Igrzyska Olimpijskie w Londynie to pierwsza impreza, która zamierza do czerwoności rozgrzać serwisy społecznościowe. Przynajmniej tak zapowiadają organizatorzy imprezy. Takiego szczęścia nie miało nasze Euro, które organizatorzy w kwestii obecności w sieci zaniedbali. Informacje o wyniku na oficjalnym kanale rozgrywek pojawiały się nawet dwie godziny po odbytym meczu. Kibice musieli radzić sobie sami.
Igrzyska w Londynie mają być wyjątkowe pod wieloma względami. Piękny obiekt, ogromna przestrzeń poddana gruntownej restrukturyzacji, doskonałe warunki zarówno dla sportowców jak i kibiców, którzy tłumnie przyjadą dopingować swoich reprezentantów. To też pierwsza impreza tego typu, która zajmie nie tylko duży obszar w "realu", ale obecna też będzie w świecie wirtualnym, i to w stopniu dotychczas niespotykanym.
Już dzisiaj o zbliżającej się olimpiadzie mówi się - "socialympics". To bowiem pierwsza impreza, w trakcie której niemal każdy dostęp do poszczególnych serwisów społecznościowych będzie miał w kieszeni. To też pierwsza olimpiada, która odbywa się w erze "social media" w pełnym rozkwicie. To będą najbardziej "lajkowane", "tagowane" i "twittowane" igrzyska w historii.
- Igrzyska w Vancouver w 2010 roku to był tylko przedsmak, taki płatek śniegu. W Londynie spodziewamy się śnieżnej nawałnicy - mówi dla magazynu Times Alex Hout, szef od kontaktów olimpiady w mediach społecznościowych. Organizatorzy liczą, że przy okazji którejś z konkurencji padnie rekord ilości wysłanych Twittów. Dotychczasowy rekord należy do ostatniego finału Ligi Mistrzów, kiedy to na serwisie pojawiało się w szczycie ponad 13 tysięcy postów. - Tak może być na przykład w trakcie finałów biegu na sto metrów - ekscytuje się Alex.
- Najważniejsza różnica w porównaniu z poprzednimi igrzyskami w Pekinie, to fakt, że dzisiaj w każdej kieszeni jest smatfon. Każdy może dzisiaj uczestniczyć w rozgrywkach, komentować wyniki, wymieniać się wrażeniami w czasie rzeczywistym - mówi Hout. Organizatorzy olimpiady przygotowali w związku z tym szereg serwisów, profili oraz kanałów, z którymi łączyć się będą z kibicami.
Tak rozkosznie nie mogli czuć się z pewnością uczestnicy Euro 2012. Tutaj pomimo zapewnień o przekazywaniu wszystkich istotnych informacji drogą mediów społecznościowych, użytkownicy otrzymywali informacje późno lub wcale, a często były one po prostu niepełne. Dość jedynie wspomnieć o oficjalnym kanale na Twitterze, który informował o wynikach dwie godziny po meczu. Niemrawo organizatorzy udzielali się również na Fejsie. To dziwi, szczególnie kiedy mogłem obserwować kolegę z redakcji sportowej naTemat, wrzucającego obszerne teksty komentujące mecz nawet 10 minut po ostatnim gwizdku.