
Jest takie zdanie, często powtarzane w kontekście szkoleniowców. "Dobry trener, ale nie ma wyników". Sympatyczny gość, wydaje się mieć wiedzę, charyzmę, wszystko co niezbędne do osiągnięcia sukcesu. Ale drużyna zawodzi, przegrywa, trenera się zwalnia. Z Cristiano Ronaldo jest trochę podobnie. Świetny piłkarz, mający doskonały drybling, szybkość, strzał ze stojącej piłki, dobrze grający głową. W Realu strzela gola za golem, zresztą wcześniej - w Manchesterze United - było podobnie. Gdyby jednak spojrzeć na występy Ronaldo w najważniejszych meczach, przeciwko największym rywalom, wydawać by się mogło, że patrzymy na innego człowieka. Na jego dużo gorszą kopię. Wystraszoną, zagubioną, będącą na boisku jak dziecko we mgle.
Tymczasem gospodarze zwyciężyli 2-1, a gwiazdą wieczoru był 18-letni chłopak, grający na skrzydle z numerem 28, dopiero co wprowadzony do drużyny seniorów Sportingu. Robił na boisku co chciał - kiwał po kilku rywali, groźnie strzelał na bramkę, za każdym razem pokazując niebywale bogaty repertuar zwodów. To wtedy cała Europa po raz pierwszy usłyszała o Cristiano Ronaldo. Szczególne wrażenie gra nastolatka zrobiła na piłkarzach Czerwonych Diabłów, którzy przez cały lot powrotny do Manchesteru namawiali Alexa Fergusona: - Trenerze, to skarb. Musimy go mieć w naszej drużynie. Efekt? Niedługo później Ronaldo stał się piłkarzem United.
Weźmy sezon 2007/2008. Wtedy Ronaldo zdobył swoje pierwsze i jak dotąd jedyne trofeum na arenie międzynarodowej. Tyle że na moskiewskich Łużnikach Manchester nie pokonałby Chelsea Londyn, gdyby w piątej serii rzutów karnych nie poślizgnął się John Terry. Wcześniej, w serii trzeciej, do piłki podszedł Ronaldo. I uderzył tak, jak według wszystkich trenerów karnego strzelać nie można. Nisko nad ziemią, blisko środka bramki. Przy takich strzałach wystarczy, że bramkarz wyczuje odpowiedni narożnik i już piłkę odbija.
Barcelona to dla Ronaldo przeciwnik wyjątkowo pechowy. W 2009 roku Portugalczyk za rekordowe pieniądze przeniósł się do Realu Madryt i od tego czasu regularnie, po kilka razy w sezonie, mierzy się z Dumą Katalonii. Efekty nie są najlepsze. W przegranym 0-5 meczu na Camp Nou na początku szarpał, starał się coś wykreować, ale po pierwszym golu Barcelony już go na boisku nie było. Za to bardzo łatwo dał się prowokować i, nie mogąc nic zdziałać w grze, wdawał się w przepychanki. Ostatni mecz ligowy obu drużyn, przegrany przez Real 1-3? Też można było zadać pytanie, czy na boisku w ogóle przebywa Ronaldo. Pierwszym mecz 1/4 finału Pucharu Króla? Ronaldo bramkę zdobywa, przy wydatnej pomocy bramkarza Pinto (bez powodzenia próbował jego strzał wybronić nogami), po czym, swoim zwyczajem usuwa się cień. A koncert zaczyna Messi.
O reprezentacji Portugalii mówi się od lat, że ma masę utalentowanych piłkarzy i wreszcie powinna coś wygrać. Ale się nie udaje. Rok 2004, gdy to właśnie ona była gospodarzem Euro, był czasem szczególnym. Jedna wielka generacja piłkarzy, reprezentowana przez Luisa Figo czy Rui Costę, pomału usuwała się w cień podczas gdy następna zaczynała decydować o grze reprezentacji. Ronaldo, czołowy przedstawiciel tej drugiej, Euro 2004 zaczynał jako rezerwowy, by w kolejnych meczach być już jednym z kluczowych piłkarzy. Ale i on w meczu o złoto, gdy finezyjna gra Portugalczyków natrafiła na przeszkodę w postaci świetnie zorganizowanych Greków, nie potrafił nic zrobić. Wraz z kolegami atakował, ale robił to chaotycznie. Wtedy po raz pierwszy przekonał się, że można nazywać się Cristiano Ronaldo, a jednocześnie nie radzić sobie z obrońcami, o których mało kto słyszał.
Nie udało się wygrać Euro 2004, na mundialu w Niemczech lepsza w półfinale okazała się Francja, więc może powiedzie się w 2010 w RPA? Tu na drodze Portugalczyków stanęłą w 1/8 finału faworyzowana Hiszpania. Mecz był zacięty, dość wyrównany. Odkryciem tamtego turnieju był lewy obrońca Fabio Coentrao (dziś już też w Realu), w środku pola dzielił i rządził Raul Meirelles, ale niestety - w tym najważniejszym, elektryzującym nie tylko Półwysep Iberyjski spotkaniu, zabrakło właśnie wsparcia Ronaldo. Dostaje piłkę, wdaje się w drybling, strata. Nie widzi ustawionych kolegów, próbuje grać sam, kiwać. Jakby komuś musiał coś udowodnić. Atakuje go rywal, czysto wygarnia piłkę, Ronaldo upada, patrzy na sędziego, błagalnie. Koledzy próbują wrócić za akcją, a on ciągle na ziemi. I tak przez 90 minut. Zaraz po końcowym gwizdku, był roztrzęsiony, co udowodnił tym zachowaniem:
