się z Dumą Katalonii. Efekty nie są najlepsze. W przegranym 0-5 meczu na Camp Nou na początku szarpał, starał się coś wykreować, ale po pierwszym golu Barcelony już go na boisku nie było. Za to bardzo łatwo dał się prowokować i, nie mogąc nic zdziałać w grze, wdawał się w przepychanki. Ostatni mecz ligowy obu drużyn, przegrany przez Real 1-3? Też można było zadać pytanie, czy na boisku w ogóle przebywa Ronaldo. Pierwszym mecz 1/4 finału Pucharu Króla? Ronaldo bramkę zdobywa, przy wydatnej pomocy bramkarza Pinto (bez powodzenia próbował jego strzał wybronić nogami), po czym, swoim zwyczajem usuwa się cień. A koncert zaczyna Messi.
Ale trenerzy, czy to Ferguson w Manchesterze, czy Mourinho w Realu, czy selekcjoner reprezentacji Portugalii, nawet jak Ronaldo przechodzi obok meczu, nigdy go nie zdejmują. Liczą na to, że jedną akcją, jednym świetnym zagraniem przesądzi o wyniki spotkania i w sekundę stanie się jego bohaterem. Tak właśnie było w finale Pucharu Króla w roku ubiegłym, gdy Portugalczyk psuł co tylko mógł, aż w końcu w dogrywce strzałem głową pokonał bramkarza. Tym samym Real po raz pierwszy w meczu o stawkę pokonał Barcelonę Guardioli, a dziennikarze, swoim zwyczajem, już mieli przygotowane nagłówki w stylu "Beznadziejny Ronaldo", "Cristiano jak zawsze", by nagle nazwać go gwiazdą wieczoru i bohaterem zwycięskiego finału.
Zatrzymany przez Bronowickiego
O reprezentacji Portugalii mówi się od lat, że ma masę utalentowanych piłkarzy i wreszcie powinna coś wygrać. Ale się nie udaje. Rok 2004, gdy to właśnie ona była gospodarzem Euro, był czasem szczególnym. Jedna wielka generacja piłkarzy, reprezentowana przez Luisa Figo czy Rui Costę, pomału usuwała się w cień podczas gdy następna zaczynała decydować o grze reprezentacji. Ronaldo, czołowy przedstawiciel tej drugiej, Euro 2004 zaczynał jako rezerwowy, by w kolejnych meczach być już jednym z kluczowych piłkarzy. Ale i on w meczu o złoto, gdy finezyjna gra Portugalczyków natrafiła na przeszkodę w postaci świetnie zorganizowanych Greków, nie potrafił nic zrobić. Wraz z kolegami atakował, ale robił to chaotycznie. Wtedy po raz pierwszy przekonał się, że można nazywać się Cristiano Ronaldo, a jednocześnie nie radzić sobie z obrońcami, o których mało kto słyszał.
Podobną nauczkę dostał ponad dwa lata później na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Wszyscy spodziewali się jego popisów, wszyscy sądzili, że Portugalia pewnie Polskę pokona, tymczasem do przerwy faworyzowani goście przegrywali 0-2 i był to najniższy wymiar kary. A Ronaldo? Zupełnie sobie nie radził z polskimi bokami obrony. Tamtego wieczora Ronaldo był uczniem, a dwaj profesorowie nazywali się Paweł Golański i Grzegorz Bronowicki. I oni pewnie do końca życia będą opowiadali dzieciom, a potem wnukom, jak to pewnego razu zatrzymali Cristiano Ronaldo.
Niepogodzony z porażką
Nie udało się wygrać Euro 2004, na mundialu w Niemczech lepsza w półfinale okazała się Francja, więc może powiedzie się w 2010 w RPA? Tu na drodze Portugalczyków stanęłą w 1/8 finału faworyzowana Hiszpania. Mecz był zacięty, dość wyrównany. Odkryciem tamtego turnieju był lewy obrońca Fabio Coentrao (dziś już też w Realu), w środku pola dzielił i rządził Raul Meirelles, ale niestety - w tym najważniejszym, elektryzującym nie tylko Półwysep Iberyjski spotkaniu, zabrakło właśnie wsparcia Ronaldo. Dostaje piłkę, wdaje się w drybling, strata. Nie widzi ustawionych kolegów, próbuje grać sam, kiwać. Jakby komuś musiał coś udowodnić. Atakuje go rywal, czysto wygarnia piłkę, Ronaldo upada, patrzy na sędziego, błagalnie. Koledzy próbują wrócić za akcją, a on ciągle na ziemi. I tak przez 90 minut. Zaraz po końcowym gwizdku, był roztrzęsiony, co udowodnił tym zachowaniem:
Co prawda po mundialu obie drużyny spotkały się ponownie i Portugalia ograła mistrzów świata 4-0. A Ronaldo dzielił i rządził. ale to był mecz towarzyski, nie grano o żadne trofeum, chodziło raczej o podbudowanie swojej psychiki, o pokazanie, że jednak można każdego pokonać. Nawet Hiszpanię. To trochę tak jakby Agnieszka Radwańska regularnie ogrywała jedną ze swoich rywalek w turniejach mniejszej ragi, a za każdym razem, gdy mierzą się w Wielkim Szlemie, dziwnie się blokowała i nie potrafiła ugrać seta.
Zaczęliśmy tę historię przypomnieniem świetnego spotkania w wykonaniu Ronaldo i tak też ją zakończymy. Bo nadużyciem byłoby mówić, że Portugalczyk nigdy nic nie pokazał w meczu z silnym rywalem. Ostatni mecz dwóch wielkich rywali to rewanż w Pucharze Króla i starcie na Camp Nou, zakończone remisem 2-2. Real odpadł, nie zrealizował zakładanego celu, ale zaprezentował się godnie. A w jego szeregach wreszcie godnie prezentował się i sam Ronaldo.
Czyli wielkie nazwiska w przeciwnej drużynie powoli przestają go paraliżować. I bardzo dobrze. Bo gdzie pokazać swoje wielkie umiejętności, jak nie w takich spotkaniach?